Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anioł Pitoux |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Ange Pitou |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Jak długo trwały te zwierzenia, nie umiemy powiedzieć, przedłużyły się jednak bardzo, bo dopiero koło jedenastej godziny w nocy otworzyły się drzwi buduaru królowej, a na progu ukazała się Andrea, prawie na klęczkach, całująca rękę Marji-Antoniny.
Młoda kobieta, powstając, otarła oczy zaczerwienione od łez, a królowa powróciła do pokoju zwolna.
Przeciwnie, Andrea, jakby chciała uciec sama przed sobą, oddaliła się spiesznie.
Od tej chwili królowa pozostała sama. Kiedy dama honorowa weszła, ażeby pomóc jej się rozebrać, zastała ją z okiem zaiskrzonem, chodzącą wielkiemi krokami po pokoju.
Dała prędki znak ręką, mający znaczyć, daj mi pokój.
Dama honorowa odeszła, nie nalegając.
I znowu królowa pozostała sama, rozkazała, ażeby jej nie przeszkadzano, chyba gdyby jakie ważne wieści nadeszły z Paryża.
Królowa napisała kilka listów, przeszła do sąsiedniego pokoju, gdzie spało jej dwoje dzieci pod dozorem pani de Tourzel — i położyła się, nie ażeby zasnąć tak jak król, lecz ażeby marzyć swobodnie.
Ale niebawem, kiedy cisza ogarnęła Wersal, Marja-Antonina, znużona spoczynkiem, czując potrzebę odetchnięcia, zeszła z łóżka, włożyła pantofle aksamitne i owinąwszy się białym penjuarem, poszła do okna, ażeby odetchnąć chłodem, dochodzącym z kaskad, i pochwycić w przelocie te rady, jakie wiatr nocny szepcze czołom rozpalonym, sercom ściśniętym.
Wtedy przebiegła myślą wszystko to, co dzień ten dziwny przyniósł jej szczególnego.
Stanął jej w myśli upadek Bastylji, tej widocznej oznaki władzy królewskiej; to znów niepewność, jaką miotany był Olivier de Charny, ów przyjaciel wierny, ów namiętny niewolnik, którego od tylu lat trzymała w jarzmie — i który dotąd oddychał tylko miłością, a teraz jakby po raz pierwszy oddychał wyrzutem i żalem.
Udręczenia serca stanowił ten głuchy opór Oliviera, stawiany wszechwładztwu ukochanej monarchini. Było to jakby przeczucie, że miłość, nie przestając być wierną i poświęconą, przestaje być ślepą, i może przystąpić do zastanawiania się i nad swą wiernością i nad poświęceniem.
Myśl ta srodze uciskała serce kobiety i napełniła je ta gorzką żółcią, którą nazywamy zazdrością: cierpka to trucizna, a jątrzy tysiączne drobne ranki w duszy skaleczonej.
W każdym razie udręczenie wobec nieszczęścia musiało stanąć niżej.
Rozumowanie też raczej niż sumienie, raczej potrzeba niż instynkta, zniewoliły Marję Antoninę zwrócić poważne myśli najprzód ku niebezpieczeństwu, wynikającemu z położenia politycznego.
Na kogo mogła liczyć? Przed sobą miała nienawiść i ambicję wprost, słabość i obojętność z boku. Nieprzyjaciółmi byli ludzie, którzy począwszy od oszczerstw, chwytali się teraz buntu.
Ludzie więc ci nie cofną się przed niczem.
— Któż ma być obrońcą? Oto ludzie przynajmniej w znacznej części tacy, którzy stopniowo nawykli już do znoszenia wszystkiego, którzy zatem nie będą już odczuwali głębokości rany.
Ludzie więc ci wahać się będą z obroną, ażeby nie wywołać jeszcze większego wzburzenia.
Trzeba więc wszystko pogrzebać w zapomnieniu, udać że się nic nie pamięta, że się przebacza, a nie zapomnieć i nie przebaczyć.
A to nie było godnem królowej Francji, nie było zwłaszcza godnem córki Marji-Teresy, tej kobiety z sercem.
Walczyć! walczyć! oto była jedyna rada wzburzonej dumy królewskiej; ale walczyć, czyż to roztropnie? Czy nienawiść uśmierza się rozlewem krwi? nie jestże strasznem to imię Austrjaczki? Ażeby je uświęcić, czy nie należałoby użyć chrztu, rzezi powszechnej, do jakiej uciekła się Katarzyna Medicis?
Ale powodzenie tego planu, jeśli Olivier prawdę powiedział, powodzenie było wątpliwe.
Wystąpić do walki i przegrać!...
Pod względem politycznym takie oto były cierpienia królowej, która nadomiar w pewnych chwilach rozmyślań czuła wynurzającą się jeszcze z głębi swych cierpień królewskich rozpacz kobiety, że jest mniej kochaną, gdy dawniej kochana była aż nadto.
Olivier de Charny powiedział, cośmy słyszeli, nie tyle z przekonania, ile ze znużenia. I on, równie jak tylu innych, pił do przesytu oszczerstwo z tej samej czary, co i ona piła. Olivier, który poraz pierwszy mówił tak czułemi wyrazami o swej żonie, Andrei, dotąd zupełnie przezeń zapomnianej, czyż spostrzegł nareszcie, iż ta jego żona jest jeszcze młoda a zawsze była tak piękna?
I na samą tę myśl, która paliła ją jak gorące ukąszenie grzechotnika, Marja-Antonina ze zdziwieniem spostrzegała, że nieszczęście jest niczem wobec udręczenia.
Bo czego nieszczęście uczynić nie mogło, udręczenie w niej dokonywało; kobieta zrywała się jak szalona z fotelu, w którem królowa, przyglądając się nieszczęściu, siedziała zimna i chwiejna.
Całe przeznaczenie tej istoty uprzywilejowanej do cierpień, objawiło się tej nocy w stanie jej duszy.
Jak uniknąć zarazem nieszczęścia i udręczenia? — pytała się z goryczą coraz się wzmagającą.
Czyż ma porzucić życie królewskie i żyć szczęśliwie w mierności; czyż ma pędzić dnie w cichym domku w Trianon nad spokojnem jeziorem, czyż ma pozwolić, ażeby cały ten lud podzielił się szmatami królewskości, prócz kilku szczątków, jakie jej pozostaną w uległości kilku wiernych wasalów?
Niestety! tutaj właśnie wąż zazdrości jął kąsać jeszcze głębiej.
Szczęśliwa! obok Oliviera de Charny, który szczęśliwy będzie przy jakiej kobiecie ukochanej, przy swojej żonie może?
I myśl ta zapalała w sercu biednej królowej wszystkie pochodnie gorejące, które paliły Dydonę więcej, niż ogień stosu.
Ale wpośród tej gorączkowej tortury zjawił się przebłysk wytchnienia; radość wpośród ognistego udręczenia.
Andrea zwierzyła się królowej, odsłoniła rywalce hańbę swego życia; Andrea, ze łzami w oczach, z twarzą pochyloną ku ziemi, wyznała Marji-Antoninie, że nie jest godna miłości i szacunku uczciwego człowieka: więc Charny nigdy nie pokocha Andrei.
Ale Olivier nie wie, Olivier nigdy znać nie będzie tej katastrofy w Trianon, oraz jej następstw; więc dla Oliviera katastrofa ta nie istnieje.
Tak rozmyślając, królowa w zwierciadle sumienia patrzyła na swą piękność niknącą, straconą wesołość, odbiegłą świeżość młodości.
Potem wracała myślą do dziwnych przygód, trudnych do uwierzenia, jakie młoda kobieta jej opowiedziała.
Podziwiała magiczne urządzenie tej ślepej fortuny, która w głębi Trianon, w cieniu chałupy i w kałuży wioskowej, wybiera chłopca ogrodniczego, aby go związać z losem panny z wysokiego rodu, związanej znów z dolą królowej.
— Tak oto! mówiła sobie — był zaginiony, w sferach najniższych. Skutkiem kaprysu prądów wyższych, jakaś okruszyna djamentu, ukazuje się nie wiedzieć skąd i stapia się z boskiem światłem gwiazdy.
Ten chłopiec ogrodniczy, ten Gilbert, czyż nie jest żywym symbolem tego, co dzieje się w tej chwili.
Ten Gilbert okryty czarną odzieżą stanu trzeciego, doradca pana Neckera, powiernik króla Francji, dzięki obrotowi rewolucji, staje znów obok tej kobiety, której w nocy, jak złodziej, wydarł cześć niewieścią!
Królowa stając się znowu kobietą i mimowolnego doznając dreszczu na wspomnienie wypadków opowiedzianych przez Andreę, powzięła sobie za obowiązek spojrzeć prosto w oczy temu Gilbertowi, i wyczytać w rysach człowieka, o ile Bóg uwydatnił w nich tak osobliwy charakter.
Przez ten bieg myśli, królowa wróciła znowu do utrapień politycznych — ale teraz już widziała, że odpowiedzialność za wszystko co ucierpiała, ciąży na jednej głowie.
Tak, sprawcę buntu ludowego, który zachwiał powagę królewską, burząc Bastylję, był Gilbert, bo to jego doktryny włożyły broń do ręki takim ludziom jak Billot, Maillard, Eljasz, Hullin.
Gilbert jest więc istotą jadowitą, bo jako kochanek, zgubił Andreę; istotą straszną zarazem, bo dopomógł do zburzenia Bastylji, jako wróg.
Trzeba go więc było poznać, ażeby wiedzieć, jak go uniknąć, a co lepiej, ażeby się przekonać, czy nie można było nim się posłużyć.
Za jakąbądź cenę trzeba było rozmówić się z nim, zobaczyć się z nim i ocenić tego człowieka.
Królowa spędziła całą noc bezsennie, błędny jej wzrok ginął w alejach obrzucanych płowem światełkiem.
Sen ciężki gorączkowy ogarnął zwolna nieszczęśliwą kobietę.
Śniło jej się, że się przebudza w Trianon, wtem z głębi klombu wychodzi gnom z uśmiechem złośliwym — jak w balladach niemieckich, a potworem tym szyderczym jest Gilbert, wyciągający ku niej haczykowate palce.
Wydała okrzyk.
Okrzykowi temu zawtórował drugi i ten ją przebudził.
Drugi ten okrzyk wydała pani Tourzel, która tylko co weszła do królowej, a widząc ją przewróconą na fotelu z rzężeniem w gardle, nie mogła powstrzymać się od okrzyku przerażenia.
— Królowa chora! — zawołała — królowa cierpi!... Czy zawołać lekarza?
Królowa otworzyła oczy. Pytanie pani de Tourzel nastręczało pożądaną sposobność.
— Posłać — odpowiedziała — posłać po doktora Gilberta.
— Co to za doktór Gilbert? — spytała pani de Tourzel.
— Nowy lekarz dworu, mianowany od wczoraj, zdaje mi się, że świeżo przybył z Ameryki!
— Domyślam się o kim mówi Wasza Królewska Mość — wtrąciła jedna z dam dworskich.
— Więc cóż? — zapytała królowa.
— Jest teraz w przedpokoju króla.
— Znasz go więc?
— Znam, Najjaśniejsza Pani — niewyraźnie odpowiedziała dama.
— A skądże go znasz? Z Ameryki powrócił zaledwie przed dziesięcioma dniami, a do wczoraj siedział w Bastylji.
— Znam go...
— Odpowiadaj. Skąd go znasz? — rozkazująco zapytała królowa.
Dama spuściła oczy.
— Czy powiesz wreszcie, skąd go znasz?
— Czytałam jego dzieła, Najjaśniejsza Pani, a ponieważ mnie zaciekawiły, kazałam sobie pokazać autora dziś z rana.
— A! wyrzekła królowa. — Skoro go znasz, powiedz mu, że jestem cierpiącą i że pragnę się z nim zobaczyć.
Tymczasem królowa kazała wejść swym damom, zrzuciła szlafroczek i poprawiła uczesanie głowy.