Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Stanisław Wawrzyniec Staszyc

<<< Dane tekstu >>>
Autor Roman Plenkiewicz
Tytuł Stanisław Wawrzyniec Staszyc
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1901
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Stanisław Wawrzyniec Staszyc.
* 1755 † 1826.
separator poziomy
G

Gdy o latach młodzieńczych wielu znakomitych ludzi z końca XVIII wieku, skutkiem braku odpowiednich danych, najczęściej nic pewnego nie możemy powiedzieć; co do Staszyca, bez względu na to, że mu niemal połowa życia ubiegła po za ruchem ówczesnych politycznych wypadków, posiadamy jak najdokładniejsze wiadomości, dzięki autobiografii, którą w r. 1820, pisząc swój testament, nakreślił. I znowu niema może drugiej osobistości w dziejach naszych, któraby w tym stopniu, jak Staszyc, uwydatniała życiem całem ten radykalny przełom, jaki u nas w pojęciach politycznych i prawnych z początkiem stulecia bieżącego nastąpił. Jeden z najgłębszych umysłów, jaki kiedykolwiek Polska wydała, w XVIII wieku niema możności zajęcia w społeczeństwie żadnego stanowiska, na któremby służyć mógł krajowi odpowiednio do swych zdolności i to wtedy, gdy kraj ten potrzebuje najwięcej ludzi rozumnych, a z czystemi rękoma; w XIX zdobywa najwydatniejsze godności, zużytkowywa dla dobra społeczeństwa swe umysłowe zasoby i dochodzi, jak na owe czasy, do olbrzymiej fortuny, którą znowu na cele ogólnego pożytku po królewsku szafuje. Zaporą, która mu w młodości i wieku męzkim na drodze do działalności obywatelskiej stanęła, było jego pochodzenie mieszczańskie; dźwignią, która go pod koniec życia na stanowisko przodujące, obok zdolności i nauki wyniosła, była demokratyczna kodeksu francuzkiego zasada, która przyznawała równe prawa wszystkim mieszkańcom kraju.

Ród mieszczański, z którego Staszyc (właściwie Stasic, jak zapisano w księgach metrycznych) pochodził, do bardzo szlachetnych i dla kraju pożytecznych należał. Naprzód dziad jego, w ciągu lat 60 spełniając z wyboru obowiązki burmistrza w miasteczku wielkopolskiem Pile (dziś Sneidemühle) za Notecią, przez lat 20 stawiał czoło wdzierającemu się w prawa miasta staroście Cińskiemu, który samowolnie odjął mu prawa propinacyi i wyzuł mieszkańców z gruntów urodzajnych na rzecz starostwa, narzucając im nieużytki i piaski. Bez względu na zniewagi i napaści możnego pana, „doprowadził sprawę do szczęśliwego końca i odzyskał dekretem wydartą miastu własność.“ (Autobiografia).
Ojciec znów Stanisława, Wawrzyniec, spełniając ten sam urząd przez lat dziesięć, aż do pierwszego podziału, w którym Piła pod panowanie pruskie się dostała, z innego znowu względu narażony bywał na niebezpieczeństwa i zniewagi. W czasie konfederacyi barskiej, broniąc miasta od zdzierstw i kontrybucyj, jako sprzyjający rebelizantom, naraził się na pozbawienie kilkomiesięcznej wolności, przyczem nie mało zdrowia i pieniędzy utracił.
Znamiennym więc rysem charakteru Staszyców była odwaga cywilna. Dodajmy, że Wawrzyniec był nader wykształconym, jak na owe czasy, człowiekiem: obok biegłości w prawie rzymskiem, posiadał znajomość i klasyk6w rzymskich.
Syn, Stanisław, przyszedł na świat w listopadzie 1755 r. i był najmłodszym z rodzeństwa. Że zaś słabem odznaczał się zdrowiem, przeto matka, Katarzyna z Międleckich, niewiasta wielce pobożna, od lat najwcześniejszych ubierała go w suknie duchowne, do kapłańskiego przeznaczając stanu. Ojciec, acz rozumny, nie stawiał jej przeszkód w tem narzucaniu przyszłego powołania synowi, ale starał mu się dać wykształcenie gruntowe i rozbudzić w nim zamiłowanie do nauk. Ukończywszy je też w kraju wyjechał za granicę i, kierując się radami ojca, uczęszczał naprzód na uniwersytety w Lipsku i Getyndze, następnie do Kollegium królewskiego (College de France) w Paryżu, gdzie przez lat dwa kształcił się w fizyce pod kierunkiem Brissona i w historyi naturalnej pod Dubentonem, biorącym udział w układzie i uzupełnieniach pism Buffona. Przez niego też Staszyc wszedł w stosunek z tym wielkim przyrodnikiem-stylistą w chwili, gdy wydawał dzieło O epokach natury. Staszyc, porwany pięknościami stylu i hipotezami Buffona, zamierzył dzieło to przyswoić literaturze ojczystej i rzeczywiście tego w roku 1784 dokonał. Wszakże już w powrocie do kraju, sprawdzając na budowie Alp, Apeninów, Etnie i Wezuwiuszu jego teoryą, przekonał się, że niezupełnie była zgodna z naturą. W każdym razie, badanie tych gór dało mu podstawę do późniejszych badań Karpat i turni tatrzańskich.
Wykształcony gruntownie i wzbogacony rozległemi wiadomościami, nabytemi czytaniem i obcowaniem z ludźmi, stojącymi na czele ówczesnego ruchu filozoficznego we Francyi, wracał do kraju z tem przekonaniem, że zdobytą na obczyźnie wiedzę, będzie mógł na korzyść jego obrócić. Tymczasem czekało go straszne rozczarowanie. Było to pod koniec sejmu delegacyjnego, gdy przybył do Warszawy. Przepaść, nad którą rzplita stanęła, przeraziła umysły, lecz nie obudziła w nich jeszcze świadomości istotnych przyczyn upadku; owszem, wśród powszechnego rozbicia, tem czulszemi robiła je na ochranianie przywilejów stanowych. Wobec takiego położenia, Staszyc, ze względu na swe urodzenie, nie posiadający żadnych praw politycznych, uczuł się obcym wśród swoich. Nie tyle go wszakże bolało, że we własnym kraju z tego względu znalazł dla siebie wszystkie drogi do przyszłej karyery zaparte, ile pogarda okazywana mu powszechnie. »Urodzony z tak zacnych i cnotliwych rodziców, z ojca tak poświęcającego się... wstydzić się musiałem mego urodzenia, wszędzie je znalazłem odrzucone od czci, od urzędów, od ziemi.« (Autobiografia). Byłby też zapewne zmarniał, gdyby mu ręki nie podał Andrzej Zamoyski. Mąż ten, o całą głowę rozumem i zacnością charakteru przewyższający współczesnych, był pierwszy, który o poprawie losu włościan w dobrach swych bieżuńskich pomyślał i od r. 1760 pracował stale nad zamianą w nich pańszczyzny na czynsze. Na sejmie znowu 1767/8, nie chcąc podpisać gwarancyi, złożył kanclerski swój urząd. On też jeden ocenił naukę i zdolności w młodym Staszycu i powołał go na nauczyciela przedmiotów polskich do synów: Aleksandra, Stanisława, Michała i Andrzeja, przy których obowiązki ochmistrza L’abbé la Chaise sprawował. Rok 1776 jakkolwiek się w dziejach nader smutnie zapisał, wlał jednak pewną otuchę w serce Staszyca. Sejm bowiem warszawski, mający zatwierdzić robotę konfederacyi radomskiej, zdobył się na dwie nader doniosłe uchwały: jedna z nich stanowiła, iż szlachcic za zabójstwo chłopa, ma być karan tak samo, jak za zabójstwo szlachcica; druga powoływała Andrzeja Zamoyskiego do ułożenia projektu nowego statutu, któryby odpowiadał nowoczesnym wymaganiom i potrzebom kraju. Do współpracownictwa w tem dziele, które miało lud z pod sądów patrymonialnych wyzwolić i zapewnić mu w pewnej mierze osobistą swobodę, eks-kanclerz kilku mężów powołał, a przedewszystkiem Józefa Wybickiego, który mu się swemi Listami patryotycznemi, wydanemi w r. 1777 zalecił. Nie mniejszy udział w pracy tej przyjęli: Krzysztof Szembek, biskup płocki, Joachim Chreptowicz, podkanclerzy litewski, oraz prawnicy: Węgrzecki i Grochólski. Autor życiorysu Staszyca, Justyn Wojewódzki, nie bez słuszności przypuszcza, że i on do tych narad należał, lubo ze względu na swe stanowisko spółeczne musiał w cieniu pozostać.

Przecież ani Staszyc, ani twórcy projektu nie przeczuwali, że trud ich pójdzie na marne. Wprawdzie sejm warszawski w r. 1780 urzędowo za podjętą pracę około ułożenia zbioru praw Zamoyskiemu wdzięczność wyraził; ale projekt jednomyślnie, z powodu owych artykułów, polepszających dolę ludu, odrzucił, ogół zaś, widząc w nim zamach na swe przywileje, bezwzględnie go potępił, uznając za nieprzyjaciela ojczyzny. Jeżeli Staszyc miał jakie co do społeczeństwa złudzenia, to mu

Z portretu współczesnego.
je wrogie jego usposobienie względem eks-kanclerza rozwiało.

Po tej porażce Zamoyski natychmiast opuścił Warszawę i w tymże czasie objąwszy ordynacyą, osiedłił się na czas dłuższy w Zamościu. Z nim wyjechał i Staszyc, by się oddać wyłącznie swym obowiązkom i w pracy naukowej szukać ukrzepienia dla ducha.
Zdaje się jednak, że pomiędzy temi dwoma sejmami w życiu jego nastąpił przełom stanowczy. W r. 1779 wydał on poemat Ludwika Rasyna: O Religii, którego przekład prozą, »dla przypodobania się — jak powiada — matce« w 15 roku życia rozpoczął. Otóż, w nim, pod dołączonym przekładem wiersza Woltera: O Lizbonie, znajdujemy jego nazwisko z tytułem: kanclerz kapituły szamotulskiej, co dowodziłoby, że przed rokiem 1779 przyjął święcenia kapłańskie. Czy z przekonania? rzecz wielce wątpliwa, skoro w woli matki, przeznaczającej go na księdza, widzi »przesąd i religijne uprzedzenie.« Przecież ją spełnia przez cześć dla jej pamięci.
Przyjęcie jednak święceń nie zapewniało jeszcze stanowiska w hierarchii kościelnej. Otrzymaniu bowiem wyższego beneficyum, któreby odpowiadało jego nauce i zdolnościom, stawało znowu na przeszkodzie urodzenie mieszczańskie. Ale pobyt w Zamościu nastręczał mu sposobność zmycia choć w części tej zakały ze siebie. Ponieważ stanowisko profesora w Akademii miejscowej dawało prawo do prelatur i kanonij przy kolegiacie zamojskiej; należało przeto zdobyć stopień naukowy doktora, a z nim i katedrę, coby już odpychanemu przez wszystkich plebejowi, nawet bez kościelnej hierarchicznej godności, pozwoliło zająć jakiś szczebel w drabinie społecznej. O ten więc stopień naukowy zaczął Staszyc robić starania. Jakoż w kwietniu 1782 r. za podkanclerstwa akademickiego Kochnowskiego, oraz rektoratu Wątróbskiego i dziekaństwa Rydulskiego, po odbyciu kilka dni trwających dysput i wydaniu kilku tysięcy złp. na podejmowanie doktorów Akademii, uzyskał wreszcie stopień doktora obojga praw, co dowodzi, że jak w Paryżu naukom przyrodniczym, tak w Lipsku i Getyndze, poświęcał się naukom prawnym. Zdawałoby się też, że po tej ogniowej próbie akademicy zamojscy szeroko otworzą ramiona, by w swe grono przyjąć tak znakomitą naukową siłę która instytucyi wielkiego kanclerza i hetmana, mogła dodać nowego błasku. Tymczasem nic z tego! Pomimo opróżnionych niektórych katedr, Staszyc nie otrzymuje żadnej. Luminarze akademii wyznaczają mu tylko podrzędne stanowisko profesora języka francuzkiego, zatrzymując jednak drugiego, już pełniącego tę funkcyę, który, rozumie się, trzyma prym w tym duumwiracie, wytworzonym w tym celu, by w jakiś sposób uczynić zadość woli ordynata. Zarówno urodzenie, jak i zasady liberalne uprzedzały przeciw Staszycowi mędrców zamojskich. (Por. ks. Jan Ambroży Wapowski: Anacephaleosis Professorum Academiae Zamosciensis. Warszawa, 1898, 255—256.)
Staszyc też mógł w poemacie rozpoczętym w tym czasie pod tyt.: Ród ludzki, wypowiedzieć te słowa pełne goryczy:

Żaden z zwierzów (sic)nie niszczy własnego plemienia;
Człek tylko nienawidzi swój ród i wytępia.
Ci dzierżą wszystko, drugich od ziemi odpchnięto,
Większej wydziałem części praca i niewolstwo;
A rodzenie się rzuca na nich srom, haniebność...
Tak jedni zawsze dzierżą z potomstwem dziedziczą,
A drudzy zawsze cierpią, z potomstwem nędznieją.
(Ks. I. początek)

Poemat jednak miał dopiero ujrzeć światło dzienne po latach 40-tu; tymczasem niezasłużona wzgarda, jaką na niego urodzenie ściągało, a jeszcze więcej kataklizm, przez jaki naród przeszedł, właśnie z winy tych, którzy sobie do rządzenia nim z urodzenia wyłączne przyznawali prawo, nasuwały mu przedmiot do gorzkich rozmyślań i zaciekań głębokich, które, lubo wypowiedziane chaotycznie w Uwagach nad życiem Jana Zamojskiego, wydanych w r. 1785, bez wymienienia autora i miejsca druku, miały jednak ten skutek, że obudziły sumienie narodu i przygotowały umysły do podjęcia na sejmie czteroletnim reformy. W dziele tym Staszyc zapuszcza sondę krytycyzmu w schorzałe ciało rzplitej głęboko, i wykazując wszystkie w jej organizmie zboczenia, domaga się głosem wielkim radykalnej odmiany: w edukacyi, prawodawstwie, we władzy wykonawczej, sądownictwie, obieraniu królów, wojsku, opodatkowaniu handlu i w. i. instytucyach zmurszałych. Wystąpienie jego cechuje śmiałość, niepodległość myśli i bezwzględność przekonań. Dla magnatów ma tylko wyrazy pogardy i nie do nich, lecz do szlachty zwraca swą mowę, radząc jej, by myślała sama o sobie. To też jeżeli jakie dzieło w epoce Stanisławowskiej odbija wpływ literatury filozoficznej, francuzkiej, to bez wątpienia owe uwagi o Życiu Jana Zamoyskiego, którym wszakże nie wiele się zajmuje. Nie znaczy to jednak, by domagał się reform według z góry na obczyźnie upatrzonego wzoru, gdyż owszem, przy każdej sposobności powtarza, iż wszelkie odmiany wynikać powinny z potrzeb rzeczywistych kraju; lecz że w świetle, przyniesionem z zachodu, wykazuje, jak dalekie od wymagań czasu były obecne jego stosunki. Bez względu, iż Uwagi godziły w dumę, sobkostwo przemoc i przedajność magnatów, nie poszukiwano jednak autora sądownie o obrazę senatorskiego stanu, jak się to nie raz zdarzało. Co prawda na ewentualność podobnego rodzaju Staszyc zabezpieczył się dobrze, i nie tylko że w przedmowie położył nacisk na swe poddaństwo pruskie, ale nadto, kładąc pod nią datę 20 maja 1785 r., wymienia Heilsberg jako miejscowość, w której praca jego niby powstała.
Natomiast sprawy jego materyalne szły nie ze wszystkiem pomyślnie. Przynajmniej beneficya przy Kolegjacie zamojskiej nie dopisywały. Dopiero, gdy po śmierci Kochnowskiego, sufragana i oficyała chełmińskiego, zawakowało trzymane przezeń probostwo turobińskie, Zamoyski z mocy patronatu dał mu na nie w d. 29 czerwca 1788 r. prezentę, oraz na rektorstwo filii w Czarnęcinie — wsi, którą niegdyś dożywociem Szymon Szymonowicz posiadał. Do niej też zwykle na miesiące wakacyjne zjeżdżał Staszyc z synami ordynata, obowiązki zaś pasterskie w otrzymanem probostwie; wikaryuszowi poruczał.
Gdy w d. 6 października t. r. nastąpiło otwarcie wielkiego sejmu, pośpieszył nań do Warszawy, z ordynatem. Staszyc i tu pomiędzy arbitrami ukryty, mógł słyszeć w toku rozpraw wygłaszane te same zasady, które w Uwagach rozwijał. To znaczyło, że posiew jego nie poszedł na marne. Ale, niestety, obok dobrego ziarna, zaczęły wkrótce występować i chwasty zakorzenione od dawna. Przeniknąwszy też manewr republikańskiego stronnictwa, które wykrętnem przedstawieniem rzeczy wprowadzało w pojęcia zamęt i do nieskończoności przedłużało nad każdą materyą rozprawy, by izbę znużyć i obrady na inne tory sprowadzić: Staszyc uczuł całą grozę położenia i przejęty obawą, że sejm, tak dobrze zaczęty, zmarnuje czas na jałowych sporach i upuści jedyną może chwilę do przeprowadzenia reform sposobną, zabrał się gorączkowo do nowej pracy i w r. 1790 wydał Przestrogi ostatnie dla Polski. I teraz sejm nie poszukuje autora, choć wystąpienie jego równie jak w Uwagach jest bezwzględne i śmiałe. Widocznie oburzenie jego szczere a szlachetne odbiera najzuchwalszym odwagę do wystąpienia z oskarżeniem, które przeciw nim samym mogłoby się obrócić. Rzecz tylko dziwna, że gdy Uwagi, kreślone z całym rozmysłem, rażą nierównomiernym i chaotycznym układem, Przestrogi, choć pisane pośpiesznie, odznaczają się porządnem, systematycznem wyłożeniem zasad ustroju społecznego w duchu Monteskiusza i Rousseau’a pojętych.
W ciągu tych zajęć dokonywa aktu, który o jego charakterze daje wymowne świadectwo.
W kwietniu 1791 r. rezygnuje z posiadanych beneficyów, jak tylko Skaryszewski objął w zarząd chełmską dyecezyą.
Wreszcie z zalimitowaniem sejmu w d. 29 maja 1792 r., wyjechał wraz z ordynatem do Zamościa, gdzie ten mąż znakomity w tymże roku życia dokonał. W nim tracił Staszyc nietylko dobroczyńcę, lecz i przyjaciela, z którym, pomimo różnic urodzenia i stanowiska, od lat kilkunastu podzielał wszystkie uczucia i myśli. Łączyła ich wspólna miłość dobra powszechnego, więc rozumieli się i uzupełniali wzajemnie. Ze śmiercią jego nie zaszła jednak żadna zmiana w położeniu Staszyca. Gdy najstarszy z synów, Aleksander objął ordynacyą, on pozostał nadal przy wdowie jako jej doradca i wychowawca jej dzieci. Towarzyszy jej też do Wiednia, gdzie pomimo jej zgonu, zaszłego w r. 1797, przez rok cały jeszcze przebywał.
Kilkoletni ten pobyt w stolicy naddunajskiej miał ważne dla Staszyca następstwa. Wywiózłszy z kraju niewielki kapitał, jaki ze schedy po rodzicach, z zaoszczędzonej pensyi, którą w domu Zamoyskich pobierał i z trzechletnich dochodów z probostwa turobińskiego uskładał, puścił się na spekulacye pieniężne i, grając szczęśliwie na giełdzie, w ciągu lat pięciu dorobił się znacznej fortuny. Nie brudna wszakże chciwość była mu do tego podnietą, lubo już dobrze za czterdziestkę przeszedłszy, mógł myśleć o zapewnieniu sobie niezależnego bytu. Ale on miał wyższe cele przed sobą. W długoletnich rozmyślaniach nad tem, jaki Bóg miał zamiar w stwarzaniu człowieka i na czem się stałe jego szczęście zasadza, doszedł do przekonania, że mu je »tylko miłość bliźnich, ziszczana przez dobre czyny, zapewnia.« »Ten — powiada — kto przez swoje życie poprawi i udoskonali los współczesnych lub całych plemion następnych, ten dopełnia całkowicie swego tu istnienia przeznaczenie, czyli te zamiary jakie najwyższe Jestestwo w jego stworzeniu złożyło«... »Szczupły majątek — mówi dalej — jaki wziąłem, i to, co przez całe życie zebrać mogłem z największą starannością, ku temu, raz powziętemu celowi, obracałem nieprzerwanie« (Autobiografia). Ta to, nie inna myśl pobudzała go do szukania powodzenia w ryzykownych operacjach na giełdzie.
Nie od razu przecież obmyślił sposób urzeczywistnienia swych filantropijnych celów. Po wyjeździe z Wiednia, w 1798 r., wyrusza latem w Tatry i oddaje się naukowemu ich zbadaniu. Przecież nie on pierwszy podejmuje to zadanie. Uprzedzają go bowiem na tej drodze: francuz, Hacquet, który od r. 1788—1795 każdego lata odbywa tu naukowe wycieczki, i anglik, Robert Townson, który w 1793 mierzy wysokości niektórych szczytów (Die Hohe Tatra, v. Karl Koristka, 1864). Był więc Staszyc trzecim z kolei naukowym ich badaczem, ale pierwszym pomiędzy uczonymi polskimi. I on w Tatrach dokonywa barometrycznych pomiarów, bada ich układ, porównywa z ustrojem geologicznym gór, poznanych poprzednio, wróży o skarbach kruszcowych, ukrytych w ich łonie, zaznajamia z ich fauną i florą i w porostach, występujących na najwyższych szczytach skalnych, dopatruje pierwszych pojawów form roślinnych, które stopniowo, przeobrażając się w grzyby, mchy, skrzypy i t. d., dochodzą najwyższego rozwinięcia w jodłach masztowych i dębach. Przeczucie stopniowej ewolucyi już wtedy nie jest mu obce. Że i przedtem badał inne części kraju, widać to z przypisów do Epok natury, gdzie Polesie i jeziorzyste wybrzeża Baltyku za dawny trzon morski uznaje. Wreszcie od 1801 r. zaczyna urzeczywistniać swe filantropijne zamysły, a do tego dopomaga mu rząd austryacki, który, na prowadzenie wojen z Napoleonem potrzebując pieniędzy, wyprzedaje wszystkie starostwa, jakie się w tak zwanej Galicyi wschodniej znalazły. Wtedy to Staszyc za 100,000 zł. nabywa hrubieszowskie starostwo, które, położone w gliniastej, pszenicznej glebie, obiecywało znaczne przy umiejętnej gospodarce korzyści. W niem to zamierzył on »udoskonalać los współczesnych i całych ich plemion następnych.«
Jednocześnie zawiązane w 1800 r. Towarzystwo Przyjaciół Nauk zaprasza go na swego członka. Wiadomo, iż w niem skupiły się wszystkie pracujące naukowo jednostki, które koniec stulecia XVIII przeżyły. Na pierwsze też wezwanie Staszyc zabiera naukowe swe zbiory i z Hrubieszowa przenosi się do Warszawy. Tu nietylko wiedzę, lecz i pomoc pieniężną niesie Towarzystwu w ofierze. Dotąd ono, nie posiadając własnego lokalu, odbywało swe posiedzenia w domach Stanisława Potockiego i eks-podstolego koronnego Sołtyka; otóż Staszyc wynajmuje na Kanonii dom z obszerną salą, w której na ogólnych zebraniach, oprócz członków, gromadzić się mogła i publiczność. Później on dla niego i gmach wspaniały wystawi.
Ponieważ Towarzystwo za główny cel wytknęło sobie przekazanie potomnym dziejów i języka, przeto na tych dwóch kierunkach ograniczało swe prace. Linde rozpoczynał trud olbrzymi nad ułożeniem słownika, inni członkowie rozebrali pomiędzy siebie do opracowania dzieje pojedynczych królów, by uzupełnić Historyę Naruszewicza na roku 1386 przerwaną. Sam jego prezes i jeden z założycieli Towarzystwa, biskup Jan Albertrandy, wziął prawdziwie lwią część na siebie. Panowania: Jagiełły, Kazimierza Jagiellończyka, Jana Olbrachta, Aleksandra, Henryka Walezyusza i Stefana Batorego, lubo nie dorównywają krytycyzmem i obrobieniem pracy Naruszewicza, wyszły z pod jego pióra. Staszyc z natury swoich studyów nie mogąc brać w żadnym z tych dwóch kierunków udziału, odczytuje z początka na posiedzeniach swoje przekłady z Iliady, wreszcie ustępy z poematu: Ród ludzki, nad którym nieustannie pracuje. Ale każdorocznie powtarzane wycieczki w Tatry, dostarczają mu coraz obfitszego materyału. Zaczyna go opracowywać i od r. 1805 wnosi na te posiedzenia przedmiot zupełnie nowy, bo rozprawy O ziemiorodztwie gór dawnej Sarmacyi, w których przed słuchaczami nieznane światy odsłania.
Od tych zajęć spokojnych odrywają jego uwagę wypadki, rozgrywające się na europejskiej widowni, a które zarówno w losach kraju, jak i w jego życiu miały sprowadzić epokową odmianę. Z utworzeniem bowiem Ks. Warszawskiego powołany został przez Fryderyka Augusta na urząd referendarza stanu. Pierwszy raz więc w życiu, mając już lat 52, jako wyższej rangi urzędnik, rozpoczynał służbę publiczną, od której go usuwało pochodzenie mieszczańskie. Nic też dziwnego, że w konstytucyi nadanej Księztwu przez Napoleona »widział mniej wolności, a ludzkości więcej.« Znaczyło to, że ze zrównaniem w prawach obywateli kraju, otwierała drogę do wszystkich zawodów osobistym zdolnościom. Jakby też dla okazania, że je posiada do sprawowania wyższych funkcyj państwowych, w tym samym roku wydał dzieło: O statystyce Polski. Że w niej, jak i w Uwagach, przytaczane cyfry czerpał ze źródeł urzędowych, o tem wątpić nie można. Ale jeżeli dziś źródła te, skutkiem braku ścisłości, zawodzą, to cóż dopiero za jego czasów, gdy podrzędne organa władzy jeszcze mniej pojmowały ważność statystyki. Błędność też cyfr Staszyca, zwłaszcza co do ludności, wykazał T. Korzon w swych Wewnętrznych dziejach Polski, ale to bynajmniej zasługi Staszyca na tem polu nie zmniejsza. Owszem, praca jego w swym czasie uchodziła za istotny obraz kraju i poniekąd miała urzędowe znaczenie.
W r. 1808 r. Staszyc otrzymał tytuł radcy stanu z przeznaczeniem służenia w Izbie edukacyjnej, w której prezesem był Stanisław Potocki; gdy zaś w tymże roku, w d. 10 sierpnia, Albertrandy mając lat 77 życie zakończył; Towarzystwo Przyjaciół Nauk jednomyślnie powołało go na swego prezesa. Na obudwóch tych stanowiskach Staszyc wielu rzeczy nader dla kraju pożytecznych dokonał. Szczególniej jednak należy mu się wdzięczność za rewindykacyą funduszów edukacyjnych. Wiadomo, że po upadku Jezuitów dobra ich sejm z r. 1775 na cele wychowawcze przeznaczył. Ale te, puszczone w dzierżawy wieczyste, nie przynosiły spodziewanych dochodów. Wielu bowiem tenutaryuszów, korzystając z okoliczności, w jakich kraj się znajdował, chciało je sobie prawem kaduka przywłaszczyć. Nie płacąc czynszów, liczyli na przedawnienie. Tymczasem z ustanowieniem Księstwa Warszawskiego Izba edukacyjna w porozumieniu z ministrem spraw wewnętrznych Łuszczewskim, zaczęła drogą administracyjną egzekwować czynsze zaległe. To wywołało krzyk w całym kraju, zwłaszcza, gdy po stronie dłużników stanął minister sprawiedliwości, Feliks Łubieński, który, wychodząc z zasady, że wszelki dług tylko z wyroku sądowego podlega egzekucyi, nietylko egzekutorom administracyjnym stawiał przez swych podwładnych przeszkody, lecz nadto długom prywatnym, któremi nieprawnie tenutaryusze obciążyli te dobra, przyznał przed edukacyjnemi pierwszeństwo. Było to najfałszywsze tłómaczenie prawa, mające źródło w chęci wyniesienia sądów po nad inne władze krajowe. Owe bowiem czynsze zastępowały podatek, który na utrzymanie szkół należałoby uchwalić i rząd mocen był egzekwować je, skoro tenutaryusze do ich płacenia byli prawnie zobowiązani. Jak zaś groźne położenie ten spór wywołał, wystarczy powiedzieć, że Izba edukacyjna nie miała czem nauczycieli opłacać, że bieg oświaty krajowej mógł być lada chwila przerwany. Pomimo jednak słuszności sprawy, dyktatura Łubińskiego przetrwała całe trzy lata. Nawet gdy spór w r. 1812 przeniesiono do Rady Stanu, umiał on tak rzecz wymownie przedstawić, że niemal wszystkich członków na swą stronę pozyskał. Dopiero wystąpienie piorunujące Staszyca przechyliło szalę na korzyść oświaty krajowej. — »Cóż to ja widzę w Radzie Stanu? — zawołał. — Widzę targających się na świętość funduszu, który cnotliwi obywatele w r. 1775 wydarli łupiezcom. Ci sami łupiezcy odstąpili części swoich łupów, na wychowanie swych dzieci. Źli obywatele nie śmieli być złymi ojcami. A tu widzę ojców familij, poświęcających los i dolę swojego plemienia! I dla kogo? Dla marnotrawców i złoczyńców, dla wykrętaczów prawnych, co wiedzą jaka jest natura tych dóbr, podstępnie powciskali się do hypoteki. Znali oni prawa wyraźne. Są one w Voluminach legum i niewiadomością zastawiać się nie mogą.« Te jego słowa i kilka dobitniejszych argumentów, sprawiły, iż zawstydzeni członkowie Rady, odstąpili od zdania Łubińskiego i wniosek Potockiego jednomyślnie przyjęty, pozyskał sankcyą Fryderyka Augusta. Tym sposobem Staszyc nietylko fundusze edukacyjne ocalił, lecz i zachwianą równowagę pomiędzy ministeryami przywrócił.
Jako znowu prezes Towarzystwa P. N. pod innym względem działalność swą zaznaczył. Obdarzony umysłem praktycznym, rozumiał, iż nauka winna bezpośrednio oddziaływać na życie. Obok więc rozpraw historycznych i językowych, wprowadził także rozprawy, mające związek z naukami przyrodniczerni i technologią. Nadto ogłaszał konkursa na prace, dotyczące rolnictwa lub użyteczności społecznej. Dość wymienić tak ważną, jak: »O budowlach mieszkalnych włościańskich, do kraju naszego przystosowanych.« Z takiemi pracami od r. 1808 można się coraz częściej w Rocznikach Towarzystwa spotykać. Słowem wlał nowe życie w instytucyą, która miała dotąd czysto akademicki charakter.
Upadek Napoleona pobudził go do wystąpienia z pismem: O równowadze Europy; zamknięcie kongresu wiedeńskiego do napisania odezwy: Ostatnie moje przestrogi.
Z ustanowieniem Królestwa Polskiego, otwarło się dla Staszyca jeszcze rozleglejsze pole działania. W roku 1816 zamianowany przez cesarza i króla Aleksandra I, radcą stanu, dyrektorem generalnym w wydziale przemysłu i kunsztów przy Komisyi Spraw Wewnętrznych, na której czele jako minister, stanął Tadeusz Mostowski, oraz członkiem Komisyi Oświecenia, której sterownikiem z tytułem ministra, pozostał nadal Stanisław Potocki, Staszyc znalazł się w swoim żywiole i cały zasób swej energii i wiedzy poświęcił górnictwu i oświacie krajowej. W obu tych kierunkach wspierali go dwaj ministrowie, dopomagając do urzeczywistnienia rozległych jego pomysłów. Przedewszystkiem należało zreorganizować z gruntu całe górnictwo, zaniedbane po przejściu jego od Austryi pod zarząd Księztwa Warszawskiego, w ciągu którego istnienia, nikt o jego podźwignięciu nie myślał. Staszyc więc ustanawia Dyrekcyą Główną górniczą w Kielcach, i jej zarządowi poddaje Dozorstwa górnicze: Miedzianogórskie, Białogońskie, Suchedniowskie, Samsonowskie, Olkusko-Siewierskie, Radoszyckie i Pankowskie. Wreszcie po zniesieniu zgromadzenia Cystersów: Wąchockie. Nadto, przy tejże Dyrekcyi w Kielcach organizuje Szkołę górniczą. Główne zaś ognisko działalności wytwarza w Białogonie, osadzie o 5 wiorst od Kielc odległej, gdzie w 1817 roku powstaje huta Aleksandra, do topienia ołowiu, miedzi i odciągania srebra od obu tych metalów, do których otrzymania dostarczają rudy szyby, bite na Karczówce pod Białogonem, Kolejówce pod Czarnowem, Machutorska Szpara pod Miedzianą górą, Górki Szczutowskie pod Olkuszem i Jaworznia. Nadto urządza tu hamernią, walcownią, probiernią dla oznaczenia wydajności rud, gisiernią mosiężną, do której modele sprowadza z Berlina i Glewic, wreszcie laboratoryum, w którem głównie wyrabiano kwas siarczany obok innych przetworów chemicznych. W tej miejscowości też uczniowie Szkoły górniczej, po ukończeniu kursów dwuletnich, odbywali praktykę, przygotowując się do zajęcia różnych stanowisk w służbie górniczej. Słowem, potężny umysł Staszyca stwarza w ciągu lat kilku wielkie ognisko górniczego przemysłu, którego wzrost w całym kraju podziw obudza. To też Białogon, poczynając od namiestnika, zwiedzają wszystkie niemal ówczesne znakomitości i w Księdze zapisowej, utrzymywanej tu od chwili puszczenia w ruch fabryk górniczych, zapisują swoje nazwiska. Jest między nimi i Staszyc. Przybył on tu w d. 29 lipca 1819 r., by się naocznie przekonać, jak myśl jego urzeczywistnioną została i ślad swej bytności w tych upamiętnił słowach: »Zwiedzając wszystkie zakłady górnicze, przy murowaniu walcowni i przy sprowadzaniu do niej wód potrzebnych, byłem tu przytomny. Radca stanu Staszyc.«
Zdawałoby się, że oddany tak całą duszą górnictwu, nie znajdzie już ani sił, ani czasu do zajęć na innych polach pracy społecznej. Tymczasem z równą gorliwością, jako dyrektor w wydziale przemysłu i kunsztów, popiera fabryki sukna w Ozorkowie i Zgierzu, oraz bawełniane w nowo powstającej Łodzi; wreszcie zakłada Konserwatoryum w Warszawie i na jego dyrektora powołuje w r. 1821 Elsnera. W charakterze znowu członka Komisyi Oświecenia, bierze czynny udział w organizacyi Uniwersytetu, Szkół wojewódzkich, wydziałowych i Elementarnych, jak równie w założeniu Instytutu głuchoniemych, dla którego pozyskuje ks. Józefa Falkowskiego. Gdy bowiem ten, niedowierzając swym siłom, wzbrania się podjąć jego organizacyi i kierownictwa, Staszyc jednem wyrzeczeniem łamie jego opór, Potockiemu stawiany: »Pamiętaj, że jako ziomek — krajowi, chrześcianin — bliźniemu, kapłan — dobru niedołężnych twe życie poświęcić winieneś.«
W tem samem stopniu spełnia gorliwie obowiązki prezesa Tow. P. N., i, budując gmach na jego pomieszczenie, zamierza przed nim posąg Kopernika umieścić. O oddaniu czci w ten sposób genialnemu mężowi, powziął on myśl jeszcze w czasie swej bytności w 1808 roku w Toruniu i zamówił u Thorwaldsena model, według którego posąg miał być odlany w Warszawie. Ale pomysł ten, którego urzeczywistnieniu 36,000 zł. poświęcił, dopiero po jego śmierci, za staraniem Juliana Niemcewicza, trzeciego z kolei prezesa Towarzystwa, w 1829 r. doszedł do skutku.
Natomiast jeszcze za życia doprowadza do pożądanego końca inny, długo żywiony zamiar: »poprawy i udoskonalenia losu nietylko współczesnych, lecz i najdalszych pokoleń.« Nabyte hrubieszowskie dobra, w ciągu ubiegłych lat 20, podniósł on staranną gospodarką do niebywałej świetności. Nie dla siebie przecież podejmował trudy i nakłady. Temi dobrami miał on teraz obdarzyć całą gminę hrubieszowską i w tym celu nakreślił głęboko obmyślaną ustawę, która, jak się zdawało, powinna była wśród obdarzonych na zawsze dobrobyt ustalić. Oprócz bowiem oddania gruntów członkom gminy na własność, założył jeszcze kasę, ze znacznym kapitałem zakładowym, z której ci, w razie klęsk losowych lub dla przebudowania domów drewnianych na murowane, mogli zaciągać pożyczki. Gdyby gmina przyszła do stanu takiego dobrobytu, iżby z kasy niepotrzebowała korzystać, kapitał ma rość z procentami, a gdy tym sposobem kapitał nowy się wytworzy, wówczas, nie naruszając zakładowego, gmina obowiązaną jest wieś sąsiednią zakupić, wcielić do swego obrębu i na nią przelać wszystkie dobrodziejstwa zapisu, z których sarna korzysta. Te zakupy miały się do nieskończoności rozszerzać; nad ścisłem zaś wykonywaniem Ustawy, czuwać miał odpowiednio uposażony prawnik, oraz inni urzędnicy, nadani gruntami. Tak samo Staszyc uposażył Szkołę wydziałową, nauczycieli i doktora. Zapis ten i ustawa zatwierdzone w r. 1822 przez cesarza i króla, wywołały niezadowolenie, zwłaszcza wśród obywateli sąsiadujących z Hrubieszowem. W projekcie bowiem wykupu wsi dopatrywali zamachu na wywłaszczenie ich z posiadanych majątków, jak gdyby to można było zmusić kogo do sprzedaży, jeżeli sam przez odłużenie nie podkopie swoich praw własności. Krzyki więc na radcę stanu, Jakóbina, nie miały żadnej podstawy, zwłaszcza, że sam projekt skupu był wielce problematyczny. W ogóle ustawa Staszyca zdradza filantropa-ideologa, który się nie liczy z naturą ludzką, lecz ją do swych pomysłów przykrawa. I w w. XVIII byli podobni mu filantropi; ale ci swoje projekta chcieli przeprowadzać stopniowo. Naprzód w dobrach swych pańszczyznę zamieniali na czynsze, by następnie przez nie, wykup samej ziemi ułatwić. Tym sposobem poddani pracą zdobyć mieli prawo własności. Tymczasem nadanie Staszyca było darme, bez ograniczeń i warunków. Obdarzeni otrzymywali wszystko bez własnej zasługi i wysiłków; więc też dar nie zapewnił im dobrobytu, lecz przeciwnie, zniechęcił do pracy. Hrubieszowianie nietylko nie przykupili żadnej wsi, lecz zmarnowali i fundusze, które miały wzrastać z latami. Tego jednak nie doczekał Staszyc, gdyż dopóki żył i czuwał nad własnem dziełem, gmina rozwijała się pomyślnie. Ale pod koniec życia z innej strony dotknął go cios nader bolesny, który odczuł głęboko. Było to następstwem sporu, który się wywiązał pomiędzy nim, a ministrem skarbu, ks. Lubeckim, uznającym gospodarkę górniczą Staszyca za zbyt kosztowną, a za mało w stosunku do nakładów dla skarbu przynoszącą korzyści. Istotnie Staszyc całą swą działalność skierował ku wydobywaniu miedzi, ołowiu i srebra, którym pokłady miedzianogórskie, nigdy nazbyt obfite, lada chwila wyczerpaniem groziły. Tymczasem północne podgórze gór Ś-to-Krzyzkich zawierało nieprzebrane bogactwo rudy żelaznej, której eksploatacya mogła przynosić daleko większe dochody. Zarzut był słuszny; ale Staszyc, uważając się za twórcę krajowego górnictwa, nie chciał go uznać i, ulegając złudzeniom, że wyczerpujące się pokłady w Miedzianogórze w dalszem polu kopalnianem znaleźć się muszą, obstawał uparcie przy raz obranym kierunku. Tymczasem ks. Lubecki, w sprawozdaniu złożonem cesarzowi na ręce ministra sekretarza stanu, wykazawszy straty, spowodowane przez zbyt jednostronne prowadzenie robót górniczych, wyjednał dekret, na mocy którego górnictwo w r. 1824 oddane w zarząd Komisyi Skarbu zostało. Ugodziło to, jak piorun, w Staszyca. Oburzony podstępnem działaniem Lubeckiego, zażądał natychmiast dymisyi, postanawiając na zawsze usunąć się od spraw publicznych. Namiestnik wszakże, nie chcąc pozbawiać kraju usług tak znakomitego męża, dołożył wszelkich starań, by cios zadany mu, o ile można złagodzić i powzięte przezeń w rozżaleniu postanowienie odmienić. Jakoż, wyjednał dla niego order Orła Białego i tytuł ministra stanu z prawem zasiadania w Radzie Administracyjnej, gdzie mógł również z pożytkiem dla społeczeństwa pracować.
Jakkolwiek Staszyc odstąpił od powziętego zamiaru i przyjął ofiarowane mu godności, przecież w duszy żywił to przekonanie, że zawód jego skończony.
Wkrótce też, bo w d. 21 stycznia 1826 r. tknięty apopleksyą nerwową, dokonał pełnego chwały żywota. Gdy otwarto jego testament, który jeszcze w r. 1820 sporządził, okazało się, jak wielką miłością, pomimo krzywd doznanych, biło zawsze dla społeczeństwa to serce szlachetne. Zapisy, poczynione w nim, zdumiewały hojnością. 200,000 zł. na Szpital Dzieciątka Jezus, tyleż na założenie Domu Zarobkowego, 60,000 na utrzymanie z procentów nauczyciela w Szkole wydziałowej hrubieszowskiej, 44,000 na pomieszczenie przy klinice uniwersytetu warszawskiego osób dotkniętych pomieszaniem umysłu, wreszcie 45,000 na Instytut Głuchoniemych i Ociemniałych, a wszystko to zdobyte własną pracą, oszczędnością, odmawianiem sobie najpierwszych potrzeb, które za zbytek niegodny siebie uważał. Jedyną przyjemnością, na jaką sobie czasem pozwalał, był teatr; ale, niechcąc uszczuplać funduszów, gromadzonych dla innych, chodził na miejsca stojące na najwyższej galeryi i tu, ukryty w cieniu, otulony w wytarty płaszcz szaraczkowy, w kapeluszu z ogromnem rondem, nasunionem na oczy z krzaczystemi brwiami, wsłuchiwał się z rozkoszą w grę artystów, pewny, że go nikt ze znajomych nie widzi. Tymczasem akademicy, trącając się łokciami, wskazywali go sobie, i o jego wycieczkach na galeryą cała Warszawa wiedziała. I takiego człowieka wylanego dla dobra bliźnich, okrzyczano za masona, ateistę, nie pomnąc, że miarą ewangieliczną wartości każdego — to owoce, które z siebie wydaje! Że zajęty w różnych gałęziach służby publicznej, nie zawsze mógł spełniać obowiązki kapłańskie, to pewna; ale Justyn Wojewódzki przytacza aż nazbyt wiarogodne świadectwa, by obalić fałsz, jakoby je lekceważył i zaniedbywał. Owszem, nie raz widywano go w kościele św. Krzyża, jak o 6 rano odprawiał mszę, zwykle przy bocznym ołtarzu.
W każdym razie, ani życiem niemoralnem, ani pismami nie gorszy, choć się w nich duch wieku oświeconego odbija. Jako człowiek zresztą, miał swe wady. Doznawszy w młodości tyle niezasłużonej pogardy, zraził się w ogóle do ludzi, i jak w całem życiu unikał ich towarzystwa, tak i po śmierci chciał zdala od nich spoczywać. Objawił też wolę ostatnią, by go pochowano w ustronnym zakątku cmentarza klasztornego na Bielanach, gdzie całą ozdobę jego grobowca stanowi prosta płyta z piaskowca z napisem:

STANISŁAW STASZYC.

Słowem, kochał świat, sprzyjał mu, ale zdaleka, a jak umiał innym dobrodziejstwa świadczyć, tak umiał za otrzymane być wdzięcznym.
Najwymowniejszy głos, jaki się podniósł nad grobem Andrzeja Zamoyskiego, była jego pochwała, skreślona piórem Staszyca. Zresztą, jako pisarz, stylistą nie był. Język jego pełen zwrotów dziwacznych i wyrazów nie zawsze trafnie utworzonych, i dobranych, za wzór dobrej polszczyzny służyć nie może; ale jest głębokim myślicielem i gorącym czcicielem prawdy. Vitam impendere rero — było niezłomną jego zasadą.
Wydawszy w r. 1815 dwanaście rozpraw: O ziemiorodztwie Karpatów (sic) i innych gór i równin polskich z tablicami i mapami odrobionemi w Paryżu, zajął się od 1819 r. zbiorowem wydaniem dzieł swoich i zawarł je w 9 tomach in 4-o. Jest to bardzo piękna i poprawna, a dziś do rzadkości należąca edycya, w której sam poemat Ród ludzki, napisany w XVIII księgach, wierszem białym, trzy tomy grube wypełnia. Na nim Staszyc głównie tytuł swój do nieśmiertelności opierał. Tymczasem dziś, prócz historyka literatury, wątpić należy, czy kto inny miałby odwagę zapuścić się w ten las wywodów, wysnutych na temat: praw człowieka. A jednak w utwór ten Staszyc włożył całą swą duszę i bez jego poznania niepodobna nawet jego charakteru właściwą miarą ocenić. Wszak pisał go przez lat 40; wszystkie więc jego wrażenia w nim skrystalizowane zostały. Powiadają, iż pisząc go, dla podniecenia poetyckiej weny, zwykł był okręcać sobie głowę serwetą, zmaczaną w gorącem winie czerwonem. W takiem przybraniu miał go znaleść odwiedzający go, jeśli się nie mylimy, Badeni. Innym razem, opowiada w swych pamiętnikach Kajetan Koźmian, że chcąc sprawdzić doświadczeniem, jak ród ludzki, żyjąc na łonie natury, zdobywał środki do życia, wyruszył przed wschodem słońca na Bielany z gromadką dzieci, które pod fartuchem odwiecznej swej landary pomieścił. Dzieci, przybywszy do pustelni, rozbiegły się po lesie, uszczęśliwione swobodą; ale wkrótce, jedne pogubiły się w zaroślach, drugie, wróciwszy zgłodniałe, zaczęły się domagać jeść natarczywie. Tego nie przewidział ñlozof, gdyż właśnie one same miały szukać pożywienia dla siebie. Musiał więc odnajdywać zbłąkane, wypraszać dla nich posiłek w eremie i wrócił do Warszawy z tem przekonaniem, że ród ludzki tak się od natury oddalił, że nawet instynkt zachowawczy w sobie zatracił. Słowem, w poemacie tym ideolog występuje na każdej niemal stronicy. To też byłby źle wyszedł, jako pisarz, gdyby po sobie ten jeden tylko utwor zostawił. Również talent poetycki, w którego posiadanie wierzył, był tylko jego złudzeniem. Natomiast »Uwagi nad życiem Jana Zamoyskiego,« »Przestrogi dla Polski,« i monografia, »O ziemiorodztwie Karpat,« pozostaną w literaturze wieczno-trwałym po nim pomnikiem.

Roman Plenkiewicz.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Roman Plenkiewicz.