Gdzie Witold pośpieszał? dokąd z garstką ludu,
Na siwym swym koniu, dniem i nocą goni?
Czy na Żmudź, do matki Kiejstuta poddanych,
Po nowe zasiłki, po wojsko liczniejsze?
Czy na Ruś do Kniaziów zawierać przymierze,
I z niemi na Lachy puścić się w zagony?
Czy razem z Talarem pić wodę Dniestrową,
Białogrodzką ordę na Jagiełłę zmawiać?
Nie na Żmudź on śpieszy, nie na Ruś, do Tatar —
Znowu do Krzyżaków z chmurném jedzie czołem.
Dwa ich razy zdradził, trzy im zamki spalił,
I krwi ich utoczył, i ziemie spustoszył,
Znowu do nich jedzie, znów o pomoc wzywa.
Lecz Mistrz umarł stary; nowego wybrano,
Kto wié, jaka będzie z nowym Mistrzem sprawa?
Z małą garstką ludu do Marji miasta,
We wrota zastukał, odmieniwszy imie.
Do Mistrza z poselstwem z Litwy przyszedł głębi.
I nikt go nie poznał, na zamek wpuszczono.
Na zamkowéj sali w nocnym siedział mroku
Mistrz nowy, Komturów otoczony radą.
Jakieś xięgi patrzą, listy przed się kładą,
I cicho cóś szepcą, a czoła zmarszczyli.
Wtém podwórzec tętni, trąbka się ozwała.
— Do Mistrza! Nieznany chce się widzieć Xiążę. —
Wnet bracia w krużganki rozbiegli się cicho;
Mistrz sam się pozostał, usiadł w wzniosłym tronie,
Czeka. Drzwi otwarły — Witold wchodzi dumnie.
On spójrzał i porwał, i stoi milczący,
Bo poznał Witolda, a boi się zdrady,
I lęka, czy zamku nie ubiegł ze swemi?
— Cny Mistrzu! — rzekł Witold — otom u was znowu!
Z prośbą po raz trzeci, do was, do Zakonu. —
— Z prośbą? do Zakonu? Wy ze mnie szydzicie! —
— Na Boga, nie szydzę. Jagiełło mnie zdradził,
Ja zdradzam Jagiełłę, i do was znów idę. —
— Lecz Zakon ci, Panie, trzy razy wszak wiary
Dotrzymał, nie zawiódł. — — O! Zakon dotrzymał
Obietnic, gdy dwoje w kolebce struł dzieci! —
Mistrz głowę opuścił. — Zapomnim przeszłości.
Jam u was! — pomożcie! Zapłacę Krzyżakóm
I sławą, i ziemią, i wojną z Lachami,
Zapłacę sowicie, co dla mnie zrobicie. —
Mistrz czoło pociera, Komturów zwołuje.
Już wieść się rozeszła, że Witold na zamku,
Więc śpieszą i wkoło siadają naradzać.
Długo w noc się sporzą i ostro ścierają.
A Witold uśmiecha. On pewny, że znowu
Odepchnąć go nie śmią. I nim dzień zaświtał,
Na karcie przymierza ciśniono pieczęcie.
— Teraz — rzekł do Mistrza — nie tak nam wojować.
Ja pójdę do swoich, od chaty do chaty,
Od sioła do sioła; a kto łuk naciągnie,
Kto procą wyrzuci, kto pałkę podniesie,
Ja wszystkich zabiorę; ja spędzę wam tłumy
Ze Żmudzi, z Podlasia, od Rusi, ze stepu,
Gdzie konie Tatarskie w morzu się kąpają;
Ja pójdę i płacić, i prosić, i silić,
Ja zbiorę wam wojsko, jak chmurę szarańczy,
By Litwę zalało, zniszczyło, zajadło,
Jak pomor, jak pożar na kark jéj upadło.
Wy, Mistrzu, pójdziecie po Niemcach, po braciach,
W zamorskie krainy, w daleki kraj waszy,
I w imie swéj wiary zwołacie do boju
I Panów, i Xiążąt, szlachtę, gmin i miasta.
Niech wojsko potężne, olbrzymie wyrasta.
Nie czas nam garstkami walczyć już małemi.
Nam Litwę zajechać, i jednym obozem
Od morza do morza położyć széroko.
Ja idę do swoich; do swoich wy szlijcie,
I proście, i płaćcie; zwołajcie Krzyżowych.
A teraz milczenie! Siły swe gotujmy,
I w próżnéj się walce nie możmy przed czasem. —
Tak mówił. Z iskrzącém Mistrz słuchał go okiem;
Szedł myślą zniszczenia za wojska potokiem,
I widział Jagiełłę, jak konał w objęciu
Nawały Krzyżackiéj, jak ziemia széroko
Płonęła, gorzała i krwią się zlewała.
Aż twarz mu kraśniała i pierś mu buchała.
Za rękę Witolda pochwycił i trzyma.
— Czas drogi — rzekł Witold — do Grodna pośpieszam.
Jagiełło w Podlasiu już zamki mi bierze.
Nim Grodna dosięże i mnie tam zastanie,
Zbierajcie swe wojsko, zbierajcie, na Boga!
Ja gońców rozeszlę na dziewięć pokoleń —
Co żyje powstanie, co żyje zgromadzę! —
Nazajutrz o świcie znów Witold się pędzi.
Nie zasnął, nie spoczął. Gdzie sen mu? spoczynek?
Jagiełło dni dziesięć pod Brześciem już stoi.
Choć mrozy mu wojsko, choć głód go pożywa,
On krokiem od Bugu nie poszedł, aż w grodzie
Załogę osadził, i Hinczę z Rogowa
W dziedzinie Kiejstuta na straży postawił.
Ciągnie na Kamieniec, łatwo go zdobywa,
Bo miejsce to płaskie i rzeka obléwa
Niewielka, ni strome broniły urwiska.
Choć dziewięć swych tylko do szturmu wiódł secin,
Na wieży zamczyska już orzeł powiewa,
A Zyndram Miaskowski w Kamieńcu dowodzi.
Już ciągnie do Grodna. A Witold pośpiesza
Na odsiecz zamkowi. I nie zbiegł na porę.
Jagiełło po lodach przez Niemen przeprawił,
Dokoła zamczyska swój obóz rozstawił,
A szturmem nie mogąc, chce dobyć go głodem,
I czeka posiłków od braci, od Rusi.
Skirgiełło zwołany, Włodzimierz Kijowski,
Korybut z Siewierza, pod Grodno przyciągną.
Stał Witold naprzeciw za rzeką i lody;
Chce przebyć, do zamku dostać się swojego,
Lecz Niemen széroko rozpuścił swe wody,
Kry chwycił, rozerwał, Jagiełłę odgrodził.
A Witold z przeciwnéj góry się szańcuje,
I patrzy, jak biją do murów tarany,
Jak jego pomocy załoga wyzywa,
Klnie Polskę z Jagiełłą, rwie włosy na głowie,
I gońca za gońcem posyła co nocy:
— Nie poddać mu zamku, choć wszystkim wyginąć! —
Jagiełło chciał odejść, lecz Polscy wodzowie
Wciąż mówią: — Dobędziem! — i wciąż go trzymają.
Już w Polskim obozie głód ciężki blademi
Rozpiął się skrzydłami; i żołnierz wymiera,
Chleb z ością i kłosem przegniłym pożera;
Dla koni daleko szukają posiłku,
I strzechy odarte zgłodniałym rzucają;
Mrą ludzie w obozie! Jagiełło chce wracać,
Polacy nie dają, i mówią: — Zdobędziem! —
A Witold? On patrzy, na oczach mu żarem
Pali się chęć zemsty. Nie przebrnąć za Niemen,
Ni dostać na zamek. Codziennie załoga
Posyła, wołając: — Ratuj nas! giniemy! —
On patrzy i duma; co począć, sam nie wié;
Klnie cały świat Boży w rospaczy i gniewie.
Nakoniec pomyślał — przez rzekę łańcuchem
Zarzucił i łodzie do ogniw posplatał,
Wojsko swe przez Niemen do zamku przeprawia.
Wtém z góry puścili Polacy bierwiona,
I kłody ogromne, i sosny z gałęźmi,
A Niemen je niesie na lodzie Witolda,
A Niemen o łodzie drzewami uderza,
I toną w Niemnowych wód głębi Litwini,
Łańcuch się rozdziera, czółna pęd porywa,
A z mnogiéj wyprawy, na stronę przeciwną,
Na obóz Jagiełły jeden człek przybywa.
Napróżno, gdy płynął do wroga ku brzegu,
Witold nań zawołał, by raczéj utonął,
Niż sam szedł w niewolę; napróżno strzałami
Na zdrajcę puszczali, bo zdrajca wypłynął,
I wszystko powiedział, co Witold zamyślał.
Polacy do zamku nanowo szturmują,
Już mury się walą, rowy napełniają,
I wieże rozbite padają na głowy,
Polaków i Litwę gruchocząc pod sobą!
Wyłomem Jagiełły cisną się żołnierze.
I nie chce już Witold bezsilny poglądać
Na swoję sromotę. — Obozy — rzekł — związać. —
Siadł na koń, milczący ku Prussóm pogonił.