[178]ANIOŁ UPADŁY.
Fantazya.
Z głębi piekieł, potężnych czarnych skrzydeł lotem
Wzniósł się anioł upadły w przestrzenie bez końca.
Za pychę niegdyś bożym powalony grzmotem,
Lecąc, potrącał gwiazdy i zaćmiewał słońca.
Skrzydeł dwoje, ostatki seraficznych znamion,
Jak dwie chmury, noc siejąc, wiało mubu ramion;
Ozłocić je wyleciał na dalekie słońca
Król nocy bez końca.
Jasność znikała przed nim; — w przestrzeń bezgraniczną
Rzucał się milion razy za jednym promieniem,
I milion razy spadał w swoją noc dziedziczną,
I milion razy wstawał, zolbrzymion pragnieniem. —
Kto kochał niekochany, kto z potęgą w duszy
[179]
Strącon był z drogi chwały, a pamięć zachował,
Kto świat miłością ducha swojego osnował
W tęczę, i z szczytu marzeń spadł w nicość codzienną;
W kim zemsty niespełnionej szereg lat nie zgłuszy...
Nie, ten jeszcze nie pojmie tych żądz, tych katuszy,
Które ma anioł ony na wieczność bezdenną,
Straszną — nieodmienną!
Daremny lot! — powietrzne opadły mu wiosła,
Zachwiał się i na ziemię runął król ciemności;
Ale w dumie, która go w nieskończoność niosła,
Nie wyrzekł się i teraz straconej jasności...
Powstał wyniosły, piękny wyrazem oblicza,
W oczach mu znów gorąca odżyła namiętność,
Na czole strasznych myśli władza tajemnicza
Wyryła, jak w, marmurze odwiekową smętność;
I w postaci miał dawną niezłamaną dzielność,
Spiżem w piersi mu stała nieprzeparta dola...
[180]
W nim i przed nim okropna rosła nieśmiertelność.
Tak stał — a słońce właśnie zapadało w morze,
Wieczorny chłód i wonie płynęły przez pola,
Z niebios się rubinowe zesuwało zorze,
Gwiazdy błysły i mleczna rozlała się droga,
On ją znał, bo po nad nią tron żywego Boga!
Skałę, gdzie stał on anioł, i morskie wybrzeże
Owiały szmery, z srebrnej wznoszące się pary.
Łzy to były, westchnienia ludzkie i pacierze,
Woń ziemi, słana Bogu w niebo na ofiary.
Wzdrygnął się, ale słuchał jak je lotne posły —
Wietrzyki — podmuchami ku niebiosom niosły;
Patrzył, jak gwiazd promyki, drgające w eterze,
Brały je, jak je sfera podawała sferze...
Coraz wyżej, w świat nigdy nie ćmiony obłokiem...
Tam za niemi on anioł pognał jeszcze wzrokiem,
Aż w Majestat!... Tam w czystym, świetlanym lazurze,
[181]
W kształt jaskółek, co muszki łowią ponad tonie,
Krążyli aniołowie i chwytali w dłonie
Westchnienia: te w ich rękach zmieniały się w róże,
Inni zaś przemienione łzy w sznurki perełek,
Inni pacierz, co lilią rozkwitł lub fijołkiem,
Brali, u skroni wili albo u skrzydełek,
I tak we światłość gonił anioł za aniołkiem.
A gdy przed tronem Boga sypali te kwiaty,
Święte hymny się w niebach rozległy chórami:
Stworzone i na „Stań się“ rodzące się światy
Śpiewały: „Chwała Panu nad Panami!“...
Wonczas upadły anioł pochylił oblicze,
Wielkie, posępne, śniade, jak księżyc zaćmiony,
W piersiach mu grały wspomień dźwięki tajemnicze,
Jak łoskot fal na morzach, wichrami zbudzony;
I po raz pierwszy, odkąd stracił szatę złotą,
Dumy zabył, przejęty aż do dna tęsknotą;
I uczuł, jak szczęśliwym można być w pokorze,
[182]
Jeżeli ona z świętej wykwita miłości...
Ach! bo i on tak niegdyś śpiewał dzieła boże,
Światom „Stań się“ roznosił po nieskończoności;
Kochał tak!... Teraz westchnął za tem z całej głębi.
Lecz jak od gromu stado pierzchliwych gołębi
Ucieka w znanej strzechy otwór niezamknięty,
Tak pierzchli aniołowie przed onem westchnieniem,
Z którem o szczęściu chwilkę pomarzył wyklęty,
I nieba zatrzasnęli za sobą chmur cieniem.
A westchnienie się długo pod chmurami chwiało,
Potem w tę pierś, skąd wyszło, runęło piorunem...
Potem — coraz posępniej na niebach ciemniało,
I świat się owinięty zdał jednym całunem.
Ocknął się anioł, lecz choć rozpacz w nim zawrzała,
Nie ugiął się, od gromu w piersi uderzony.
U stóp mu zapieniona fala dziko grała,
[183]
Dzikszą myślą był miotan wonczas duch strącony:
„Ha nieprzebaczający — zawołał na skale, —
Znam Cię, ale z miłością nie będę wspominać.
Stokroć spotkam Cię jeszcze w piorunowej chwale,
Dumny, gdy moją dumę Ty będziesz przeklinać.
Stokroć piersi mych wolą gniew w Tobie rozpalę,
W drodzę stanę, ilekroć zechcesz co poczynać...
Na nieskończoność nasze roztoczą się boje:
Ty będziesz światy tworzyć, ja — truć światy Twoje!“
I podniósł się, świadomy swej piekielnej mocy,
I leciał przez ciemności czarniejszy od nocy.
1859.
|