Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział XL
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Anioł Pitoux |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Ange Pitou |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Uczta albo powiększa albo koi boleści sercowe.
Po dwóch godzinach, kiedy żaden z towarzyszy wstać nie mógł, Pitoux wstał i jął śpiącym i pijanym o wstrzemięźliwości spartan opowiadać.
Uważał, że podczas snu tego — dobrzeby się przejść było.
Co do dziewcząt z Haramontu, winniśmy gwoli ich czci oświadczyć, że umknęły przed deserem, tak, iż ani ich głowy, ani nogi, ani serca, nie przemówiły znacząco.
Pitoux najpoczciwszy z zacnych, nie mógł nie zrobić idąc, kilku uwag.
Ze wszystkich miłości, piękności i bogactwa, zostały mu w pamięci jedynie ostatnie słowa Katarzyny.
Pitoux zapytywał siebie, dlaczego on, niedźwiedź, brzydki, ubogi, miał wzbudzić miłość w najładniejszej dziewczynie w całej okolicy, gdy piękny, bogaty pan o to samo raczył się postarać.
Dobra, piękna, ogrzana winem dusza Ludwika, w niewinnych myślach przypuścić nie mogła, aby piękna, niewinna, dumna Katarzyna mogła być dla Izydora czem innem, niż ładną kobietką, uśmiechającą się do koronkowego żabotu i butów z ostrogami.
Cóż więc może szkodzić Ludwikowi pijanemu, że Katarzyna zajęła się żabotem i ostrogą?
Pan Izydor pojedzie kiedy do miasta, ożeni się z hrabianką, nie będzie już potem patrzył na Katarzynę i po romansie.
Aby więc dowieść Katarzynie, że jest człowiekiem dobrego charakteru, postanowił odwołać wszystkie złe słowa, jakie mu się tego wieczora wymknęły.
Ku temu trzeba tylko było dogonić Katarzynę.
Rzucił się w las, omijając troskliwie drogi utarte.
Zostawmy go biegnącego przez krzaki i gałęzie, a wróćmy do smutnej i zamyślonej Katarzyny, która z matką wracała do domu.
Niedaleko folwarku, koło sadzawki droga się zwężała i matka Billot poszła naprzód.
Katarzyna miała pójść w jej ślady, gdy usłyszała lekkie, znane gwizdnięcie. W cieniu stal wygalowany lokaj Izydora.
Matka bez trwogi szła dalej, lokaj zbliżył się do Katarzyny.
— Panno Billot — rzekł — pan Izydor potrzebuje dziś mówić z wami koniecznie, czekajcie go gdziebądź o jedenastej.
— Mój Boże!... — zawołała Katarzyna — czy zaszło co złego?
— Nie wiem tego, ale dziś wieczór otrzymał z Paryża list z czarną pieczątką, czekam tu od godziny.
Dziesiąta biła na wieży kościoła w Villers-Cotterets.
Katarzyna obejrzała się i rzekła:
— Miejsce to ciemne jest i samotne, tu czekam twego pana.
Katarzyna w swoim pokoju nie rozbierała się, ani kładła.
Czekała. Wybiło wpół do jedenastej, potem trzy kwadranse. Zgasiła lampę i zeszła do sali jadalnej, będącej od strony drogi.
Tam otworzyła okno i skoczyła lekko na ziemię, przymykając tylko okiennice.
Potem wśród nocy pobiegła na miejsce wskazane i drżąca cała, z płonącą głową, z wzburzoną piersią czekała.
Niedługo odgłos kopyt końskich dał się słyszeć.
Nie schodząc z konia, Izydor wyciągnął do niej ramiona, podniósł ją na strzemieniu, pocałował i powiedział:
— Katarzyno, wczoraj w Wersalu zabili mego brata Jerzego, Katarzyno, mój brat Olivier wzywa mnie, Katarzyno, ja jadę.
Katarzyna krzyknąwszy boleśnie, ścisnęła go gwałtownie w objęciach.
— O! — wyjąknęła — zabili twego brata Jerzego i ciebie zabiją...
— Katarzyno, cokolwiekbądź się stanie, brat starszy mnie czeka, wiesz, że cię kocham.
— A! zostań, zostań, — wołała dziewczyna, rozumiejąc z tego wszystkiego to tylko: że on odjeżdżał.
— Ależ honor, Katarzyno! ale brat mój Jerzy! ależ zemsta!
— O! ja nieszczęśliwa! — krzyknęła Katarzyna i padła w objęcia jeźdźca sztywna i drgająca.
Łza spłynęła z oka Izydora i padła na szyję dziewczyny.
— A! — rzekła — płaczesz, dziękuję, kochasz mnie!
— A! tak, Katarzyno, ale brat starszy mówi mi: Chodź, muszę być posłuszny.
— Idź więc!... — rzekła — nie zatrzymuję cię.
— Ostatni pocałunek, Katarzyno.
— Bądź zdrów!
I zrezygnowana, wiedząc, że od spełnienia tego rozkazu nic nie wstrzyma Izydora, młoda dziewczyna z ramion kochanka zsunęła się na ziemię.
Izydor odwrócił oczy, westchnął, zawahał się, ale przypominając sobie rozkaz, puścił się galopem, rzuciwszy ostatnie pożegnanie Katarzynie.
Katarzyna została w miejscu, gdzie padła na poprzek drogi.
Prawie jednocześnie, człowiek jakiś ukazał się na wzgórku od strony Villers-Cotterets, szedł wielkiemi krokami ku zagrodzie, a w biegu potrącił o ciało leżące na drodze.
Stracił równowagę, zachwiał się, padł, a dotykając rękami bezwładnego ciała, zawołał:
— Katarzyna umarła!
I wydał straszny okrzyk, aż psy folwarczne zawyły.
— O! — wołał dalej — któż to zabił Katarzynę?
I usiadł blady, drżący, zlodowaciały z martwem ciałem na kolanach.