Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część piąta/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Stary zapuszczony pałac, z wysokimi rzeźbionymi plafonami i freskami na ścianach, z mozajkowemi posadzkami, z grubemi, żółtemi, aksamitnemi portyerami, z wysokiemi oknami, z urnami na konsolach i kominkach, z rzeźbionemi drzwiami, z ponuremi salami, zawieszonemi obrazami; pałac ten samą swą powierzchownością podtrzymywał we Wrońskim, gdy się tylko do niego wprowadził, to przyjemne złudzenie, że on, Wroński, jest nie tyle rosyjskim właścicielem ziemskim, koniuszym dworu nie pełniącym służby, ile wykształconym znawcą i mecenasem sztuk pięknych i skromnym artystą, który wyrzekł się świata, stosunków i ambitnych zamiarów dla ukochanej kobiety.
Rola, jaką obrał sobie po przeniesieniu się do pałacu, udała się zupełnie, i Wroński, zaznajomiwszy się przez Goleniszczewa z paroma wybitniejszymi mieszkańcami, przez kilka dni był zupełnie zadowolonym; pod kierunkiem włoskiego profesora malarstwa malował szkice z natury i studyował średniowieczne włoskie życie, które od jakiegoś czasu do tego stopnia zachwycało go, że zaczął nawet nosić kapelusz i pled przez ramię po średniowiecznemu, z czem było mu bardzo do twarzy.
— A my siedzimy tu i o niczem nie wiemy — rzekł raz Wroński do Goleniszczewa, gdy ten rano zaszedł do niego. — Widziałeś obraz Michajłowa? — zapytał, podając mu dopiero co otrzymaną gazetę rosyjską i wskazując artykuł o rosyjskim artyście, który przebywał w jednem z nimi mieście. Malarz ten ukończył wreszcie obraz, o którym chodziły już oddawna różne pogłoski i który był już zakupiony. W artykule czyniono przymówki rządowi i akademii, że pozwalają artyście pozostawać bez wszelkiej pomocy i zachęty.
— Widziałem — odparł Goleniszczew — ma się rozumieć, że nie jest pozbawiony talentu, kierunek jego jednak jest najzupełniej fałszywym... Ciągle to samo Iwanowsko[1]-Strausowsko-Kenanowskie zapatrywanie się na Chrystusa i na malarstwo religijne.
— Cóż przedstawia ten obraz? — zapytała Anna.
— Chrystusa przed Piłatem. Chrystus przedstawiony jest jako żyd, z całym realizmem, właściwym nowej szkole.
Zapytanie Anny o treść obrazu pozwoliło Goleniszczewowi wszcząć rozmowę na swój ulubiony temat, zaczął więc dowodzić z zapałem:
— Nie rozumiem, w jaki sposób mogą oni mylić się aż do tego stopnia! Chrystusa wcieliła już sztuka wielkich mistrzów średniowiecznych. Wynika więc z tego, że jeżeli chcą przedstawiać nie Boga, lecz rewolucyonistę lub mędrca, to niech biorą historyczne postacie: Sokratesa. Franklina, Charlottę Corday, w żadnym jednak razie Chrystusa... biorą postać nienadającą się dla sztuki, a później...
— Czy to prawda, że ten Michajłow jest w takiej nędzy? — przerwał Wroński, myśląc, że wypada mu, jako rosyjskiemu mecenasowi, dopomódz artyście, bez względu na to, czy obraz jest ładny, czy też nie.
— Chyba, że nie... Doskonały z niego portrecista. Czyście widzieli państwo portret Wasilczykowej jego pędzla? Zdaje mi się jednak, że nie chce już więcej malować portretów i dlatego, być może, rzeczywiście jest w potrzebie. Powiadam, że...
— Czy nie można by go poprosić o portret Anny Arkadjewny? — zapytał Wroński.
— Dlaczego o mój? — rzekła Anna. — Mam już jeden malowany przez ciebie i niechcę żadnego innego... już lepiej Ani[2]. Oto i ona — dodała, spoglądając przez okno na przystojną mamkę, przechadzającą się właśnie z dzieckiem po ogrodzie i natychmiast spojrzała na Wrońskiego. Mamka, której głowę Wroński malował na swym obrazie, była jedyną przykrością Anny, chowaną w głębokiej tajemnicy. Wroński malował Włoszkę, zachwycał się jej urodą i średniowiecznym wyglądem i Anna nie śmiała przyznać się przed samą sobą, że lęka się być zazdrosną o tę kobietę i dlatego dogadzała we wszystkiem i jej, i jej maleńkiemu synkowi.
Wroński spojrzał również w okno i w oczy Anny, i zwracając się w tej chwili do Goleniszczewa, rzekł:
— A ty znasz tego Michajłowa?
— Spotykałem się z nim, lecz to dziwak i człowiek bez żadnego wykształcenia. Jest to jeden z tych dzikich nowych ludzi, jakich teraz zdarza się często spotykać; jest to jeden z tych wolnomyślnych okazów, którzy d’embléewychowani w zasadach niewiary, przeczenia i materyalizmu. Dawniej — mówił Goleniszczew, nie zauważając lub też nie chcąc zauważyć, że i Anna i Wroński chcą mówić — dawniej wolnomyślny bywał człowiekiem, którego wychowywano w zasadach religii, praw, moralności, a który osobistą walką i pracą umysłową doszedł do wolnomyślności; lecz teraz zjawia się nowy typ samorodnych postępowców, którzy doszli do lat, nie słysząc nawet nigdy, że istnieją jakiekolwiek zasady moralności lub religii, że istniały autorytety, i którzy wyrastają poprostu w zasadach przeczenia wszystkiemu, to jest są dzikimi. Otóż i on należy do ich liczby; jest to, zdaje mi się, syn jakiegoś lokaja z Moskwy, który nie otrzymał żadnego wykształcenia; gdy wstąpił do akademii i gdy wyrobił sobie opinię, to jako człowiek nie głupi chciał się trochę wykształcić; zwrócił się więc ku temu, co zdawało mu się być źródłem wszelkiej wiedzy — do dzienników. Dawniej człowiek chcący się wykształcić, przypuśćmy Francuz, zacząłby czytać wszystkich klasyków, więc teologów i tragików, historyków i filozofów; wyobrażacie sobie państwo ten ogrom pracy, jaki go czekał. Lecz u nas, obecnie taki Iwanow odrazu wziął się do literatury, przeczącej wszystkiemu, posiadł bardzo prędko cały ekstrakt tej wiedzy i począł się uważać za skończonego człowieka. Ale to jeszcze nie wszystko: lat temu dwadzieścia byłby znalazł w tej literaturze ślady pewnej walki z powagami, z poglądami utrwalonymi przez wieki, a z tej walki byłby się dowiedział, że przedtem istniało coś innego; lecz obecnie odrazu natrafił na taką literaturę, która nie zaszczyca nawet walką dawnych poglądów, a powiada wprost: nic niema, évolution, dobór, walka o byt... i na tem koniec. Ja w mym atykule...
— A wiecie panowie — rzekła Anna, która już od dość dawna porozumiewała się ostrożnie wzrokiem z Wrońskim i która wiedziała, że Wrońskiego nic nie obchodzi wykształcenie tego malarza, lecz że chce tylko dopomódz mu i zamówić u niego portret; wiecie panowie co? — przerwała stanowczo rozprawiającemu Goleniszczewowi — jedźmy do niego!
Goleniszczew opamiętał się i z chęcią przystał na propozycye Anny; ponieważ artysta mieszkał dość daleko, postanowiono pojechać do niego powozem.
Po upływie godziny powóz z Anną, Goleniszczewem i Wrońskim, siedzącym na przedniem siedzeniu, zajechał przed nowy brzydki dom. Dowiedziawszy się od żony stróża, która wyszła na ich spotkanie, że Michajłow przyjmuje u siebie w pracowni, lecz że obecnie jest w mieszkaniu, odległem o parę kroków, całe towarzystwo posłało mu swe bilety z prośbą o pozwolenie zwiedzenia pracowni.




  1. Iwanow, rosyjski malarz-naturalista. (Przyp. tłumacza).
  2. Anna nazywała tak swą dziewczynkę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.