Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Wojciech Bogusławski

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Bogusławski
Tytuł Wojciech Bogusławski
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1901
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wojciech Bogusławski.
* 1757 † 1829.
separator poziomy
D

Dużo dat składa się na życiorys Bogusławskiego, a każda prawie wpisana jest gdzieindziej, tak, że liniami łączącemi te punkty, rozproszone po rozległych przestrzeniach, możnaby objąć cały prawie obszar dawnej Rzeczypospolitej.

Łatwiej jednak mapę wykreślić z tego graficznego rysunku, aniżeli naszkicować sylwetkę działacza, któremu zbyt pilno było dokonać zamierzonego dzieła, ażeby miał kiedykolwiek i gdziekolwiek na posterunku dla potomnych pozować.
Założycielem sceny polskiej nazywają Wojciecha Bogusławskiego wszyscy i zdaje się, że nie znalazł się dotąd nikt, ktoby mu prawa do tego zaszczytnego miana odmawiał. Istnieje fakt, t. j. teatr, z całą tradycyą sztuki i literatury dramatycznej i żył człowiek, przed którego zjawieniem się tego teatru nie było; ale jakim sposobem dzisiejszy teatr wyszedł z rąk owego człowieka, jakiemi ojcowskiemi staraniami z chłopięcia, nawykłego do przymusowych wędrówek, stał się osiadłym na miejscu, poważnym zasobnym czcicielem szlachetnej sztuki, ile rodzic w tem wychowaniu swego ukochanego wyekspensował tkliwej miłości, stanowczej energii i nieustającej pracy, o tem skąpe są zaledwie wiadomości.
Na progu biografii trzeba się zaraz potknąć. W druku, jako data urodzenia Bogusławskiego podany jest rok 1760; tymczasem tablica na kościele powązkowskim wskazuje 9-go kwietnia 1757 r. Wyraźniejsze już informacye, tyczące miejsca urodzenia, wymieniają wieś Glinno pod Poznaniem. O latach dzieciństwa zupełny brak szczegółów, z pacholęcego i młodzieńczego wieku doszły dwa: nauka w konwikcie pijarskim w Warszawie i zaopiekowanie się chłopcem przez księcia siewierskiego biskupa krakowskiego, Sołtyka, którego uderzyły zdolności wychowańca Pijarów.
Ta opieka musiała stanowczy wpływ wywrzeć na dalsze losy Bogusławskiego. Znalazłszy się na dworze dostojnika kościoła, wśród najwykwintniejszego towarzystwa, młodzieńcem przyswoił sobie od najwcześniejszych lat wszystkie przymioty obejścia i obcowania z ludźmi, które do późniejszych jego stosunków, zawieranych z konieczności we wszystkich warstwach społeczeństwa polskiego, miały być nieocenionym nabytkiem.
Skorzystał też z nich i przyszły aktor, nabrawszy w chodzie, w postawie, ruchach owej szlachetności i elegancyi, którą mu, jako artyście, przyznawali nawet cudzoziemcy, wybredni w wymaganiach, zaostrzonych widokiem najwykwintniejszych scen.
U księcia Siewierskiego urządzano amatorskie przedstawienia w języku francuskim, a podobno nawet grywano kiedyniekiedy po polsku. Nie ulega wątpliwości. że Bogusławski stawiać tam musiał pierwsze aktorskie kroki i że odgłos pierwszego oklasku zapadł głęboko we wraźliwą duszę młodego chłopca.
Pod innym też względem wyrobić się musiała u księcia biskupa indywidualność Bogusławskiego, Pobyt tam był prawdopodobnie pierwszą szkołą, gdzie zaczął się kształcić obywatel kraju; z niej zapewne wyniósł te zadatki, które później stanowiły zasadniczy rys jego charakteru i rozsnuły się jedną nieprzerwaną nicią w barwnym wątku publicznej działalności. Nieszczęścia, spadające na księcia biskupa, rozproszyły dwór jego. Bogusławski, znalazłszy się bez opieki, nie zdając sobie z tego sprawy, co miał nadal robić, usłuchał rad doświadczonych ludzi i wstąpił do gwardyi; tylko, że doradcy nie powiedzieli mu jednej rzeczy, którą doświadczenie powinno mu było podyktować: «Nie spodziewaj się dojść do czegoś bez protekcyi.» Nie doszedł też młodziutki gwardzista, bo jakieś pominięcie w awansie tak uraziło jego ambicyę, że bez namysłu rzucił służbę wojskową.
Według powszechnie podawanej wersyi, którą zresztą usprawiedliwia poniekąd sam Bogusławski paru ogólnikowemi wzmiankami w swoich «Dziejach teatru narodowego,» to rozdrażnienie miłości własnej w połączeniu z brakiem wszelkich widoków, miało go popchnąć na scenę.
Trzeba jednak przypuszczać, że przyszły twórca polskiej sceny, pisząc słowa: «Wyrządzona mi niesprawiedliwość w innym stanie, w którym ojczyźnie mojej w młodości służyłem, była przyczyną rozpaczy, która mię do teatru wtrąciła,» — a pisząc je na lat parę przed śmiercią, kiedy wiek przytępił już władzę przywoływania wrażeń młodości z pierwotną ich siłą, nie był w stanie uprzytomnić sobie procesu, odbywającego się podówczas w jego duszy, Kto «z rozpaczy» tylko ima się jakiegoś zawodu, nie stanie się w nim nigdy tem, czem był w swoim Bogusławski, nie dokaże tego, czego on dokazał. Łatwo to dziś powiedzieć: «nie mam co robić, wstąpię do teatru!» ale nie przed stu laty, kiedy przedewszystkiem sceny nie było, kiedy obierając ją sobie za pole działalności, trzeba było naprzód stworzyć samo pole.
Kto się na to ważył, ten musiał powodować się czemś więcej, prócz dotkniętej dumy, lub nawet zranionego poczucia słuszności, temu snuć się musiały uparcie przed oczyma duszy widziane niedawno postaci fikcyjnych bohaterów, ten czuć musiał w sercu granie poetyckich instynktów, temu już w głowie świtała może myśl posługiwania się teatrem, jako tłómaczem wielu idei i uczuć, które potrzeba było rozpowszechniać.
Bądźcobądź, jeżeli błogosławić należy, ze względu na losy polskiej sceny, te lub owe pobudki, które Bogusławskiego wydobyły z rycerskich szeregów, niema powodu skarżyć się na krótki czas, spędzony przezeń w służbie wojskowej. Dał on Bogusławskiemu jeden jeszcze przymiot, niezbędny i dziś dla kierownika teatru, a cóż dopiero wtedy, gdy wszystko trzeba było wydobyć z odmętu, — dar utrzymania najniespokojniejszych, bo aktorskich, żywiołów w karności i posłuszeństwie.
Ten rys, kojarząc się z pewnem arystokratycznem znamieniem, z wrodzoną łagodnością w obcowaniu i z ogólnym jakimś pogodnym wyrazem, charakteryzuje od najmłodszych lat fizyognomię duchową Bogusławskiego, nacechowaną jednocześnie energią i giętkością, powagą silnych postanowień i darem wyzyskiwania najgorszych okoliczności na korzyść ukochanej idei. Takim go przedstawił współczesny malarz, rzuciwszy na płótno głowę, w której, wśród miękkich na pozór rysów, wśród delikatnych linij pociągłej twarzy, przypominających nieco kolorem oczu, konturem dużego, spadzistego nosa, wreszcie wytwornym ust rysunkiem oblicze Stanisława Augusta, uderza jakaś nieprzeparta stanowczość; tak się też rysuje jego portret moralny każdemu, kto uważnie czyta «Dzieje teatru narodowego.»
I oba wizerunki nie kłamią, oba odtwarzają rzadki pod koniec XVIII-go wieku dodatni typ człowieka, który, żyjąc na pograniczu dwóch stuleci, potrafił zatrzymać wykwintny wdzięk ustępującej doby i przejąć się twardą abnegacyą nowej, brzemiennej ciężkiemi losami; który umiał godzący te sprzeczności zmysł praktyczny, oddawany zwykle w służbę prywacie w epokach nacechowanych sceptycyzmem, spożytkować dla dobra idei.
Taka fizyognomia towarzyszy nam w myśli nieodstępnie, kiedy zdążamy za dyrektorem królewskim do różnych miast polskich; gdy śledzimy każdy moment szamotania się jego w Warszawie, to z przywilejem, to z trupą francuską, to z aktorami niemieckimi, to z operą włoską; gdy patrzymy, jak jednych zwycięża, z drugimi z potrzeby paktuje; jak wyrywa się z twardych szponów biedy, zostawiając w nich strzępy własnego mienia, lub wymyka się z aksamitnych rąk intrygi, nie uroniwszy nic z godności, co mu nie przeszkadza tłómaczyć, pisać, grać, angażować aktorów; tu zbudować teatr, tam podnieść ducha okolicznościowem widowiskiem, a wszędzie spełniać herkulesowe prace, które dotąd czekają swego dziejopisa.
Ten przyszły historyk strzedz się będzie musiał przedewszystkiem przeniesienia dzisiejszych pojęć o kierownictwie teatru do ówczesnej epoki, Ktoby w Bogusławskim chciał widzieć jednego z nowoczesnych intendentów subwencyonowanej przez rząd sceny, bawiących się z amatorstwem szambelańskiej wszystkowiedzy w sztukę i literaturę dramatyczną; albo nawet osiadłego na jednem miejscu rozgłośnego pisarza, któremu dano w ręce gotowe środki materyalne, aktorskie i literackie do swobodnego przeprowadzania rozłegłych planów artystycznych, — ten popełniłby gruby anachronizm. Na Bogsławskiego patrzeć trzeba nietylko w Warszawie, ale wszędzie, gdzie dla teatru polskiego było coś do zrobienia; sfera jego wpływu i energii przenosi się z miejsca na miejsce; ciągłość pracy przerywa się, jeżeli ją z jednego tylko ogniska obserwować; nabiera natomiast spoistości, rozjaśniona myślą, która nigdzie pracownika nie opuszczała: dźwignąć teatr, gdzie będzie można, grać na nim po polsku, o ile się da; grając powiedzieć, co trzeba i kiedy trzeba, a pamiętać zawsze, że się wyszło z Warszawy, do Warszawy godzi się powrócić.
W Warszawie bowiem stał się fakt, który wynagrodził Bogusławskiemu moralnie owo nieszczęsne pominięcie w awansie wojskowym. W dniu 1-ym maja 1789 roku zaciągnął niespodzianie na straż do bram teatralnych szwadron czarnych huzarów z trupiemi głowami, co przeraziło zdziwionych mieszkańców. Niebawem jednak wszystko się wyjaśniło, wezwanym do sal redutowych artystom oznajmiono, że przedsiębiercą widowisk polskich, niemieckich łącznie z baletem, został książę Marcin Lubomirski, dyrektorem zaś wszystkich razem artystów Bogusławski, przed którego mieszkanie stanęła też warta z dwóch huzarów złożona.
Rzecz szczególna! Trupie głowy nie dały spokoju Boguslawskiemu. Przywitany ich widokiem na samym wstępie swego zawodu, spotkał je w piętnaście lat później we Lwowie, przy restauracyi miejskiego teatru w kościele po-Franciszkańskim, kiedy pod oderwaną podłogą ukazało się kilkanaście trumien, bądź zamkniętych, bądź otwartych, z resztkami zbutwiałych ludzkich kości, jakby zapowiedź nieszczęsnych wypadków, mających zaciążyć fatalnie na losach polskiej sceny.
Bogusławski nie uląkł się horoskopów. Miał w sobie zdrowy optymizm i więcej wagi przywiązywał do innej zapowiedzi przy pierwszem przedstawieniu w letnim teatrze lwowskim swego «Iskahara,» upamiętnionem wdaniem się samej natury, która, gdy widowisko z powodu trudnej sceneryi przeciągnęło się do rana, powitała publiczność w trzecim akcie prawdziwym wschodem słońca. Jutrzenka wtedy silniejsze na Bogusławskim wywołała wrażenie, niż cmentarne mroki. Tak był usposobiony dojrzały kierownik teatru polskiego, cóż dopiero, gdy, jako dyrektor, rozpoczynał 26 rok życia.
Miał wtedy na prawdę jednego tylko króla za sobą.
— Mości Bogusławski, — powiedział mu Stanisław August na posłuchaniu, wyrobionem przez stolnika koronnego Moszyńskiego. — widzę, że waćpanu przeznaczono stworzyć teatr. Wielki masz talent — rodzimy, boś go wziął sam z siebie.
Gdzie chodziło o sztukę, tam król miał bystre oko i dowiódł tego w tym razie.
Bogusławski stanął przygotowany na przeznaczone sobie stanowisko, U księdza biskupa krakowskiego nauczył się sztuki obcowania z ludźmi i spożytkowania jej w sprawach publicznych; wojsko wyrobiło w nim poczucie obowiązku, zmysł karności; trzeci wreszcie niemniej ważny nowicyat odbył Bogusławski u francuskiego aktora Montbruna, który przedtem miał jakiś czas miał w antrepryzie teatr polski wraz z baletem i przedstawieniami niemieckiemi.
Wprowadzony do niego przez szambelana dworu Wojnę, przyszły twórca sceny polskiej, musiał korzystne odrazu wywrzeć wrażenie, skoro Montbrun, zająwszy się naprzód z życzliwością, później z przyjaźnią losem młodzieńca, nietylko dopomógł mu materyalnie, ale własnemi wskazówkami w sztuce dramatycznej i w muzyce, a następnie nauką opłacanego z własnej kieszeni aktora Denvilla tak go wykształcił, że w r. 1788 Bogusławski mógł już pierwszy raz wystąpić w przełożonej przez siebie z francuskiego komedyi «Fałszywa niewierność.»
Przeznaczonem mu było dać się wkrótce poznać w charakterze autora, jeżeli nie odrazu samoistnego, to przynajmniej okazującego już zmysł sceniczny. Na propozycyę Montbruna przerobił jednoaktową komedyjkę Fr. Bohomolca «Nędza uszczęśliwiona,» na dwuaktowy utwór, który, wsparty skomponowaną przez Kamińskiego łatwą i prostą muzyką, stał się niewątpliwie pierwszym opery polskiej zarodkiem, Nowość tę przyjęto z zapałem; debiut Bogusławskiego, że użyjemy tu dzisiejszej formuły, powiódł się na wszystkich polach, trzeba mu było tylko obszerniejszych szranek, teatru samoistnego, niezależnego od pańskiej łaski, lub magnackiej fantazyi. Nie upłynął rok, a i to się spełniło: scena polska zdobyła własną, stałą siedzibę.
Teatr był dotąd zabawką możnych, traktowaną z cudzoziemska; mieli go w Nieświeżu Radziwiłłowie, w Sławucie Sanguszkowie, w Dubnie Lubomirscy, w Siedlcach hetmanowa Ogińska, w Rożanie Sapiehowie, w Rydzynie Sułkowscy, w Puławach Czartoryscy. W Warszawie mieścił się przez lat 14 w pałacu księcia Karola Radziwiłła, wojewody wileńskiego, osiedlonego po konfederacyi barskiej w Paryżu; gdy jednak z powodu spodziewanego powrotu księcia do Warszawy, rozkazano wyprzątnąć teatr w ciągu 48 godzin, gdy aktorska rzesza poszła w rozsypkę, a miasto zostało bez teatru, musiano pomyśleć o własnym dla sztuki dramatycznej przybytku i na rozkaz króla stanął w r. 1779 na placu Krasińskich teatr, w którym grywać miano przez 54 lata (1833) i gdzie Bogusławski przez trzydzieści kilka lat «pisał, grał, i grających na czas późny tworzył.» Hasłem tej niezmordowanej działalności, rozpoczętej zwycięstwem nad monopolem kamerdynera królewskiego Ryxa, była inicyatywa, impulsem ruchliwość; a owocem w chwili usunięcia się strudzonego kłopotami pracownika — gotowy teatr z poważnym zastępem talentów aktorskich, z bogatym repertuarem dzieł scenicznych, od tragedyi do krotochwili, od opery do baletu. Obejmując dyrekcyę, znalazł Bogusławski jako skromny materyał dramatyczny i muzyczny, oprócz innych utworów, sześć oper (z których pięć przetłómaczył dyrektor, a jedną przerobił z Bohomolca), pięć komedyi tłómaczonych i jeden również przełożony dramat. Grono aktorskie składało się z 16 osób, grywających wybitniejsze role. Z tym szczupłym zastępem puściwszy się, jako sternik, na niedość sobie jeszcze znane, szerokie wody sztuki, Bogusławski zmuszony jest po roku pod naporem konkurencyi opuścić Warszawę i próbować szczęścia na prowincyi. Jedzie do Grodna. W Wilnie buduje i otwiera oryginalną sztuką pierwszy publiczny w stolicy Litwy teatr, zawadza o Lwów i cieszy się już teraz taką popularnością, że kiedy w r. 1788 w przeprawie przez Bug do Dubna, bryki całej trupy zapadły się pod załamanym lodem, zatapiając wszystką garderobę, zgromadzeni pierwszego wieczoru w teatrze dubieńskim obywatele wołyńscy, podolscy i ukraińscy, zażądali po skończonej sztuce podwyższenia ceny biletów, co też wynagrodziło koszt zatopionej garderoby.
Powróciwszy z rozkazu króla do Warszawy, przebudowywa Bogusławski od fundamentów teatr na placu Krasińskich, wystawia na nim z nadzwyczajnem powodzeniem „Powrót posła” Niemcewicza; pisze „Henryka VI na łowach”, komedyę, która na sejmie dała powód do gorących sporów, wreszcie przed wielką nawałnicą w kraju, gra swoich „Krakowiaków i górali”, komedyo-operę, która istny entuzyazm w wówczesnej publiczności obudziła i której wspomnienie wiązane jest nie rozłącznie z 1794 rokiem, podobnie jak przedstawienie „Powrotu posła” należy do historyi sejmu Czteroletniego.
Po niepowetowanych klęskach krajowych szuka Bogusławski schronienia w Galicyi. Powitany we Lwowie z zapałem bawi tam przeszło cztery lata, buduje letni amfiteatr w ogrodzie Jabłonowskich, ale wojenne konjunktury zmuszają go wracać z grubą materyalną stratą do Warszawy, gdzie wśród zmienionych z gruntu stosunków rozpoczyna trzecią i ostatnią, a najdłużej, bo czternaście lat trwającą antrepryzę. Przystąpił do niej z repertuarem o tyle wzbogaconym i z personelem tak wzmocnionym, że mógł, kształcąc w ten sposób nieustannie aktorów i zasilając literaturę, stworzyć nareszcie i publiczność, na której oparłaby się pomyślność polskiej sceny.
Z Warszawy promieniuje dalej w wycieczkach działalność Bogusławskiego. W Poznaniu niezmordowany dyrektor buduje najpierw w rajtszuli Geizlera scenę i widownię na podobieństwo lwowskiego amfiteatru, a później przyczynia się swemi staraniami u króla pruskiego do dźwignięcia obszernego murowanego teatru; w Kaliszu stawia teatr na 1000 osób, liczną ściągający publiczność; grywa też dwukrotnie w Gdańsku, który pomimo powodzenie towarzystwa miał się stać punktem zwrotnym ku ostatecznej ruinie finansowej antrepryzy. Nim ta nastąpiła, powodzenie ważyło się na fali wypadków. Z wejściem wojsk Napoleona do Warszawy, teatr francuski wziął chwilowo w stolicy przewagę; wprawdzie pokój Tylżycki poprawił nieco pieniężny stan polskiego przedsiębiorstwa, w rezultacie jednak straty, poniesione przez antrepryzę skutkiem dwuletniej wojny, pomnożyła jeszcze trzecia wojna, którą przeprowadzić musiał Bogusławski z niemiecką trupą Döbelina.
I przyszła chwila, kiedy Bogusławski, poczuwszy, iż chwieją się materyalne teatru podstawy, złożył ówczesnemu prefektowi departamentu Nakwaskiemu, projekt utrzymania widowisk narodowych na rzecz skarbu, podając dwa do urzeczywistnienia tej propozycyi warunki: ustanowienie dyrekcyi rządowej i założenie szkoły dramatycznej. Było to już drugie przeczucie jasnego organizacyjnego umysłu. Nakłaniając aktorów lat temu kilka bez skutku do spółkowej antrepryzy, Bogusławski wyprzedził był myślą autonomiczne urządzenie teatru francuskiego, które wkrótce miało być uregulowane dekretem Napoleona, datowanym z Moskwy 1812; domagając się dla teatru poparcia od rządu, przewidywał taką dobę dla teatrów wogóle, kiedy żadna scena, doprowadzona do wyższego poziomu artystycznego, nie zdoła się na nim utrzymać siłami pojedyńczego przedsiębiorcy. Projekt Bogusławskiego uzyskał w głównych punktach zatwierdzenie króla saskiego. Wyznaczono dyrekcyę rządową z Niemcewiczem na czele, teatr zostający nadal pod kierunkiem Bogusławskiego otrzymał 30.000 zł. stałej subwencyi, a w rok później otwarto zaprojektowaną i zorganizowaną przez Bogusławskiego szkołę dramatyczną. Na tem wszystkiem moralnie zyskał teatr bardzo wiele; materyalnie nie polepszyło się nic, bo zapomogę pochłaniać koniecznie musiały nowo nałożone ciężary, tak że cztery ostatnie lata subwencyonowanej antrepryzy Bogusławskiego były tylko odwlekaniem ostatecznej katastrofy w postaci długu wynoszącego 108.000 zł. Pozostał tylko jeden środek ratunku: sprzedać antrepryzę innemu przedsiębiorcy, co też stało się w 1814 r. aktem urzędowym, na mocy którego Bogusławski odstąpił przedsiębiorstwo zięciowi swojemu Ludwikowi Osińskiemu. Wykwintny tłómacz klasyków francuskich objął po swoim teściu komplet dramatyczny i operowy z pięćdziesięciu kilku osób złożony i z takimi artystami, jak: Nacewicz, Szczurowski, Szymanowski, Żółkowski (ojciec), Dmuszewski, (późniejszy dyrektor) Bogusławski, Zdanowicz, Damse (ojciec), Ledochowski, Drozdowska, Elsnerowa, Zdanowiczowa; repertuar wzbogacony dziełami Niemcewicza, Kropińskiego, Brodzińskiego, Osińskiego, Żółkowskiego, Słowackiego (Euzebiusza); przekładami z Szekspira, Moliera, Rasyna, Kornela, i operę pod kierunkiem Elsnera i Kurpińskiego, którzy publiczność obznajmili z utworami starych mistrzów i z dziełami francuskich kompozytorów: Gretrego, Mehnla, Cherubiniego. Sam Bogusławski przekazuje teatrowi narodowemu w spuściźnie 80 dzieł oryginalnych i przetłómaczonych, a wychowawszy całą plejadę talentów, snujących dalej jego tradycyę, rzuciwszy ziarno polskiej sztuki w Wilnie, Grodnie, we Lwowie, Krakowie i Poznaniu; dźwignąwszy tu i ówdzie dla tej sztuki przybytki, spędziwszy większą część tego znojnego, trzydziestoletniego okresu na wędrówkach, gdzie go spotykały raz otwarte do entuzyastycznego uścisku ramiona, to znów zbrojne pogonie; doświadczywszy wreszcie i tego, co musi być udziałem każdej wyższej indywidualności: „że gdy już przestał być użytecznym publicznej sprawie, znaleźli się dowodzący, iż nim wcale nie był” — pożegnał sceniczny swój zawód słowami: „Szlachetniejszem powodowany uczuciem, wszystko, co w pomyślnych czasach wziąłem od publiczności, oddałem jej w krytycznych, w równej zawsze świetności utrzymując scenę ojczystą. Nie utyskuję na mój niedostatek, bo nigdy nie szukałem bogactw. Ubóstwo moje ani wstydzi, ani mnie zasmuca. Dla kilku pozostałych dni życia mało potrzebuję. Niosę ja w moje ustronie dwa nieocenione skarby: spokojne sumienie i to najdroższe przekonanie, że (ile w mocy mojej było) dopełniłem obowiązków stanu, w którym mię przeznaczenie umieściło. Sławę moją zostawiam zdaniu potomności, a jeżeli w sercu jednego choć prawdziwego polaka pozyskam wdzięczne starań moich wspomnienie, jeszcze na tamtej stronie grobu szczęśliwym będę,” Zobowiązany kontraktem do grywania jeszcze w ciągu lat pięciu antrepryzą Osińskiego, wystąpił ostatni raz dnia 20 listopada 1827 roku w roli Fryderyka Wielkiego w komedyi „Koszyk wisien”, zdobywając już jako 70-letni starzec niesłychany entuzyazm publiczności.
Dwa lata, oddzielające go od śmierci, spędza na kompletowaniu swoich dwunasto-tomowych „Dzieł dramatycznych;” snuje w wyobraźni urzeczywistnione obecnie według jego myśli projekty trzech teatrów: tragicznego, operowego i komicznego, pisze nie wydaną dotąd część swej „Dramaturgii,” w której traktując mimikę i wymowę, na kilkadziesiąt lat wyprzedza Chronegka głośną dziś zasadę Meiningenczyków. W dniu 23 listopada 1829 r. o godzinie 7 z rana, w dworku na Nowolipkach kona aktor, którego francuzi porównywali do TaImy, a Niemcy do Iftlanda; umiera dyrektor, który na swoim niepozornym skrzypiącym wózku Thespisa zajeżdżał tu i ówdzie, to z hałasem i ostentacyą. to znów po cichu przemykając się między obcymi przybyszami, zdobywał odrazu wstępnym bojem pierwszorzędne miejsce; a gdziekolwiek się zatrzymał przyjmowano go z radością, bo zwiastował zwycięstwo polskiego słowa.
Całe szlachetne życie, cała owocna działalność Wojciecha Bogusławskiego streszcza się w dwóch prostych wyrazach, wyrytych na jego grobowcu: „tu spoczywają zwłoki dobrego obywatela

Władysław Bogusławski.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Bogusławski.