Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Stanisław Fiszer
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Stanisław Fiszer |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1901 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom pierwszy |
Indeks stron |
Szlachetna postać generała Fiszera znana jest bardzo mało i zgoła nie podług zasługi. Przez losy kraju i własne stawiony tuż obok świetniejszych niezrównanie postaci Kościuszki, Kniaziewicza, Dąbrowskiego i księcia Józefa, stały ich przyjaciel i wierny podwładny, sam on pod ich blaskiem pozostał w cieniu. Wszakże choć niewątpliwie znacznie niższy wzrostem duchowym od tamtych, przecie kryształową czystością charakteru, głębokiem poczuciem obowiązku i honoru, przedewszystkiem zaś niezmiernem dla kraju przywiązaniem, za żadnym z nich nie pozostaje w tyle. Piękne jego życie i śmierć piękna zasługują na to, aby je wydobyć nareszcie z zupełnego zapomnienia. I gdy ten człowiek niepospolity nie ma dotychczas w piśmiennictwie żadnego zgoła pomnika, tem chętniej i tem szczegółowiej we wspomnieniu niniejszem pragnęlibyśmy utrwalić jego rysy.
Z rodziny niemieckiego pochodzenia, lecz z ciała i duszy spolszczonej, wielkopolanin, syn pułkownika artyleryi koronnej, Fiszer od pierwszej młodości sposobił się do zawodu wojskowego. Oddany do szkoły kadetów, po ukończeniu w niej nauk, bardzo jeszcze młody, wstąpił do regimentu pieszego Gorzeńskiego w dywizyi wielkopolskiej. Tutaj dostał się do brygady generał-majora Kościuszki. Ścisły z niemiecka na służbie, rozczytujący się w rzeczach wojskowych z zamiłowaniem wrodzonem przyszłego sztabowca, niepowszedniego zresztą ogólnego ukształcenia i ogłady, a zamknięty w sobie, małomówny, na punkcie honoru bardzo drażliwy, młody podporucznik wcześnie zwrócił uwagę swego generała. Zalety człowieka i oficera ocenił w młodzieńcu Kościuszko, wziął go do swego boku i odtąd ulubionego «Fiszerka» nie przestawał zaszczycać swoją przyjaźnią i opieką. Niedługo wszakże trwało spokojne życie obozowe. Nadeszła Targowica. Wojska rosyjskie od Litwy i Ukrainy wkroczyły do Rzeczypospolitej. Razem ze swoją dywizyą pod bezpośredniem dowództwem Kościuszki, a komendą naczelną ks. Józefa odbył kampanię 1792 roku przeciw potężnej armii Kachowskiego. Wspólnie ze starszym od siebie porucznikiem Kniaziewiczem używany bywał do rekonesansów; w ogniu okazał zimną krew i rozwagę; był pod Połonnem i Dubienką i tutaj w boju z nieprzyjacielem dosłużył się rangi porucznika i medalu za waleczność. Kampania acz nie bez sławy zapewne, wzięła przecie w końcu obrót, jaki z góry można było przewidzieć. Przed przeważającemi siłami nieprzyjaciela szczupłe wojsko polskie, zmuszone do coraz raptowniejszego odwrotu pod Warszawę, wtem uderzone zostało, jak gromem, wieścią o przystąpieniu króla do Targowicy. Bez zwłoki z obozu w Sieciechowie ks. Józef, Kościuszko i paruset oficerów, a w ich liczbie Fiszer, podali do króla prośbę o uwolnienie od służby. Co dalej było robić, nikt nie wiedział. Powszechny zamęt był w wojsku, jak i w całym kraju. Dla wybadania położenia pośpieszył z obozu do Warszawy Kościuszko i zabrał z sobą nieodłącznego Fiszera.
«W Warszawie — opowiada Fiszer[1] — stanęliśmy w Błękitnym Pałacu; Orłowski, major, marszałek księcia generała,[2] wyznaczył natychmiast ekwipaż dla generała na cały czas, póki tu zabawi. Wkrótce po nas przyjechał Kniaziewicz za urlopem. O piątej pojechałem z generałem do Łazienek. Król bardzo pięknie generała przywitał, mówiąc mu, że sam i cały kraj winien mu nazawsze wdzięczność. Potem zaraz zaczął generała męczyć, żeby ze służby nie wychodził; ale ten stale zawsze oświadczał, że póki komenda zostanie przy królu i póki z honorem służyć będziemy mogli, póty żaden z nas z wojska nie wyjdzie; skoro zaś królowi komenda będzie odebrana, albo też wojsku każą wykonać przysięgę, pierwotnej przeciwną, natychmiast ze służby wraz z innymi wyjdzie. Gdy król nic od niego wskórać nie mógł, nasadził kobiety: wojewodzinę podolską,[3] panią krakowską,[4] Sewerynową Potocką i Grabowską, ale i te nic więcej nie wskórały, jak i król. Generał potem mnie królowi prezentował. Król widząc, że mam medal, mówił do generała: «Znać po tym znaku, który mi jest najmilszy, że musiał być przy WPanu.» Kazał generałowi przyjechać do zamku i wypadł do pojazdu. Wtem kazał mnie wołać; gdym przyszedł do niego, pytał się mnie, czy ja pułkownika Fiszera syn; odpowiedziałem: Tak jest, Najjaśniejszy Panie. «To ty byłeś u kadetów i jesteś mój wychowanek.» Wziął mnie pod brodę, jam go pocałował w rękę i na tem się skończyło. Z Łazienek pojechaliśmy do Zamku; tu generał znów bawił z pół godziny u króla, który kazał mu być na kolacyi. Pojechaliśmy do księżnej kanclerzyny;[5] tu przyjechała starościna małogoska[6] i wiele innych dam. O dziewiątej pojechaliśmy do Zamku na kolacyę, która na dole była; wkrótce nadszedł król, dwie siostry królewskie, Morski, co był posłem w Hiszpanii, generał Gorzeński i inni; o północy powróciliśmy do siebie.» Po paru dniach inny już obraz, «Rano[7] stanął Kossakowski, generał lejtnant wojsk rosyjskich, a hetman polny lit. z własnego wyboru, w 5,000 wojska rosyjskiego obozem pod Pragą, naprzeciwko samego Zamku; piękny widok z okien królewskich! Będąc u małogoskiej, widzieliśmy go w licznej świcie oficerów i kozaków do 50 koni przejeżdżającego z Pragi do Bułhakowa; wkrótce stanął szwadron karabinierów na dziedzińcu u Bułhakowa na eskortę. Po objedzie przysłał król pazia po generała. Skoro generał do niego przyjechał, mówił mu, że abszyty już podpisane, jednak to tylko zrobił «provisorie» i prosił bardzo generała, aby sam jeszcze zaczekał i drugich do tego namawiał, oraz położył kondycyę, aby swą dywizyę zaprowadził wprzód na lokacyę». Wojsko ciągle stało w kupie, właściwie nie pobite jeszcze, ani rozbite, owszem podniecone i wzburzone w obozie pod Kozienicami. Nowa dyzlokacya, według myśli Targowiczan, a wskazówek sztabu Kachowskiego, miała je uczynić nieszkodliwem, rozrzucić cztery dywizye w czterech kierunkach: w poznańskie, kaliskie, sandomierskie i krakowskie, zdala od stolicy, gdzie ciągle obawiano się jakiegoś rozpaczliwego wojskowego zamachu porwania króla i prawowitych władz sejmowych do armii a nawet powszechnego porwania się do broni. Nie ulega też żadnej wątpliwości, że wtedy już pod uległem z pozoru poddaniem się, tliły się zwłaszcza w szeregach armii koronnej te same czynniki zapalne, które po dwudziestu miesiącach miały wybuchnąć szerokim, niestłumionym pożarem. Na razie jednak nic nie było do roboty. Stosownie do życzeń królewskich, Kościuszko w towarzystwie Fiszera udał się do obozu w Kozienicach.
Jego dywizya według nowego planu dyzlokowaną była w sieradzkiem, wieluńskiem i radomskiem, aż po Wisłę z kwaterą główną w Radomiu. Odprowadził ją do Radomia generał, pożegnał się w Puławach z przyjacielskim domem Czartoryskich, a także z wiernym Fiszerem, zdał komendę generałowi Wielowiejskiemu i wrócił do Warszawy, aby gotować się do opuszczenia kraju któremu w obecnych okolicznościach dłużej służyć nie mógł, któremu służyć w najbliższej przyszłości mocne miał postanowienie. Został w Radomiu zasmucony Fiszer, krzepiąc się jednak nadzieją, że wolno mu będzie towarzyszyć do Francyi ukochanemu wodzowi. Ale już po kilku dniach odebrał od niego pismo wieloznaczące: «jest jeszcze nadzieja, że może kiedyś być dobrze w kraju, przeto jeszcze z wojska nie wychodź».[8] Usłuchał tej rady Fiszer i zastosował się do zawartego w niej rozkazu. Pozostał i czekał.
Ciężkie to było czekanie. Coraz cięższe chmury zbierały się nad nieszczęśliwym krajem. Targowica obejmowała rządy, od ściany zachodniej zaś zbrojna potęga pruska już sięgała po upatrzoną zdobycz, Wielkopolskę, oraz po upragnione od dawna klucze miasta Gdańska. Fiszer cichy, uważny postanowił na własną rękę choć tylko skromny porucznik zbadać wartość obronną jedynego portu Rzeczypospolitej. Jesienią tegoż roku wybrał się za urlopem do Gdańska. Trafił do rajców, do oficerów artyleryi miasta. Obejrzał starannie fortyfikacye i arsenał. Wszystko znalazł w najlepszym stanie. Z młodymi gdańszczanami pił i bratał się, wylewał łzy w teatrze gdańskim, dokąd go zaprowadzili na «Kabale und Liebe». Jego dusza zamknięta i sentymentalna polaka z krwi niemieckiej, czuła się dobrze w poważnem, starem mieście polsko-niemieckiem. Dobre to jeszcze było miasto, które dzisiaj jest klejnotem Niemieckiego Cesarstwa, a powinno było stanowić klejnot Rzeczypospolitej. Ci młodzi gdańszczanie, z którymi przyjaźnił się Fiszer, ci ludzie z nazwiskami na us, ożywieni byli jak najlepszym duchem, doskonale pamiętali dobrodziejstwa i przywileje Rzeczypospolitej, łaski króla Zygmunta, pobyt króla Stanisława i kule działowe Münnicha, nadewszystko zaś pamiętali chciwą, żelazną, duszącą ich handel i dobrobyt rękę wielkiego Fryderyka. Cóż z tego, kiedy o nich na długo zapomniano, kiedy teraz bronić ich nie było komu, kiedy sam naturalny ich obrońca stał bezbronny naprzeciw własnej zguby. Tutaj też w Gdańsku, za krótkiego swego pobytu, uproszony przez świeżych swoich przyjaciół, wstąpił Fiszer do miejscowej loży wolnomularskiej. Po powrocie do Warszawy zastał nowe odmiany, nową dyzlokacyę armii koronnej, obliczoną na większe jeszcze jej rozproszenie. Sam przeniesiony do dywizyi drugiej z kwaterą główną w Pyzdrach już w stopniu kapitana objął obowiązki adjutanta przy dowodzącym naczelnie tą dywizyą, generał-poruczniku Byszewskim. Stary, siedemdziesięcioletni Byszewski, figura pospolita, generał od salonowych i przedpokojowych awansów, pamiętający jeszcze czasy saskie, kreatura Stanisława Augusta, dworak i pasorzyt w szlifach, amator polowania i dobrej kuchni, lichy żołnierz, tym właśnie zaletom zawdzięczał zaufanie Targowicy. Na szczęście w kwaterze głównej znalazł Fiszer niebawem innego, a godnego jak Kościuszko opiekuna i kierownika. Przybył tu w styczniu 1793 r. były rotmistrz służby saskiej, od niedawna na własne żądanie przeniesiony do polskiej, vicebrygadyer Henryk Dąbrowski. Obaj, Dąbrowski i Fiszer, wnet zbliżyli się i poznali na sobie. Razem czytywali Szyllera, razem radzili nad sposobami uratowania kraju. Obadwaj oni stanowili rzadkie, nauczające przykłady najpiękniejszego naturalnego doboru, jaki zdolne są wytworzyć na bogatej swojskiej glebie przeszczepione najpiękniejsze cechy kulturalne, nie drapieżcze krwi sąsiedzkiej. Ale już w tej chwili nie kultura, lecz bagnet niemiecki wchodził do Rzeczypospolitej: spełniło się przewidywane, nieodzowne nieszczęście z końcem stycznia. Prusacy z liczną armią przekroczyli granice i wtargnęli do Wielkopolski. Wysłany Fiszer do Poznania, stąd przebrany za felczera, przedostał się za kordon, dotarł aż do Frankfurtu nad Odrą z niebezpieczeństwem życia, pierwszy zrekognoskował dokładnie siły, pozycye i etapy wkraczających już prusaków. Naciskana przez przemagającą armię pruską feldmarszałka Moellendorfa, szczupła dywizya wielkopolska pośpiesznym krokiem cofnęła się za Bzurę i Pilicę aż do Łowicza. Najgorsze było, że nie miano amunicyi, ani artyleryi, która zawczasu zaraz po objęciu władzy przez ostrożną Targowicę, zabrana była do arsenału warszawskiego. Tymczasem groziło zupełne otoczenie przez prusaków, a potem przymusowe wcielenie całej dywizyi do armii pruskiej. W tem rozpaczliwem położeniu śmiałą myśl powziął Dąbrowski, przerzucić się forsownym marszem pod Warszawę, zająć arsenał, zaopatrzyć się w działa, ściągnąć kilkutysięczny garnizon warszawski, uderzyć na prusaków i przerznąć się do Gdańska. Tutaj zaś, wedle relacyi Fiszera, można było trzymać się długo, a w każdym razie dyktować prusakom warunki. Ale Byszewski wystraszony nic nie chciał brać na swoją odpowiedzialność. Wtedy Fiszer podjął się jechać z Łowicza do Warszawy, przedstawić rzecz królowi i, co główna, porozumieć się z oficerami całej załogi stołecznej. Z tymi łatwa była sprawa. Wszyscy na ręce Fiszera złożyli natychmiast przysięgę działać łącznie z dywizyą wielkopolską, podług planu Dąbrowskiego. Natomiast Stanisław August i generałowie Gorzeński i Ożarowski dwuznacznemi słowy zbywali Fiszera, a jednocześnie o wszystkiem ostrzegli ambasadora von Sieversa i generała Igelströma. Fiszer zdradzony wrócił z niczem do Grodziska, dokąd tymczasem Dąbrowski podsunął dywizyę; tutaj niezwłocznie przybyli Ożarowski i Gorzeński z nakazem od Byszewskiego, aby natychmiast oddalił się od stolicy i z całą dywizyą pomaszerował w sandomierskie na lokacyę. Zawczasu od Igelströma były przedsięwzięte wszelkie środki ostrożności, potężna baterya ustawiona na Woli, uruchomione wojska okupacyjne. Nie było rady, wypadało uledz. Fiszer, oburzony do żywego postąpieniem w tej sprawie Byszewskiego, wymówił się od obowiązków jego adjutanta i udał się do swego pułku do Radoszyc, gdzie objął dowództwo nad swoją kompanią. Kwaterując kolejno w rozmaitych miejscowościach w sandomierskiem i lubelskiem, w marcu 1794 roku w Parczewie odebrał wiadomość o wypadkach krakowskich i po raz pierwszy od rozstania się ujrzał własnoręczne pismo Naczelnika. Pośpieszył do niego natychmiast, zastał go jeszcze w obozie pod Krakowem i objął z powrotem służbę przy jego boku. U jego też boku znalazł się pod Maciejowicami. Tutaj to, jak z żołnierską prostotą sam objaśnia w swojem zeznaniu: «raniony w prawy bok piką, razem z wolnością utraciłem wszystko, oprócz jedynie honoru, Razem z Naczelnikiem i Niemcewiczem, wieziony drogą okolną na Kijów, Mohylów, Wielkie Łuki, w początku grudnia przybył do Petersburga. Tutaj się rozstali, każdy na oddzielnym statku przewieziony do fortecy. Na trzeci dzień przyniesiono Fiszerowi wypisane pytanie od prokuratora generalnego Samojłowa, na które miał odpowiedzieć: «Napisałem po wojskowemu (ob. «Cztenija Mosk. obszcz. Ist. i Drewn. 1866 IV; Fiszer do Kniaziewicza 29 marca 1797) krótką treść mojego życia i służby, nie wzmiankując ani słowa o żadnych interesach politycznych, do których, jako oficer, bynajmniej się nie wtrącałem.» Obok godnego, rozumnego zeznania Kościuszki, które przecież jest nacechowane pewnem wyraźnem wyczerpaniem, jedna tylko uczciwa i energiczna odpowiedź Fiszera na właściwem jest miejscu, jaskrawo odbijając od przykrych Wawrzeckiego przeciw Dąbrowskiemu, a dla własnej osłony zaskarzeń, albo od teatralnych, tworzliwych i pokornych Niemcewicza zaklęć i denegacyi. Skutek był taki, że kiedy tamci pozostali na miejscu, Fiszer po paru tygodniach przeniesiony został do Niżnego Nowgorodu. Podróż bez okrycia śród najtęższego mrozu o ciężką przyprawiła go chorobę. Od tego czasu nigdy zupełnie mocy w nogach nie odzyskał. W nowem miejscu ciężki był dla niego pobyt. Kilkanaście miesięcy wypadło spędzić w jednym pokoju. Od jesieni 1796 r. po przybyciu nowego generał-gubernatora, ks. Wiaziemskiego, poprawiły się warunki. Wtem nastąpiła śmierć cesarzowej Katarzyny. Obejmujący rządy cesarz Paweł I rozpoczął panowanie od wspaniałomyślnego aktu obdarowania wolnością wszystkich uwięzionych polaków. W samą wilję Bożego Narodzenia ukaz uwalniający odczytany został Fiszerowi. Upewniony od ks. Wiaziemskiego, że Naczelnik i wszyscy bawiący w Petersburgu towarzysze już zaprzysięgli nowemu monarsze, złożył przysięgę Fiszer. Nazajutrz puścił się w drogę do Petersburga, pędził dniem i nocą, koniecznie chciał zastać jeszcze Naczelnika, by towarzyszyć mu w dalszej tułaczce. Spóźnił się nieborak. Znalazł tylko dowód czułej jego pamięci; bowiem wiedząc o zupełnym niedostatku Fiszera, zostawił dla niego Naczelnik u Mostowskiego sto dukatów. Ale Fiszer nie przyjął datku, choć śród tak niezwykłych warunków i od takiego dobroczyńcy, «Pokazałbym się Jego niegodnym, gdybym w tych okolicznościach ofiarowaną mi przez J.W.P.D. pomoc przyjął. Niezmierzona rozległość, którą podług wszelkiego podobieństwa od J.W.P.D. rozdzielonym będę, nie pozwoliłaby mi nigdy wypłacić się Jemu jakimkolwiek bądź sposobem. Znaleźć miejsce w pamięci i szacunku J.W.P.D. jest to, o co zawsze usilnie starałem się i gdybym dosyć był szczęśliwy nie zupełnie uchybić tego celu, nic więcej do życzenia mi nie pozostanie.»[9] Z największą biedą dostał się do swoich w Sieradzkie, gdzie miał brata dzierżawiącego dwa ubogie wójtowstwa. Tam długo starał się napróżno o jakąś skromną dzierżawę, aż wkońcu zacny Madaliński przypuścił go w połowie do wioszczyny, którą sam dzierżawił w Sandomierskiem. Warto w pamięci zachować te szczegóły; malują one ciężką dolę ówczesną tylu wojskowych, wyrzuconych ze swojej kolei przez powszechną krajową katastrofę. Niedługo, miesiąc zaledwo gospodarował Fiszer. Niebawem doszła go wiadomość, jakoby sejm odnowiony miał zgromadzić się z woli Dyrektoryatu francuskiego na dalekiej ziemi włoskiej, zdobytej przez włoskie legiony w lombardzkiej stolicy, Medyolanie. Natychmiast niedoszły dzierżawca rzucił wszystko i pobiegł do Paryża. Tutaj nowe czekały go zawody. Pogłoska była z gruntu fałszywą. Być może puszczoną była rozmyślnie, dla ułatwienia gotującej się już pacyfikacyi. W rzeczy samej, już w kwietniu podpisane między Francyą, a Austryą preliminarze pokoju w Leoben. Ciężki to był cios dla legionistów, a razem i dla spieszącego do legionów Fiszera. Jeszcze czas jakiś próbowano łudzić się nadzieją. Wkrótce znikły ostatnie złudzenia: odebrał podpisany w październiku formalny traktat pokoju w Campo-Formio. Fiszer w Paryżu w rozpaczliwem znalazł się położeniu. Ale niezadługo znowuż dokonał się przewrót zupełny stosunków politycznych. Zrywała Austrya podpisany pokój, tworzyła się druga koalicya, wstępowała do niej Rosya. Kościuszko ze Stanów Zjednoczonych w lipcu 1798 r. przybył do Paryża. Postanowiono stworzyć nową legię naddunajską pod komendą generała Kniaziewicza. Do jej urządzenia użyto organizatorskich talentów Fiszera. Urządził on zakład legii w Pfalzburgu, organizował bataliony i wysyłał do punktu zbornego w Metz. W krótkim czasie stanęła silna legia naddunajska z czterech batalionów piechoty, pułku jazdy i dwóch kompanii artyleryi: pieszej i konnej; niezwłocznie też wystąpiła do boju przeciw austryakom. Jako szef batalionu naddunajskiej legii pod dowództwem Kniaziewicza, dawnego kolegi, a komendą naczelną generała Moreau, Fiszer wyruszył w pole. Odznaczył się odrazu, posunięty niebawem na szefa brygady; wszakże ciągle prześladowany był przez fatalność: już w jednem ze najpierwszych pod Offenburgiem w potyczce na forpocztach wzięty do niewoli przez austryaków (czerw. 1800 r.), nie mógł brać udziału w świetnej kampanii, ani w świetnem pod Hohenlinden zwycięstwie, gdzie tak znakomicie miała się odznaczyć zorganizowana przez niego legia. Zamknięty w twierdzy Königgraetz, z rozkazu austryackiego generała en chef, Kraya, wielkiego nieprzyjaciela Polaków, «był bardziej, jako niewolnik stanu, niż jako niewolnik wojenny uważany.» Przyczyniła się do tych obostrzeń ta jeszcze okoliczność, że w obozie austryackim ułani polacy służby austryackiej poznali zaraz w Fiszerze byłego adjutanta Naczelnika i zaczęli najgoręcej objawiać mu swoje współczucie.[10] Rozjątrzyło to do tego stopnia generała austryackiego, iż nie chciał zgodzić się nawet na zamianę jeńca, i dopiero dzięki wstawiennictwu samego Morreau, po długich jeszcze trudnościach, dopiero w lutym następnego roku Fiszer wolność odzyskał. Było już jednak zapóźno; już jej nie miał sposobu użyć, jak zamyślał. W tydzień potem podpisany był traktat pokoju lunewilski między Austryą i Francyą bez żadnej oczywiście wzmianki o Polsce. Cios to był dla legii straszniejszy, niż kiedykolwiek. Legii naddunajskiej rozkazano udać się do Włoch, dla połączenia się w Medyolanie z Dąbrowskim. Był to wstęp do zupełnego zniesienia legii w służbie francuskiej. Już myśl pierwszego konsula pochłaniały ugodowe rokowania z cesarzem Pawłem I. Już była postanowiona zupełna legii zatrata, bądź przez wcielenie ich do korpusów francuskich, bądź przez śmiertelną na San Domingo wyprawę.
Fiszer tymczasem, po uwolnieniu z austryackiej niewoli, znalazł się z towarzyszami na ziemi włoskiej i objął w Livorno swoje obowiązki szefa brygady i dowódzcy piechoty legii. Trudne, rozpaczliwe było położenie legionistów. Przestając być sługami kraju, stawali się najemnym żołnierzem. Tylko wyższa nad wszelkie względy dusza Dąbrowskiego mogła wznieść się po nad taką nawet ostateczność; wódz powinien był pozostać na stanowisku w imię wyższej nad wszystko zasady: salus populi. Inni w imię honoru czuli się w obowiązku ustąpić. Był w ich liczbie Fiszer. Już w kwietniu 1801 roku, w imieniu oficerów swoich, dwóch batalionów i swojem, podał przez Sokolnickiego na ręce Kniaziewicza, jako dowódzcy legii, gremialną prośbę o uwolnienie. Ale rząd francuski, jeśli pragnął pozbyć się legii, nie chciał przecie pozbyć się wypróbowanych żołnierzy. Owszem, karesował, starał się ich ugłaskać; zdolniejszych wyróżniał; sam Fiszer w tym czasie mianowany komendantem Livorna. Kiedy zaś te sposoby na nic się nie zdały, wystąpiono z surowością wojskową: tłumne prośby o uwolnienie uznano za akt niesubordynacyi, odmówiono stanowczo żądanych dymisyi, z wyjątkiem generałów. Postawił jednak na swojem Fiszer, usunął się za urlopem i udał się do Paryża. Pokrzepiał się tutaj widokiem Naczelnika, choć ciężko strapionego fatalnym obrotem spraw publicznych, towarzystwem dymisyonowanego Kniaziewicza i wielu towarzyszów niedoli. Korzystał, jak mógł, z wolnego czasu, z zapałem oddał się studyom naukowym, słuchał chemii u słynnego Fourcroy, mineralogii u Haiiy, fizyki u Charles’a, nawet na anatomię chodził do szkoły medycznej. Zachęcił do tych studyów innych legionistów, samego Kniaziewicza zabierał na wykłady. Z tem wszystkiem cierpiał straszną nędzę, z czem starannie ukrywał się przed towarzyszami. Odkrył dopiero przypadkiem sekret Drzewiecki, kiedy razu jednego na ulicy idąc z nim na przechadzkę, Fiszer omdlał z osłabienia; okazało się, iż od dłuższego czasu żył okruszynami chleba i wytłoczynami z winogron. Zawiadomiony Kościuszko przeznaczył zaraz dla Fiszera zasiłek (100 talarów), lecz nauczony doświadczeniem petersburskiem nie podejmował się doręczyć mu tych pieniędzy; posłał je bezimiennie Drzewiecki i nazajutrz zastał oburzonego Fiszera, jak wybierał się odnieść pieniądze na cel dobroczynny; z wielkim dopiero trudem udało mu się skłonić go do przyjęcia choć drobnej części zasiłku, dzieląc go porówno między towarzyszy broni. Dobrze ten drobny szczegół maluje charakter tych ludzi, jednakowo hartownych i na honor draźliwych w rzeczach nie tylko wielkich, lecz i małych, kiedy nieraz o hart najtrudniej.
Wisiała już w powietrzu groźba morderczej na San Domingo wyprawy. W ostatniej chwili z niemałemi przeszkodami udało się Fiszerowi zyskać, nie dymisyę jeszcze, której ciągle z zasady nie udzielał Bonaparte oficerom polskim lecz przynajmniej równający się jej urlop nieograniczony i paszport zagraniczny. W maju 1803 r. odprowadzony do rogatek Saint Denis przez Kościuszkę i Kniaziewicza, opuścił Paryż. Udał się naprzód do Anglii, stąd przez Holandyę na Berlin i Poznań do Warszawy powrócił, gdzie już wielu legionistów i samego Kniaziewicza zastał. Dobrze przyjęty od księcia Józefa Poniatowskiego, przypomniał mu się z kampanii 1792 r. i utrwalił to zaufanie, które w następstwie miało go bardziej jeszcze zbliżyć do ministra wojny i naczelnego wodza armii Księstwa. Bawił w Warszawie kilku nawrotami do lutego 1803 r. dużo bywał w towarzystwie wielkoświatowem, dokąd ciągnęły go dawniejsze, serdeczne związki. Na wiosnę t. r. osiadł znów w stronach rodzinnych w Poznańskiem na dzierżawie, wypuszczonej mu przez panią Kwilecką. Ale niebawem wielkie wypadki europejskie i krajowe wyrwały go z wiejskiego zacisza i powołały napowrót do służby publicznej. Sprawdziły się przewidywania Dąbrowskiego. Pokój trwał niedługo. Nastąpiła trzecia koalicya i Austerlitz. Nastąpiła czwarta i Jena. Napoleon stanął w Berlinie. Tutaj stawili się przed nim dobrze myślący wielkopolanie, wzywając go do marszu na Poznań, do Wielkopolski, czekając już tylko hasła dla wyzwolenia się od rządów pruskich. W liczbie tych wysłańców wielkopolskich w Berlinie znalazł się Fiszer. Użyty przez Dąbrowskiego i Wybickiego do urządzenia siły zbrojnej w Wielkopolsce, objawił dawną czynność i talenty organizatorskie. W stworzonej niebawem legii wielkopolskiej Dąbrowskiego objął dowództwo brygady. Uczestniczył w oblężeniu Gdańska przez marszałka Lefebvre’a; miał szczęście odebrać Prusakom to miasto, które był opuszczał przed piętnastu laty, ze smutną świadomością, iż oni je zabiorą. Był pod Friedlandem. Po zorganizowaniu ostatecznem armii Księstwa Warszawskiego w 1808 roku, otrzymał rangę generała brygady. Niezadługo przez ks. Józefa Poniatowskiego powołany na szefa swojej kancelaryi wojskowej i naczelnika sztabu głównego. Na tem stanowisku był w swoim żywiole, ścisły, metodyczny, rozważny, pracowity i pod względem wojskowym wysoko ukształcony. Zdaje się jednak, że to zaszczytne wyróżnienie ze strony naczelnego wodza sprowadziło pewien chłód w stosunkach Fiszera z Dąbrowskim, który, jak wiadomo, nigdy nie był w harmonii z księciem Józefem.
Do życia Fiszera rozrzucone są szczegóły w koresp. Kościuszki, Kosińskiego, pamięt. Dąbrowskiego, Drzewieckiego, Dziewanowskiego, Bignona, Seaffta i innych. Mosk. Tow. Hist. 1866 IV; Sołtyk, Operat. de 1809, i t. d. Niniejszy Życiorys oparty jest głównie na zachowanej korespondencyi Fiszera, oraz jego dzienniku własnoręcznym, który stale z dnia na dzień prowadził, i stąd dochowały się pełne ustępy: sierp. 1792, sierp. 1793; 1795—6; 1802—6; 1809 r.
- ↑ Dzien. własnoręczny Fiszera 2 sierpnia 1792 r.
- ↑ Ks. Adama Czartoryskiego.
- ↑ Zamojską, siostrę królewską.
- ↑ Drugą siostrę, Izabelę Branicką.
- ↑ Sapieżyny.
- ↑ Dembińska.
- ↑ Dziennik Fiszera, 5 sierpnia.
- ↑ Kościuszko do Fiszera, 25 sierpnia.
- ↑ Fiszer do Kościuszki 8 stycz., 1 lut. 1797 r.
- ↑ Fiszer do Kniaziewicza, do Moreau z więzienia, 1 vendém.; do Kościuszki 17 frim. an IX).