Anafielas (Kraszewski)/Pieśń trzecia i ostatnia. Witoldowe boje/XXXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Anafielas
Podtytuł Pieśni z podań Litwy
Tom Pieśń trzecia i ostatnia

Witoldowe boje

Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1843
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała pieśń trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXXIX.

Stolico Piastów! dzień ci wielki świta!
Powstańcie z grobów Królowie,
Brata w stolicy powitać;
Wyciągnijcie mu dłoń stalną,
Przeżegnajcie krzyżem świętym.
Ty, ze Skałki męczenniku,
Zbudź się, Stanisławie Święty!
Z srébrnéj truny wstań, Biskupie!
Rękę, co zmarłych wskrzeszała,
Wyciągnij nad jego głową,
Błogosław na przyszłość całą!
Wstańcie umarli i żywi,
W tysiączne klaśnijcie dłonie,
Głosem radośnym ozwijcie!
Nowy Król wjeżdża w stolicę;
Świetny orszak za nim jedzie:

Warneńczyk i Kaźmierzowie,
Alexander i Zygmunty;
Długie lata szczęścia, chwały,
Berło niosą, i koronę,
I królewskiéj władzy znaki.
To nie Węgrzyn, co za złoto
Kupił Polskie panowanie;
To nie Elżbieta Królowa,
Co szalała na Krakowie,
Gdy w krwi Polska się nurzała —
Jagiełło idzie, co wiarą
Pierś, krzyżem świętym naznaczył,
Co swą opuścił ojczyznę,
Co się swéj Litwy zapiera,
Aby nowy kraj do łona
W ojcowskim tulić uścisku.
Powstańcie z grobów, Królowie!
Powstań, Stanisławie Święty!
Błogosławcie jego głowie,
I przyszłości błogosławcie,
Swoje mu cnoty oddajcie,
Swoje mu szczęście przelejcie,
Odwagę sercu natchnijcie,
Głowę jasnym, jak korona,
Otoczcie wieńcem rozumu —
Niech świeci Polskiemu światu
Niezgasła i niezaćmiona.


Słońce powstało jasne, choć zimowe,
Promienie sieje po śniegu całunach,
We złoto wieże kościołów ubiera,
Dachy Krakowa posrébrza spiczaste;
We dzwony biją, a lud się gromadzi,
Z miasta strumieniem na gościniec płynie,
Czeka na wzgórzach — dziś Litewskie Xiążę
Przybywa Polskiéj Królewnie pokłonić.
Zimowe słońce z za mgły się wyrwało,
Jasnym promieniem witać go wychodzi,
I niebo szaty lazurowe wdziało,
I drzewa stoją w diamenty strojne,
A w każdém błyszczą, jak w kropelkach rosy,
I jasne słońce, i czyste niebiosy.

W Krakowie dzwony z cztérdziestu kościołów
Do ludu głosem radości wołają,
I o przybyciu Pana znać mu dają,
I pieśń wesela, witając, śpiewają.

A w zamku starym, w zamku na Wawelu,
Choć się on przybrał, chociaż się przystroił,
Smutno tam czegoś. W komnacie sieroty
Słychać jęk cichy, modlitwę i łkanie;
A ile razy dzwony się poruszą,
Serce uderzy, ona z łoża wstanie,
Pada przed krzyżem, i całą się duszą
Modli do Boga; łzy po licu białém
Perłami płyną na piersi dziewicze.


— Siły! o Boże! Boże! daj mi siły
Dla Polski wszystko położyć w ofierze,
Wszystko poświęcić Chrystusowéj wierze,
Siebie i przyszłość, i młode wspomnienia,
Wilhelma! Boże! o, dodaj mi siły!
Niech łzy na oku nie ujrzy przybyły,
Niechaj nikt nie zna téj ciężkiéj ofiary!
Modlę się Tobie, Boże! Matko Święta!
Przyczyń się za mnie, Stanisławie wielki,
Patronie Polski, przyczyń za sierotą! —

Wtém dzwony biją, krzyki się rozchodzą.
Jadwiga wstała i bezsilna pada.
Do drzwi jéj trzykroć zewnątrz zapukano.
— Zmiłuj się! Boże! ulituj nade mną!
Już idą! — Drzwi się otwarły powoli,
I Oleśnicki wszedł Zawisza młody.
— To wy! — Ja, Pani! z poselstwa powracam. —
— Mówcie, o, mówcie! Wszystko znieść mam siły.
Źwierz-li to dziki? źwierz-li to straszliwy?
Potwora z puszczy Litewskich? Zawiszo! —
— Nie, Pani! Wkrótce sam za mną przybywa.
Ujrzysz, Królowo! Lecz nie potwór dziki;
Człek, jak my wszyscy; młody, piękny, silny,
Szérokich ramion, ciemnéj barwy oczu,
Mowy łagodnéj, cichy i milczący. —
— Prawda? Zawiszo! zaklnijcie na Boga!
Bogiem klnę, Pani, że ci prawdę rzekłem.

Lecz wkrótce sama Jagiełłę zobaczysz.
W poczcie się licznym do Krakowa zbliża.
Z Lublina z pany szedł do Sandomierza.
Spytek z Mielsztyna spotkał go na drodze,
Poczet pomnożył, i wiedzie go z sobą.
Dzisiaj przed tobą kolana swe skłoni. —

Jadwiga oczy zakrywała w dłoni.
— Idźcie — mu rzekła — niechaj na przyjęcie
Gotują zamek. Stało się! Ofiarę
Przyrzekłam, spełnię. Teraz na modlitwie
O siły będę, o odwagę prosić.

Wyszedł Zawisza; ona sama znowu,
Klęczy i płacze. Wtém do drzwi pukają.
Serce Królewnéj żywo bije w łonie,
Jakby przeczuła, kto na progu stoi.
Podniosła głowę. — Wnijdź — wyrzec się boi.
Gniewosz tam u drzwi, Wilhelma posłaniec?
Czyli sam Wilhelm? Któś niewieścią szatą
Zaszemrał, wchodzi. Jadwiga powstała,
Rękę wyciąga.
— Wychodźcie! na Boga!
Na rany Pańskie! na Marij boleści!
Na wszystko święte zaklinam, wychodźcie! —

Wilhelm to w szacie kobiécéj przybywa;
On raz ostatni chce jeszcze sprobować,
Czyli się w młodém nie odezwie sercu

Dawniejsza miłość? Pada na kolana,
— Jadwigo! — woła — modlę się przed tobą!
Porzućmy wszystko! jeszcze czas uciekać!
Za chwilę niedźwiedź po pastwę przybędzie.
Tyś moja! moja! —
— Nie twoja, Wilhelmie!
Jam Chrześcijanka, jam Polski Królowa!
Naprzód do Boga, a potém do kraju
Należę cała, i poświęcę jemu.
Na co napróżno serce mi rozdzierać?
Przyrzekłam Bogu, i Polsce przyrzekłam!
Bóg za nas dał się na krzyżu rozciągnąć,
A ja dla Boga nie miałabym święcić
Trochę boleści życia mizernego?
Jabym dla Polski, co mi matką była,
Nie miała stłumić boleści dziecięcéj? —

Wilhelm powstaje. — Nic od ciebie więcéj,
Nic nie posłyszę? —
— Idź! — rzekła — uciekaj!
Już słyszę dzwony i krzyki w ulicy —
Jagiełło jedzie. Spełni się ofiara! —
Wtém do drzwi idą państwa urzędnicy,
Starce z siwemi brody drzwi rozwarli,
Schylili głowy, w milczeniu czekają,
By ku nim wyszła. Wilhelm twarz osłonił,
Ucieka. Ona uklękła, i siły
Jeszcze w modlitwie szuka; potém wstała,

Zda się, wyrosła, zda się, wyjaśniała;
A wkoło głowy świeci blask męczeński,
Podwójna świeci, i ziemska korona,
I z palm, Aniołów ręką upleciona.

W ulice spłynął wszystek lud Krakowa,
We dzwony biją, odgłosy witają.
Orszak Jagiełły już bramy pominął,
I różnobarwnym sznurem się rozwinął.
Pięć ufców składa orszak Jagiełłowy —
Litwy i Rusi cztéry półki idą,
Tatary śniade, Witebszczanie bieli.
Bogate skóry na barkach im wiszą,
Czarne się łuki na plecach kołyszą,
Sajdaki świecą blachami srébrnemi,
Konie suknami kryte szkarłatnemi;
Na łbach ich szłyki z dzikich źwierząt puszczy,
Na piersiach wilków, niedźwiedzi pazury,
I miasto zbroi nabijane skóry,
I tarcze krągłe z gwoździami złotemi
Wiszą błyszczące na rękach wojaków.
Mężne ich lica i dzikie spójrzenia.
Ani się ludóm stolicy dziwują:
Nieraz po Polskiéj plądrowali ziemi,
Miasta niszczyli, i zblizka patrzali
Na cuda owe, gdy w nie ogień mietli.
Wpośrodku ufców wozy skarbne idą,

A lud je liczy i wielość podziwia.
Dziesięć wielbłądów droższe dary niesie.
Każdy z nich suknem do ziemi odziany,
Każdego wiedzie Tatarzyn półnagi,
Po nad ufcami dwie chorągwie wieją:
Na jednéj pogoń Litewska wyszyta,
Druga się w słupy różnéj barwy mieni.

Rogaty orszak Polski się na końcu,
Złotem i srébrem błyszczący przy słońcu,
Rozwinął. Spytek Mielsztyński go wiedzie,
W zbroi złocistéj wjeżdżając na przedzie;
Za nim Jagiełło na siwym bachmacie;
A wkoło niego jadą: Witold dumny,
Skirgiełł okrutny, Swidrygiełło chytry,
Jerzy, Korygajł, Michał syn Jawnuta,
Borys Olgerdow, Pany i Bojary,
Algimund Xięcia Witolda pokrewny,
I starzec Hanul, Namiestnik Wileński,
Jamuud, Sudzimund i z Rusi starszyzna.

Przy dzwonów dźwiękach, przy ludu okrzykach,
Ciągną orszaki prosto do Wawelu.
Tam już Królowa, w Polskich Panów gronie,
Xiążąt Mazowsza, Szlązka, Oleśnicy,
Piękna, jak anioł, a jak posąg blada,
Czeka Jagiełły; i słyszy — jéj ucha

Coraz to bliżéj i jazdy tętnienie,
I ludu krzyki, i wozów skrzypienie.
Cisza nareście — u zamku stanęli.
Wchodzi Jagiełło w królewskie komnaty.
Królewna, Xiążę po sobie spójrzeli,
I stoją strachem przejęci oboje.

We dwa dni potém, na Skałce, w Krakowie,
Jagiełło z braćmi chrzest przyjmował święty;
We trzy dni potém, na starym Wawelu,
Polska i Litwa, w narodów weselu,
Losy na wieki połączyły swoje.
A Witold patrzał, uśmiechał się dziko.
— Królem tyś Polski, lecz nie Litwy panem —
Mówił. — Na Litwie jeszcze nasza stara
Długo po sercach rosnąć będzie wiara.
A kto od ludu oddzielił się Bogiem,
Tego nie przyjmie lud za Pana swego. —

Jeszcze Jagiełło w Krakowie ucztuje,
A z Litwy gońce śpieszą za gońcami.
Witold się smuci Litewskiemi sprawy,
Twarzą się smuci w sercu radość czuje.
Mistrz Czolner dumnie Dymitra z Goraja
Odrzekł, Jagiełło gdy go w kumy prosił,
I do Krakowa nie chciał na wesele.
On się z Andrzejem, Olgerdowym synem,

Nowém przymierzem połączył, i Litwę
Począł pustoszyć i nawracać mieczem.
Niedosyć jednéj klęski — Andrzéj z Tweru
Litwę plądruje; Smoleńscy Kniaziowie
Pod Mścisław idą, Jagielle wydzierać.
Smutną Jagiełło wieść dostał w Krakowie!
Niéma tam komu granic nagich bronić!

A Witold rzecze: — Ja pójdę, mój bracie! —
Skirgiełł się także z Witoldem wyrywa;
Korybut, Semen Lingwenowicz z niemi
Ciągną z Krakowa. Witold na Podlasie
Półki swe zbiera; Skirgiełło Ruś wiedzie.
Zaledwie wiosna śniegi z ziemi zdarła,
Już pod Łukomlą Witold bije w ściany;
Dobył, Andrzeja załogę wycina,
Swoją osadza, i pod Mścisław leci.

Nad szybką Werchę, pod Mścisławia mury,
Syn Iwanowy Światosław Smoleński
Przyciągnął z Kniaziem Iwanem i Hlebem,
Z Światosławiczem Jurją, i mnogiemi
Wojskami z Rusi, i Bojary swemi;
A kędy przeszedł, ciągnąc do Mścisławia,
Krwawemi ślady gościniec zostawia.
Spalili sioła, zaparłszy do domów
Starców i dzieci, matki i dziewice;
Pod ściany chat im głowy kłaść kazali;
Wojskiem objąwszy, biedny lud palili:

Popiołem sieli i kościami drogi!
Zniszczał kraj wielki i zginął lud mnogi!

Już jedénasty dzień w Mścisławia mury
Biją tarany, a z wysokiéj wieży
Namiestnik próżno wygląda odsieczy.
Dnia jednastego trwoga na obozie.
Światosław każe odstąpić od murów,
I po nad Werchą szykuje ze swemi —
Od strony Litwy, gromady czarnemi,
Witold przyciąga. Już proporce wieją,
I Mścisławianie odżyli nadzieją.
Litewskie wojska Witold ze Skirgiełłą
Wiodą; już wpadli na Rusinów szyki.
Ruś, opasana zamkami i wodą,
Stawi im czoło, lecz wkoło objęta.
Światosław ranny, krwią brocząc po ziemi
W lasy ucieka; za nim Ruskie Kniazie;
Za niemi Litwa, i w połon zabiera.
Światosław włócznią przebity umiera;
Iwan, Wasyla syn, rażony strzałą;
Hlebu i Jurij jeńcem być dostało;
Bojarów w rzece wytopiła Litwa,
I krwią okryta, z zwycięzkiemi wrzaski,
Do bram Mścisławia odpocząć przybiegła.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.