Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część piąta/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Malarz Michajłow, gdy mu przyniesiono bilety Wrońskiego i Goleniszczewa, był, jak zwykle, zajęty pracą; ranek spędził w pracowni na malowaniu swego dużego obrazu; wróciwszy do domu, rozgniewał się na żonę, że nie potrafiła rozmówić się z gospodynią, upominającą się o komorne.
— Mówiłem ci ze dwadzieścia razy, abyś nie bawiła się w żadne gadaniny. I tak już jesteś głupia, a jak zaczniesz w dodatku gadać po francusku, toś trzy razy jeszcze głupsza! — zawołał po dość długiej i ożywionej sprzeczce.
— Nie moja wina, żeś się zadłużył. Gdybym miała pieniądze...
— Daj mi spokój, na miłość Boską! — zawołał Michajłow ze łzami w oczach, i zatykając sobie uszy, poszedł do swego gabinetu, gdzie zamknął się na klucz. — „Strasznie głupia!“ — szepnął, siadł koło stołu i wyjąwszy z teki rozpoczęty rysunek, począł go wykańczać z gorączkowym pośpiechem.
Michajłow nigdy nie pracował z takim zapałem i powodzeniem, jak wtedy, gdy mu się w życiu nie wiodło, a szczególniej wtedy, gdy pokłócił się z żoną... „Ach, żeby to już raz djabli wzięli!“ — myślał, pracując gorączkowo; rysował właśnie człowieka gniewającego się. Rysunek ten był już raz zrobionym, lecz Michajłow był z niego niezadowolonym. — „Nie, tamten był lepszy... Gdzie on się podział?“ — poszedł więc do żony i marszcząc brwi i nie patrząc na nią, zapytał najstarszą córeczkę, gdzie jest ten papier, który dostała od niego? Papier z nieudanym rysunkiem znalazł się, lecz był cały powalany i pokapany stearyną. Pomimo to Michajłow wziął rysunek, położył go przed sobą na stole i odstąpiwszy parę kroków, zaczął mu się przyglądać z zamrużonemi oczyma; naraz uśmiechnął się i machnął z radością ręką.
— Tak, tak! — zawołał, i w tej chwili wziąwszy ołówek, począł prędko rysować. Stearynowa plama nadawała rysunkowi zupełnie inną pozę.
Michajłow rysował tę pozę, i nagle przypomniała mu się energiczna twarz kupca z wystającym podbródkiem, u którego brał zwykle cygara, i narysował taką samą twarz i podbródek. Malarz roześmiał się z radości, gdyż postać z martwej, wymyślonej, stała się odrazu żywą i taką, że nie można już było jej zmieniać. Postać ta żyła, była zrozumiała i pełna wyrazu. Można było poprawić rysunek w ogólnych zarysach, można, a nawet trzeba było rozstawić inaczej nogi, zmienić zupełnie gest lewej ręki i odrzucić włosy z czoła; czyniąc jednak te poprawki, Michajłow nie zmieniał samej postaci, usuwał tylko wszystko, co zaciemniało główną postać; zdawało mu się, że zdejmuje z niej zasłony, jakie zakrywały sobą niektóre części całej postaci; każde nowe pociągnięcie ołówka bardziej jeszcze dodawało postaci energii i siły, jakie wystąpiły tak wyraźnie od stearynowej plamy. Michajłow kończył już rysunek, gdy oddano mu bilety wizytowe.
— Zaraz! zaraz! — i udał się do żony.
— No, co tam Sasza, nie gniewaj się! — rzekł, uśmiechając się nieśmiało i serdecznie. — Tyś była winna, jam był winien, ale załatwię to wszystko. — I pogodziwszy się z żoną, ubrał się w oliwkowe palto z aksamitnym kołnierzem, włożył kapelusz i udał się do pracowni; o rysunku, który mu się udał, zapomniał już zupełnie.
O obrazie, nad którym obecnie pracował, miał w głębi duszy przekonanie, że obrazu takiego nikt nigdy jeszcze nie malował: nie przypuszczał, aby obraz jego miał być lepszym od rafaelowskich, lecz wiedział, że tego, co chce oddać na swym obrazie, nikt nigdy nie oddawał jeszcze. O tem wiedział napewno i wiedział już oddawna, gdyż od chwili, gdy zaczął pracować nad tym obrazem; w każdym razie jednak do sądów ludzkich, bez różnicy od kogo by one pochodziły, przywiązywał ogromną wagę i sądy te obchodziły go bardzo. Każda uczyniona mu, choćby najdrobniejsza uwaga, która dowodziła, że patrzący się widzą choć cząstkę tego, co on widzi w swym obrazie, wzruszała go do głębi; przypuszczał, że sędziowie jego mają więcej daru rozumienia niż on, i pewnym był, że oni dojrzą coś takiego w jego obrazie, czego on sam nie widzi, i zdawało mu się, że w sądach widzów znajduje to często.
Michajłow zbliżał się prędko do drzwi swej pracowni i chociaż był wzruszonym, uderzyło go jednak łagodne oświetlenie postaci Anny, stojącej w cieniu koło drzwi wchodowych i rozmawiającej z ożywieniem z Goleniszczewem, który jej właśnie coś opowiadał. Rozmawiając z Goleniszczewem Anna chciała jednocześnie przyjrzeć się nadchodzącemu artyście. Michajłow sam nie zauważył tego, jak podchodząc ku nim, uchwycił w jednej chwili to wrażenie, równie jak dawniej podbródek kupca sprzedającego cygara, i schował je w sobie, by wyjąć je, gdy tego zajdzie potrzeba. Goście, których opowiadania Goleniszczewa rozczarowały już poprzednio do Michajłowa, jeszcze bardziej zostali rozczarowani jego wyglądem: średniego wzrostu, barczysty, niezgrabny w ruchach, Michajłow wywarł ujemne wrażenie swym cynamonowym kapeluszem, oliwkowym paltotem i wąskiemi spodniami, gdy tymczasem oddawna już noszono szerokie; szczególnie zaś swą pospolitą, szeroką twarzą i wyrazem onieśmielenia, połączonego z chęcią nieuronienia swej godności.
— Służę państwu — rzekł, usiłując wydawać się obojętnym i wszedłszy do sieni, wyjął z kieszeni klucz i otworzył drzwi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.