Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część piąta/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Anna w tym pierwszym okresie swego wyzwolenia i szybkiego powrotu do zdrowia, czuła się szczęśliwą do tego stopnia, że nie mogła darować sobie tego szczęścia i radości, jaką napełniało ją życie. Wspomnienie o nieszczęściu, jakie spotkało jej męża, którego to nieszczęścia była przyczyną, nie zatruwało jej radości. Wspomnienie to z jednej strony było zbyt strasznem, aby myśleć o niem, z drugiej zaś strony, nieszczęście jej męża dało jej samej zbyt wiele szczęścia, aby miała odczuwać skruchę. Wspomnienie o wszystkiem, co działo się z nią po chorobie, pojednanie się z mężem, zerwanie, wiadomość o zranieniu się Wrońskiego, jego zjawienie się, rozwód, wyjazd z domu męża, pożegnanie się z synem, wszystko to wydawało się jej gorączkowym snem, z którego, gdy obudziła się, była sam na sam z Wrońskim za granicą. Wspomnienie o krzywdzie, wyrządzonej mężowi, wywoływało w niej uczucie, podobne do wstrętu i do uczucia, jakiego doznaje tonący, który po długiem szamotaniu się odtrącił od siebie drugiego tonącego, chwytającego go za nogi i ręce. Odtrącony utonął. Ma się rozumieć, że było to źle, lecz był to jedyny ratunek, i lepiej nie wspominać o tych strasznych szczegółach. Jedno tłumaczenie swego postępku, które uspakajało ją, przyszło jej wtedy, w pierwszej chwili zerwania, do głowy, i gdy teraz wspominała kiedykolwiek całą swą przeszłość, przypominała sobie i to tłómaczenie. „Bezwarunkowo jestem sprawczynią nieszczęść tego człowieka — myślała — lecz niechcę korzystać z jego nieszczęść; ja cierpię również i będę cierpiała; tracę, co było mi najdroższego, tracę uczciwe imię i syna. Postąpiłam źle i dlatego nie chcę szczęścia, nie chcę rozwodu, i będę cierpiała przez hańbę i rozłączenie z synem.“ Lecz aczkolwiek Anna szczerze pragnęła cierpieć, nie cierpiała jednak. Żadnej hańby nie było. Z tym taktem, którego oboje posiadali tyle, unikając rosyjskich dam, nigdy nie stawiali się za granicą w fałszywem położeniu i wszędzie spotykali ludzi, którzy udawali, że rozumieją ich wzajemną pozycyę daleko lepiej, niż oni sami ją rozumieli. Rozłąka z synem, którego kochała, nie dawała jej się z początku odczuwać. Dziewczynka, jego dziecko, była tak miłą i tak przywiązała do siebie Annę z chwilą, gdy pozostała sama przy matce, że Anna rzadko wspominała syna.
Energia życiowa, wzmożona wyzdrowieniem, była zbyt potężną i warunki życia były do tego stopnia nowymi i przyjemnymi, że Anna sama sobie nie mogła darować swego szczęścia. Im bardziej poznawała Wrońskiego, tem bardziej kochała go. Kochała go dla niego samego i za jego miłość ku niej. Niepodzielne posiadanie go sprawiało jej nieustanną rozkosz. Obecność jego była jej zawsze pożądaną. Wszystkie rysy jego charakteru, który poznawała coraz gruntowniej, zachwycały ją bardziej z każdym dniem. Powierzchowność jego, która zmieniła się wraz ze zmianą munduru na cywilne ubranie, pociągało Annę ku sobie, jak młode dziewczę, zakochane po raz pierwszy. We wszystkiem, cokolwiek myślał, mówił lub czynił, widziała szczególną wzniosłość i szlachetność. Zachwyt, jaki Wroński wzbudzał w niej, przerażał często ją samą; starała się odnaleźć w nim cobądź, co by nie było doskonałem, i nie mogła. Nie śmiała zdradzać się przed nim z poczuciem swej niższości w porównaniu z nim, gdyż zdawało się jej, że on, wiedząc o tem, może prędzej przestać ją kochać, a niczego tak się nie obawiała teraz, chociaż nie miała żadnych powodów, aby przypuszczać, że może utracić jego miłość. Lecz nie mogła nie być mu wdzięczną za to wszystko, co uczynił dla niej i nie mogła nie okazywać mu, do jakiego stopnia ceni go za to. On, mający jej zdaniem, takie wybitne powołanie do działalności państwowej, w której powinienby zająć odpowiednie stanowisko, dla niej uczynił ofiarę ze swej ambicyi i nigdy nie dał jej poznać; że żałuje tego; był dla niej z jeszcze większym szacunkiem niż dawniej i na chwilę nie przestawał myśleć o tem, aby Anna nie potrzebowała w jakibądź sposób poczuć swe fałszywe położenie. On, człowiek energiczny i samodzielny, nietylko że nigdy nie różnił się z nią w zdaniu, lecz nie miał nawet swej woli i zdawało się, że wszystkie myśli jego najęte są tylko uprzedzaniem jej chęci. I Anna nie mogła nieoceniać tego, chociaż chwilami ciążyły jej i jego pieczołowitość i ta atmosfera troskliwości, jaką ją otaczał.
Wroński zaś, pomimo, że urzeczywistniło się wszystko, czego pragnął tak długo, nie był zupełnie szczęśliwym; poczuł on prędko, że urzeczywistnienie pragnień dało mu tylko ziarnko piasku z tej góry szczęścia, którego spodziewał się. Urzeczywistnienie to dowiodło mu owego wiecznego błędu, popełnianego przez ludzi, którzy wyobrażają sobie szczęście jako urzeczywistnienie swych pragnień. W pierwszych chwilach po połączeniu się z nią i po przebraniu się po cywilnemu, Wroński uległ wogóle urokowi swobody, której dawniej nie znał zupełnie, a szczególnie swobody miłości i czuł się zupełnie zadowolonym, lecz nie zbyt długo. Poczuł wkrótce, że w duszy jego powitało pragnienie pragnień, tęsknota. Niezależnie od swej woli, chwytał się każdego przelotnego kaprysu, biorąc go za pragnienie i cel. Szesnaście godzin na dobę trzeba było koniecznie zająć w jakiś sposób, ponieważ żyli za granicą najzupełniej swobodnie, po za tem kołem warunków codziennego towarzyskiego życia, które zajmowało każdemu z nich czas w Petersburgu. O przyjemnościach kawalerskiego życia, którym Wroński oddawał się podczas poprzednich swych wycieczek za granice, nie można było nawet marzyć, gdyż jedna próba tego rodzaju, kolacya ze znajomymi, która przedłużyła się trochę, wywarła na Annie niespodziewane zupełnie przygnębienie. Wobec nieokreślonej pozycyi nie można było podtrzymywać stosunków z miejscowem i rosyjskiem towarzystwem. Przypatrywanie się rzeczom godnym uwagi, nie mówiąc już o tem, że wszystko to widział dawno, nie posiadało dla niego, jako dla Rosyanina i człowieka rozumnego, tego niewytłumaczonego znaczenia, jakie tylko Anglicy umieją przywiązywać do tego. — Jak głodne zwierzę chwyta każdy przedmiot, jaki ujrzy, myśląc, że znajdzie w nim pożywienie, tak i Wroński, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, chwytał się to polityki, to nowych książek, to obrazów.
Ponieważ za młodu okazywał pewne zdolności do malarstwa i ponieważ, nie wiedząc na co ma wydawać pieniądze, zaczął zbierać ryciny, zatrzymał się więc na malarstwie, zaczął pracować nad niem i włożył w nie zbywający zasób pragnień, wymagający zadosyćuczynienia.
Wroński miał dar rozumienia sztuki i był w stanie dokładnie i ze smakiem naśladować ją, zdawało mu się więc, że ma wszelkie dane, aby zostać artystą, i po krótkiem wahaniu się nad rodzajem malarstwa, jakie ma sobie obrać: religijnem, historycznem, rodzajowem, czy też realistycznem, wziął się do malowania. Znał się na wszystkich rodzajach, i każdy z nich mógł go natchnąć, lecz nie mógł wyobrazić sobie, aby można było niewiedzieć zupełnie, jakie są rodzaje malarstwa i natchnąć się bezpośrednio tem, co w duszy powstaje, nie troszcząc się wcale, czy to, co się maluje, będzie należało do jakiegobądż rodzaju. Ponieważ nie wiedział o tem, i nie bezpośrednie życie dawało mu natchnienie, lecz pośrednie, wcielone w sztukę, przeto natchnienie przychodziło nań nadzwyczaj prędko i łatwo, i również prędko i łatwo Wroński osiągał to, że namalowane przezeń obrazy były bardzo podobne do tego rodzaju, jaki chciał naśladować.
Najbardziej ze wszystkich rodzajów podobał mu się francuski, efektowny, i w tym rodzaju zaczął malować portret Anny we włoskim kostyumie, a portret ten wydawał się i jemu i wszystkim, co go oglądali, bardzo udatnym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.