Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Antoni Malczewski
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Antoni Malczewski |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1901 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom pierwszy |
Indeks stron |
Krótkie, chwilowo tylko szczęśliwem i błyskotliwem, przeważnie zaś smutnem było życie autora «Maryi,» najpopularniejszej z pomiędzy naszych powieści poetyckich, lecz dopiero po zgonie jej twórcy. Dziedziczne wpływy najciężej zaważyły na szali losów przyszłego poety.
Matka Antoniego Malczewskiego była jedną z pięciu panien Błeszyńskich, tak pięknych, wesołych, miłych i powabnych, że niepodobieństwem się okazywało przyznać którejkolwiek z nich palmę pierwszeństwa. Imieniem Konstancya, wielbiciela i męża znalazła roku 1779 w kapitanie Filipie Haumanie, słynnym w Warszawie z niepospolitej urody. W początkach roku 1790 został Hauman podpułkownikiem w regimencie, którego szefem był Jan Malczewski, szlachcic herbu Tarnawa, dziedzic Radziwiłłowa i Miropola, posiadacz Kniahinina w Dubieńskiem (na Wołyniu), oraz współposiadacz Mazepiniec i Ksawerówki. Szefowi podobała się wielce żona podpułkownika, która, choć miała już pięcioro dzieci, należała przecież wciąż jeszcze do najpiękniejszych kobiet w Warszawie; lubiła się bawić i przyjmować gości. Pani Konstancya Haumanowa, z usposobienia kochliwa, chętnem okiem patrzyła na hołdy szefa, prowadziła jednak romans z wielką ostrożnością, dbając wielce o unikanie nawet pozorów, W roku 1791 wyruszyła z mężem na Ukrainę, gdzie zbierały się wtedy wojska polskie, mające prowadzić kampanię. Kwatera Haumana znajdowała się w osadzie Jasnohorodku, o cztery mile od Kijowa. Służba wymagała nieustannej czujności w strzeżeniu posterunków, rozciągniętych na znacznej przestrzeni, oraz luk przejezdnych i samego granicznego od Rosyi pasa, Hauman, teraz już pułkownik, bawił często po za domem w ciągłych rozjazdach, z których powracał nieraz dopiero późną nocą. Pułkownikowa tymczasem używała zabaw, spacerów i wycieczek w licznem gronie wielbicieli, a między nimi znajdował się i sam szef regimentu. Gdy pewnego razu mąż wrócił do Jasnohorodka, nie zastał ani żony, ani kilku ludzi ze służby, ani zasobów domowych, ani własnych nawet rzeczy niektórych, ani wreszcie... kasy, lubo niebogatej. Stało się to w samym początku lata roku 1791. Haumanowa pojechała do Warszawy, a w znacznej części podróży eskortował ją Malczewski. W stolicy zatrzymawszy się niedługo, podążyła do Szewny w Sandomierskie, gdzie mieszkała jej siostra Maryanna, która wykradła się była z domu matki z rotmistrzem Toczyskim. Z Szewny napisała «piorunujący» list do męża, żądając rozwodu. Ciągle jeszcze zakochany mąż o rozwodzie nie myślał, sądząc, że przyjdzie do porozumienia z awanturnicą, i dlatego starał się ją uspokajać listami. Omylił się jednak. Haumanowa nastawała na rozwód, rozpoczął się proces; ona osiadła w klasztorze wizytek w Warszawie. Tymczasem zwyciężyła w kraju Targowica, Jan Malczewski podpisał akt targowicki, chcąc ochronić znaczne, posiadane na Wołyniu majątki. Otrzymał wtedy stopień generał-lejtnanta z dodatkiem niemałej pensyi oraz wielu wstęg i orderów. W końcu marca 1792 roku stanął wreszcie ostatni dekret rozwodowy, a Haumanowa, donosząc o tem byłemu mężowi, zawiadamiała, że zaraz nazajutrz bierze inne «przezwisko,» równocześnie zaś zapewniała o swojej «przyjaźni» i nawzajem prosiła, żeby były mąż nie odmawiał jej — swojej... Hauman wyzwał Jana Malczewskiego na pojedynek dopiero pod koniec roku 1793, ale król Stanisław August sam wdał się w tę sprawę i polecił pułkownikowi odstąpić od zamiaru. Ten, mając na uwadze los trojga dzieci żyjących, które mógł wychować jedynie z pensyi, pobieranej w wojsku, puścił rzecz w odwłokę i do pojedynku już nie przyszło, tem bardziej, że dalsze wypadki krajowe całkiem pochłonęły i czas i uczucia Haumana. Dzieci jego odziedziczyły po matce niestały jej charakter i burzliwe usposobienie. Syn Edward po niespokojnej młodości przepadł gdzieś bez wieści w Ameryce wraz z przyrodnim bratem swoim Konstantym Malczewskim (rodzonym bratem poety); córka Filipina, wyszedłszy za Sobolewskiego, niedługo z nim żyła, puściła się na bezdroża, włóczyła się po całym świecie, straciła wszystko, zmarniała i w ostatnich latach życia zeszła do torby żebraczej, w miasteczku posługując żydom; jedyna jej córka Eudoksya w młodych leciech spadła do najniższych warstw miejskiego motłochu i znikła gdzieś na bruku warszawskim. Najstarsza tylko córka Haumana, nosząca imię matki, wychowana w domu Kickich, wyszedłszy za Walentego Markowskiego, normalnie, jak się zdaje, przepędziła życie.
Haumanowa, wyszedłszy za Malczewskiego, miała dwóch synów: Antoniego i Konstantego, i zmarła w roku 1800. Konstanty się zmarnował, Antoni, urodzony w roku 1793, stał się następnie wielkim poetą, w którego życiu miały się powtórzyć niektóre szczegóły z dziejów jego matki.
Wychowanie początkowe odebrał Antoni w duchu i języku francuskim, modnym natenczas u nas wszędzie, a szczególniej na Wołyniu, gdzie znajdowały schronienie liczne rodziny emigrantów francuskich, co opuścili zrewolucyonizowaną ojczyznę. Od zcudzoziemczenia uratował chłopca «wielki jałmużnik oświaty,» Tadeusz Czacki, zdoławszy z właściwą sobie natarczywą gorliwością skłonić Jana Malczewskiego, by oddał syna do świeżo w roku 1805 otwartego gimnazyum w Krzemieńcu. Sześć lat przebył tu Antoni za najświetniejszych czasów tego zakładu pod okiem samego założyciela. Przykładał się szczególniej do matematyki, okazywał pilność znaczną, pozyskał miłość przełożonych i kolegów. W r. 1811 z listem polecającym Czackiego pojechał do Warszawy, by wejść do szeregów wojska polskiego w stopniu podporucznika inżynieryi. Czynami wojennemi nie zasłynął, gdyż udziału w wielkiej wyprawie Napoleońskiej roku 1812 nie wziął; przeznaczono go bowiem do służby garnizonowej w Modlinie. Podobno napisał wtedy projekt umocnienia tej twierdzy. W nowo zorganizowanem wojsku polskiem za czasów Królestwa Kongresowego bawił bardzo krótko; w końcu grudnia 1815 roku miał już dymisyę na własne żądanie. Przygód w ciągu tego czasu doświadczył sporo. Odznaczając się pięknością, błyszczał w salonach, kochał się i pojedynkował. Miłość do słynnej w swoim czasie Fryderykowej Lubomirskiej (z domu Załuskiej), która w roku 1815 wyjeżdżała za granicę, spowodowała go, jak się zdaje, do opuszczenia kraju z początkiem roku 1816, by, goniąc za swem ukochaniem, zwiedzać Austryę, Niemcy, Francyę, Szwajcaryę, Włochy. W roku 1818 odbył wycieczkę na szczyt południowy Montblanc i opisał ją po francusku w czasopiśmie, wydawanem przez Bonstettena p. t. «Bibliothèque universelle de Genève.» W opisie tym znać wpływ modnego wtedy stylu Chateaubrianda: zachwyt nad pięknem przyrody, wyrażony w sposób retoryczny i w lekką gazę melancholii spowity. W Wenecyi miał podobno poznać osobiście największego poetę Anglii Byrona i poddać mu pomysł do «Mazepy;» w każdym razie sam się przejął mocno jego nastrojem i rodzajem twórczości, chociaż nie odrazu poszedł za nim w tem, co pisał.
Wycieczki po Europie wyczerpały fundusze Malczewskiego. Znaczny niegdyś majątek ojca, stopniał w krótkim stosunkowo przeciągu czasu. Na Wołyń powrócił nasz podróżnik ubogim, ledwo mógł zadzierżawić jakąś wioseczkę (Hrynów). Ponieważ najbliższem stąd ogniskiem literackiem był Lwów, Malczewski zaczął w lichem pisemku tamecznem «Rozmaitościach» pomieszczać swe drobne utwory. Wiersze drukowane w roku 1821, mają całkowicie charakter pseudo-klasyczny; są to zazwyczaj «ucinki» czyli epigramaty. Powiastki, kreślone prozą i ogłoszone w tym samym roku, odznaczają się nastrojem sentymentalnym i grzeszą ogromną ilością galicyzmów («Ifigenia,» «Atenais,» «Podróż»). Z tych drobiazgów niepodobna było wywróżyć wielkiego talentu, bowiem znajdowały się na poziomie owoczesnej mierności.
Przygoda, w części podobna do ojcowskiej, przerwała dalsze stosunki ze Lwowem i zmusiła Malczewskiego wyjechać do Warszawy. Żona jednego z sąsiadów, Zofia Rucińska, podobno kuzynka, Antoniego, kobieta nerwowa, czuła się zdrowszą, gdy przy niej był dzierżawca Hrynowa, obznajmiony z modną natenczas kuracyą magnetyczną. Niebawem obecność magnetyzera okazała się tak niezbędną, że Zofia opuściła dom męża i oddała się całkowicie w opiekę Malczewskiemu. Ten, nie odczuwając może nawet prawdziwej miłości dla swej natrętnej pacyentki, musiał się zapożyczyć na podróż wraz z Zofią do stolicy Królestwa w roku 1823. Żyli tu samotnie, unikając towarzystw. Poeta, dawniej zawsze elegant, zaniedbał się w ubiorze; w długim angielskim surducie wyglądał jak pastor. Obmyślał i tworzył poemat. Może trochę liczył na jaki taki z niego dochód, duma bowiem nie pozwalała mu prosić krewnych i przyjaciół o pożyczkę; więcej atoli chodziło mu pewnie o sławę. W roku 1825 ogłosił drukiem. Maryę — i doznał srogiego zawodu. Krytyka wyraziła się o poemacie chłodno a niepochlebnie; publiczność go nie kupowała, Malczewski rozgoryczony zmarł 2 maja 1826 roku, najmniejszego nie pozyskawszy rozgłosu. Gdy komisya sądowa zjechała do jego mieszkania przy ulicy Elektoralnej w celu opieczętowania rzeczy, nie zastała już Rucińskiej, nie znalazła też ani rękopismów, ani pieniędzy. Była tu tylko sofa, dwa prześcieradła, wałek, derka, stół, szafa i łóżko ordynarne. Rucińska pogodziła się potem z mężem i długie jeszcze lata żyła na Wołyniu.
Dopiero po śmierci doczekał się Malczewski uznania, dzięki głównie wymownym słowom Maurycego Mochnackiego, który w roku 1830 dał pierwszy świetny rozbiór «Maryi,» Odtąd z każdym rokiem popularność poematu rosła i choć krytyka późniejsza wytykała w nim różne wady, ogół wielbić go nie przestawał. Przeszło pięćdziesiąt wydań od miniaturowych do arkuszowych, ilustrowanych, świadczy wymownie o jego poczytności.
Potrącenie zewnętrzne do utworzenia poematu dał Malczewskiemu wypadek rzeczywisty, w przeddzień pierwszego podziału Rzeczypospolitej zaszły. Franciszek Salezy Potocki, niezadowolony z tajemnego małżeństwa syna swego Szczęsnego z Gertrudą Komorowską, kazał ją porwać nadwornym kozakom swoim, a ci utopili ją w stawie. Mówiono o tem dużo na Wołyniu w czasach dziecinnych i młodzieńczych Malczewskiego; a jeden z przyjaciół, nawiedzających dom jego ojca, Chrząszczewski, wystawiał zawsze Szczęsnego w świetle jak najlepszem. Okoliczność ta mogła wpłynąć na wyidealizowanie bohatera poematu, Wacława, za czem poszło także uidealizowanie Komorowskich, ojca i córki; tak, że ujemną postacią pozostał tylko ojciec Szczęsnego, ponury Wojewoda.
Oceniając «Maryę,» niema zresztą zgoła potrzeby porównywania postaci rzeczywistych z temi, jakie wytworzyła wyobraźnia poety, gdyż sam wypadek dał jeno pobudkę zewnętrzną do osnucia wątku powieściowego; wyobraźnia zaś zupełnie swobodnie przetworzyła ten wypadek, odrywając go od właściwej daty dziejowej i przenosząc w czasy odleglejsze, oraz przerabiając postaci według wymagań tak zmienionego pomysłu.
Czy jest to poemat historyczny? Tak i nie. Tak, o ile odmalował w nim poeta stosunki, możliwe jedynie w czasach istnienia psującej się już Rzeczypospolitej, w której jednakże było jeszcze wiele dzielnych osobistości. Nie, o ilebyśmy chcieli utwór związać z pewną ściśle określoną datą i wymagać od niego, by wszystkie stosunki, a więc i sposób wyrażania uczuć, mianowicie miłosnych, nosiły barwę, odpowiadającą rzeczywistości w danej chwili dziejowej. Najlepiej chyba oznaczymy ogólną cechę «Maryi,» jako całości artystycznej, gdy ją nazwiemy powieścią poetycką w stylu Byrona. Od takiej powieści, która pomimo pozorów przedmiotowości, jest nawskroś przeniknięta pierwiastkiem podmiotowym, indywidualnym, nie wymaga się ścisłej wierności w charakterystyce czasu, gdyż rzecz jej dzieje się w dobie nieoznaczonej dokładnie, a chodzi też w niej nie tyle o wypadki zewnętrzne, ile o wnętrze duszy ludzkiej. Pewna tajemniczość i zagadkowość w sposobie rozwijania wątku, pewne niedopowiadanie myśli i zaznaczanie przełomowych tylko sytuacyi, zerwanie z opowiadaniem, prowadzonem systematycznie od jakiegoś obranego punktu aż do ostatecznego rozwikłania, będące wynikiem niespokojnego, w różne strony rozrywanego nastroju poety, działają na czytelnika suggestyjnie, budzą do czynności jego wyobraźnię dopełniającą i potęgują tym sposobem ogół wrażeń, dostarczonych przez dzieło. «Marya» była u nas pierwszą powieścią poetycką w tym rodzaju; czytelnicy, a nawet krytycy nie umieli sobie zrazu zdać sprawy z tajemniczości w roztoczeniu osnowy, zadawali sobie ciągle pytanie, w jakim związku zostaje jeden ustęp względem drugiego, czemu katastrofa nie została odmalowana lecz zagadkowo tylko napomknięta, co znaczy owo pacholę smętne, co jadło zatrute świata tego kołacze, i t. p. Gdy się umysły oswoiły z takim trybem twórczości, tajemniczość przestała razić, a praca wyobraźni dopełniającej zwiększała rozkosz duchową.
Ale czy od Byrona przejął także Malczewski cechy wewnętrzne nastroju? Zazwyczaj mówi się o pesymizmie, bijącym z kart «Maryi,» a zwłaszcza z rozmyślań bohaterki o śmierci, ze śpiewu tajemniczego pacholęcia i z pieśni masek; a pesymizm ten utożsamia się z Byronowskim. Jest to powierzchowne tylko podobieństwo. W pesymizmie Byrona czujemy rozpacz, gdy u Malczewskiego kończy go rezygnacya; u Byrona ani ufność w rządy Opatrzności ani pociecha z nadziei życia pośmiertnego nie łagodzą rozdźwięku, wywołanego straszną rozterką duszy wyższej ze zwykłym tokiem spraw śród ludzi powszednich; u Malczewskiego jeżeli Marya tęskni do śmierci, to w tem przekonaniu, że na tamtym świecie każda łza otartą zostanie, że nic tam krępować nie będzie swobodnego dusz związku, że nad biegiem rzeczy na ziemi czuwa wszechwiedzące a miłosierne oko opatrzne. Stąd głęboka, przejmująca melancholia Malczewskiego podobniejsza jest raczej do melancholii Chateaubrianda w «Renem,» chociaż niema cech naśladownictwa, lecz się przedstawia jako wynik analogicznego usposobienia, zmodyfikowanego żywem uczuciem religijnem. Wykazano poszczególne przypomnienia z Byrona, znajdujące się w «Maryi,» mianowicie w rozmowie Wacława z żoną, w niektórych obrazach natury, w opisie zachowania się bohatera podczas bitwy, w przedstawieniu myśli nieszczęśliwego małżonka, gdy, spodziewając się znaleźć żonę roztęsknioną, znajduje jej trupa, i w innych jeszcze drobniejszych okolicznościach; wszystko to wszakże są szczegóły, świadczące wprawdzie o silnem przejęciu się Malczewskiego utworami angielskiego poety, lecz nie dowodzące, iżby był jego naśladowcą w nastroju zasadniczym. Smutek wielki, ale nie beznadziejny, wynikał u Malczewskiego nie z naśladownictwa, tylko z doświadczeń życiowych; jakkolwiek czytanie podobnie nastrojonych utworów; mogło się przyczynić do spotęgowania go; a siła i oryginalność wyrażeń Byrona mimowoli wrażała je w pamięć i sprawiała, że tkwiły w niej głęboko.
A jak w ogólnem znamieniu melancholii, mającej urok niewypowiedziany, nie można dopatrzyć tożsamości z bezwzględnym pesymizmem autora «Kaina,» tak w kreśleniu poszczególnych charakterów, pomimo pewnych reminiscencyi, samodzielność Malczewskiemu przyznać należy. Przedewszystkiem jest u naszego poety więcej względnej przedmiotowości w malowaniu osób, aniżeli u Byrona. Ten wybierał w swoich powieściach jeden główny charakter, odpowiadający własnemu jego usposobieniu w pewnej fazie rozwoju, i przedstawiał go szczegółowo; Malczewski zaś, obrawszy sobie cztery postaci, nadał każdej z nich odręhną cechę wybitną i tę krócej lub szerzej uwydatnił w poemacie. Wojewoda, Miecznik, Wacław i Marya żyją naprawdę życiem własnem, indywidualnem i nie są symbolami tylko uczuć i poglądów autora.
Wojewoda, ukazujący się nam tylko na chwilę, zamknięty w sobie, o wzroku orlim, surowym, przysłoniętym «pomarszczoną powieką,» z uśmiechem chytrze przywołanym na usta, lub z myślą, żarzącą się skrycie w jego głowie, depcący w portretowej sali przodków «burzliwym krokiem po ciemnościach nocy, jakby w jej czarnem tchnieniu chciał gdzie znaleźć rękę krwawej zgubnej przyjaźni, lub zgasić swą mękę,» najbardziej przypomina tajemniczego Larę Byronowskiego, co równie zimny i zamknięty w sobie, «wzrokiem bystrym, któremu żaden wzrok nie sprostał, drugich myśli do razu aż z głębi wydostał i nieraz wielkim krokiem, kiedy wszystko spało, po ciemnych korytarzach błąkał się noc całą, gdzie jego przodków długi szereg malowany, żałobny na podłogę rzucał cień ze ściany.» Lecz i Wojewoda kopią bynajmniej nie jest. To typowy przedstawiciel oligarchy, nie cierpiącego sprzeciwienia się swojej żelaznej woli, gotowego chwycić się środków najniegodziwszych, obłudy, zdrady i mordu, byleby na swojem postawić. Wie on, że dumny szlachcic czuje mu się równym, więc chcąc go pozornie dla siebie pozyskać, chcąc uśpić jego ostrożność, nie szczędzi słów miodowych w liście, bo tylko za ich pomocą może dojść do zamierzonego celu. Nie twierdzę zgoła, iżby ten rys był szczególną właściwością magnata polskiego, bo wszędzie znaleźć go można, gdzie obłuda walczy ze szczerością; w każdym jednak razie jest to rys wyróżniający Wojewodę od nieugiętego Lary, który okazuje się łaskawym tylko z dobrej woli, a raczej z wyrachowania.
W Mieczniku nie dopatrzyć się śladów bajronizmu. Jest to szlachcic dumny ze swego stanu, poczytujący się za równego wojewodzie, według znanego przysłowia, rycerz kresowy, gotów zawsze do walki z bisurmanami, chrześcianin, silnie przejęty zasadami wiary i w religii szukający ulgi i pociechy. W poczuciu godności własnej nierad on związków córki z synem magnata, boć przecie w Polsce nie brak dzielnych młodzieńców, coby za zaszczyt poczytywali sobie otrzymanie jej ręki. Nie ma też nic przeciw zabiegom Wojewody w Rzymie, by rozwód uzyskać, gdyż wtedy i on uwolniony zostanie od więzów i będzie mógł mignąć Wojewodzie święconym obrazkiem na swej szabli. Ale on kocha gorąco swą córkę i choć mu rozum każe się domyślać wykrętów w słodkim liście Wojewody, pozbywa się dla szczęścia córki uprzedzeń i zaczyna wierzyć w szczerość uczuć dotychczasowego wroga, co jego dziecięcia ani razu do serca nie przycisnął. Spotyka go straszny zawód. Podstępnie wywabiony z domu, bije się dzielnie z tatarami, a pokonawszy ich i wróciwszy do dworku, zastaje w nim córkę utopioną. O zemście nie myśli, dni jego nie długie i światło ich zagasło wraz ze śmiercią ukochanego dziecięcia; na Boga zdaje ukaranie winnych, sam szuka ukojenia w modlitwie, dopóki go zgon nie połączy z najdroższemi dla niego istotami. Prześliczny to, rzetelnie polski rycerz-chrześcianin! Zarówno w uczuciach, sposobie postępowania, jak i w słowach jego najwięcej jest polskości w porównaniu z innemi osobami.
Para małżeńska, która w poemacie ma wszystkie znamiona kochanków, wielu rysami przypomina postaci Byrońskie, ale ma też rysy sobie właściwe. Wacław jest jakby młodym Miecznikiem: w boju nieustraszony, spełnienie obowiązku stawia na pierwszym planie; czułość jego i serdeczność jawią się w każdem słowie, a jeszcze bardziej w pośpiechu, z jakim po bitwie dążył do swej lubej; Marya jest smutną i marzycielską; jakby w przeczuciu rychłej śmierci, myśli i mówi o zgonie nietylko jako o wyswobodzeniu od cierpień, ale także jako o przejściu do lepszego życia. Niema w naszej poezyi drugiego obrazu równie pięknej, a śmiertelnie smutnej kobiety... Rozmowa Wacława z Maryą wydaje się nam dzisiaj zanadto sentymentalną, ale nie była taką na dobie pojawienia się poematu. Złożyły się na nią najpiękniejsze wyrażenia Byrona oraz własny Malczewskiego sposób wyrażania uczuć. Po gwałtownych, namiętnych wybuchach Gustawa w IV części — «Dziadów» był to spokojniejszy, rzewniejszy, lecz niemniej poetyczny wylew serc szlachetnych, gorąco do siebie przywiązanych, ale miłości swej pewnych. Marya całą duszą kocha Wacława, okropne przeczucia dręczą jej serce, pragnęłaby z nim być ciągle, lecz nie chce go powstrzymywać od spełnienia obowiązku, zaleca mu tylko rozwagę i roztropność taką, coby skazy na jego męstwo i dzielność nie rzuciła. Jakże śliczny jest obraz modlącej się Maryi po odjeździe hufców! Takie pomysły i takie wyrażenia mają tylko genialni mistrze.
Tak, wyrażenia, bo połowę uroku poematu styl jego stanowi. Styl Malczewskiego jest głębią uczucia i rozwagi uduchowiony. Jak brudu unikał poeta wszelkich spospolitowanych sposobów mówienia i oklepanych myśli. Najprostszy nawet stosunek, przezeń wyrażony, przybiera jakiś szczególny, nigdy przedtem w poezyi naszej nie spotykany odcień, nadający świeżość całemu obrazowi. Porównanie czerpie zarówno ze zjawisk przyrody, jak z dziedziny sztuki i z zasobów myśli. Plastykiem we właściwem znaczeniu nie był, ale umiał nadać wybitność postaciom, sytuacyom, widokom natury, przez zestawienie wrażeń wzrokowych i słuchowych, przez malarski rozdział świateł i cieni; można go nazwać posępnym kolorystą. W budowie zdań napotyka się niekiedy zawiłość i niepoprawność; w języku rażą czasami galicyzmy; lecz te drobne usterki znikają niemal wobec czaru dykcyi, zdumiewającej swoją oryginalnością i niespodziewanemi połączeniami słów i pojęć. Byron i w tym względzie dał mu przykład, ale również świetnie go zużytkować mógł tylko tak genialny talent, jak Malczewskiego. «Marya» jest jednym z tych utworów, z których dumną być może każda, najświetniejsza nawet literatura.[1]
- ↑ Portretu Malczewskiego nie podajemy, ponieważ autentyczność jedynej znanej podobizny poety jest mocno zakwestyonowana.