Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część pierwsza/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bal rozpoczynał się właśnie, gdy Kiti weszła z matką na wielkie schody, zalane potokami światła, obstawione kwiatami i upudrowanymi lokajami w czerwonej liberyi.
Z salonów aż na schody wybiegał jednostajny gwar, jak w ulu, i gdy Kiti i księżna poprawiały sobie przed lustrem, ukrytem między krzewami, tualety i uczesanie, z balowej sali dały się słyszeć wyraźne dźwięki skrzypiec orkiestry, rozpoczynającej pierwszego walca. Jakiś staruszek, ubrany po cywilnemu, który przed drugiem lustrem rozczesywał sobie baczki, i od którego czuć było perfumy, zetknął się z niemi na schodach i widoczne zachwycając się Kiti, usunął się przed niemi na bok. Jakiś młodzieniec bez zarostu, jeden z tych, których stary książę Szczerbacki nazywał tiut’kami, w nadzwyczaj wyciętej kamizelce, poprawiając na sobie biały krawat, ukłonił się im, i minąwszy je, powrócił, zapraszając Kiti do kontredansa. Kiti przyrzekła już pierwszego kontredansa Wrońskiemu, musiała więc obiecać drugiego młodemu człowiekowi. Nieznajomy im oficer, zapinając rękawiczki, przepuścił je we drzwiach i gładząc wąsa, podziwiał urodę różowej Kiti.
Pomimo, że tualeta, uczesanie i wszystkie przygotowania do balu zajęły Kiti dużo czasu i namysłu, jednak wchodziła teraz na bal w swej różowej sukience na jedwabnej podszewce z taką swobodą, jak gdyby wszystkie te kokardki, koronki i inne szczegóły tualety nie wymagały ani od niej, ani od nikogo żadnego nakładu pracy i jak gdyby przyszła na świat w tym tiulu, koronkach, z włosami wysoko uczesanymi i z wetkniętą w nie różę z dwoma listkami.
Gdy stara księżna, przed wejściem na salę, chciała poprawić wstążkę, którą córka była przepasana, Kiti odsunęła się od matki, gdyż wiedziała, że wszystko samo przez się powinno dobrze leżeć i wydawać się na niej, i że nie trzeba nic poprawiać.
Kiti była w jednym ze swych szczęśliwych dni: ubranie nie uciskało ją, koronki nigdzie nie poobrywały się, kokardki nie pomięły i nie poodpruwały się, różowe pantofelki na wysokich wygiętych obcasach nie cisnęły, a pieściły nóżkę; gęste loczki jasnych włosów nie potargały się na maleńkiej główce. Wszystkie trzy guziki na długich rękawiczkach, w niczem nie zmieniających kształtów jej ręki, pozapinały się i żaden nie oberwał się. Czarna aksamitka z medalionem pieszczotliwie obejmowała jej szyję. W aksamitce tej było Kiti bardzo dobrze do twarzy, i Kiti w domu jeszcze, stojąc przed lustrem, wiedziała, że aksamitka ta przemawia. Co do innych szczegółów tualety, mogły istnieć pewne wątpliwości, co zaś do aksamitki, stanowczo nie. — Kiti uśmiechnęła się i na balu, spojrzawszy w lustro na swą aksamitkę. Na obnażonych plecach i rękach Kiti czuła chłód marmuru: wrażenie to nadzwyczaj lubiła. Oczy jej błyszczały i rumiane usta nie mogły powstrzymać uśmiechu z poczucia swej siły przyciągającej. Kiti nie zdążyła jeszcze wejść na salę i dojść do tiulowo-wstążkowo-koronkowo-różnokolorowego tłumu dam, oczekujących na zaproszenie do tańca (Kiti nie stawała nigdy w tym tłumie), gdy została już zaproszoną do walca i to w dodatku przez najlepszego tancerza, zajmującego pierwszorzędne stanowisko w balowej hierarchii, znakomitego wodzireja, mistrza ceremonii, żonatego, pięknego i postawnego mężczyznę, Jegoruszkę Korsuńskiego. Przetańczywszy pierwszego walca z hrabiną Banina i przyglądając się swym podwładnym, to jest paru tańczącym parom, Korsuński spostrzegł wchodzącą Kiti, podbiegł ku niej tym specjalnym, właściwym tylko wodzirejom, krokiem i ukłoniwszy się, nie zapraszając nawet, wyciągnął rękę, żeby ją objąć. Kiti obejrzała się, kto weźmie jej wachlarz, gospodyni domu, uśmiechnąwszy się, wzięła go z rąk Kiti.
— Jak to dobrze, żeście panie przyjechały wcześnie — rzekł Korsuński, obejmując jej stan — bo co to za moda spóźniać się!
Kiti położyła lewą rękę na ramieniu Korsuńskiego i małe jej nóżki w różowych trzewiczkach prędko, lekko i równomiernie zaczęły poruszać się po ślizkiej posadzce w takt muzyki.
— Odpoczywam, zaiste, tańcząc z panią — odezwał się Korsuński, zaczynając tańczyć. — Zachwyca mnie lekkość tańca pani i jego précision — prawił jej komplimenty, jakie powtarzał wszystkim prawie znajomym paniom.
Kiti uśmiechnęła się, usłyszawszy tę pochwałę i przez ramię jego przypatrywała się sali. Kiti przestała już należeć do panien, zaczynających dopiero bywać, dla których wszystko co widzą, zlewa się w jedno czarujące wrażenie, nie należała jeszcze również do panien, dawno już i często bywających na balach, którym te bale i spotykane na nich znajome twarze zaczęły się już przykrzyć. Kiti zajmowała stanowisko pośrednie: była podnieconą, lecz zarazem panowała nad sobą o tyle, że mogła obserwować. W lewym rogu salonu spostrzegła zebraną całą śmietankę towarzystwa. Była tam niemożebnie wydekoltowana, słynna z urody, Lidi, żona Korsuńskiego, była tam również gospodyni domu, jaśniał tam swą łysiną Kriwin, który zawsze musiał być tam, gdzie zbierało się doborowe towarzystwo; młodzież spoglądała na ten róg, nie śmiejąc podejść bliżej; Kiti odnalazła tam oczyma — Stiwę, a potem dojrzała wprowadzającą ją w zachwyt postać i głowę Anny w czarnem aksamitnem ubraniu. On również tam się znajdował; Kiti po raz ostatni widziała go we czwartek wieczorem, gdy odrzuciła oświadczyny Lewina; Kiti spostrzegła go w jednej chwili swemi bystremi oczyma i zauważyła nawet, że Wroński przypatruje się jej.
— Może jeszcze przetańczymy jeden tur? Czy pani nie bardzo znużona? — zapytał Korsuński, czując się trochę znużonym.
— Nie, dziękuję panu bardzo!
— Dokąd każe mi się pani odprowadzić?
— Zdaje się, że i Karenina jest tutaj... niech mnie pan będzie łaskaw doprowadzić do niej.
— Służę pani.
I Korsuński skierował się w tempie walca wprost ku towarzystwu, zajmującemu lewy róg sali, powtarzając co chwila: pardon, mesdames, pardon, pardon mesdames i lawirując po morzu koronek, tiulu i wstążek tak zręcznie, że nie potrącił nikogo i o nic nie zawadził, okręcił z taką siłą swą damę, że dały się widzieć jej cienkie nóżki w ażurowych pończoszkach, a tren rozwiał się w kształcie wachlarza i owinął się około kolan Kriwina. Korsuński skłonił się, wyprostował i podał rękę Kiti, chcąc ją zaprowadzić do Anny Arkadjewny. Kiti zarumieniona cała, zdjęła tren z kolan Kriwina, i czując lekki zawrót głowy, obejrzała się, szukając oczyma Anny. Anna była nie w liliowej, jak sobie tego koniecznie życzyła Kiti, lecz w czarnej, wyciętej aksamitnej sukni, odsłaniającej jej toczone, jakby ze słoniowej kości, pełne ramiona, piersi i okrągłe ręce z cienką i drobną dłonią; cała suknia była obszyta weneckim haftem. Na głowę, na czarne własne swe włosy, Anna włożyła maleńką girlandę z niezapominajek i drugą taką samą miała na czarnej wstążce w pasie między białemi koronkami. Uczesania nie było widać: widać było tylko małe pierścienie wijących się włosów, których Anna nigdy nie mogła ułożyć sobie na tyle głowy i na skroniach; sznur pereł zdobił jej silnie rozwiniętą, toczoną szyję.
Kiti widywała Annę codziennie, była w niej zakochaną i zawsze wyobrażała ją sobie w liliowej sukni; lecz obecnie na balu, gdy ujrzała ją w czarnej, Kiti przekonała się, że nie rozumiała dotąd całego wdzięku Anny: zobaczyła ją teraz jako zupełnie inną i nie taką, jaką miała nadzieję ją ujrzeć. Teraz dopiero Kiti pojęła, że Anna nie mogła być w liliowej tualecie, i że wdzięk i urok Anny na tem właśnie polegał, że Anna zaćmiewała zawsze swą osobą każdą tualetę, i że żadna tualeta nie mogła na niej wydać się odpowiednio. I ta wspaniała czarna tualeta, z nadzwyczaj cennemi koronkami, ginęła na Annie, gdyż tualeta ta była tylko ramką, w której widać było Annę naturalną, wykwintną a zarazem i ożywioną.
Anna stała, jak zwykle, trzymając się nadzwyczaj prosto, i w chwili, gdy Kiti podchodziła ku niej, rozmawiała z panem domu, zwróciwszy się trochę ku niemu.
— Nie, ja nie rzucę kamieniem — odpowiadała mu właśnie na jakieś pytanie — chociaż nie rozumiem tego — mówiła, wzruszając ramionami, i w tej chwili z serdecznym uśmiechem zwróciła się ku Kiti. Obrzuciwszy doświadczonem kobiecem spojrzeniem jej tualetę, Anna skinęła lekko głową; Kiti jednak dostrzegła ten ruch i domyśliła się, że był on pochlebnym dla jej sukni.
— Pani i na salę wchodzi tańcząc — odezwała się Anna do Kiti.
— Jest to jedna z mych najlepszych pomocnic — rzekł Korsuński, kłaniając się Annie, z którą nie widział się jeszcze dzisiejszego wieczoru. Gdy księżniczka pomaga, bal musi udać się i być wesołym. Anno Arkadjewno, proszę o tur walca! — rzekł, pochylając się przed Anną.
— To państwo znają się? — zapytał gospodarz.
— Kogo jabym nie znał? My z żoną jesteśmy jak złe szelągi, wszyscy nas znają — odpowiedział Korsuński. — Proszę do walca.
— Nie tańczę, gdy można nietańczyć — odrzekła Anna.
— Lecz dzisiaj nie można — odpowiedział Korsuński.
Wroński zbliżał się ku nim.
— Chodźmy więc — odparła Anna, nie spostrzegając ukłonu Wrońskiego, i położyła rękę na ramieniu Korsuńskiego.
„Dlaczego Anna jest tak obojętną dla niego?“ — pomyślała Kiti, zauważywszy, że Anna naumyślnie nie odpowiedziała na ukłon Wrońskiego. Wroński podszedł do Kiti, przypomniał jej o pierwszym kontredansie i zaczął rozmawiać z nią, mówiąc, że żałuje bardzo, iż przez cały ten czas nie miał przyjemności widzieć jej. Kiti z zachwytem przyglądała się walcującej Annie, słuchała Wrońskiego i spodziewała się, że Wroński poprosi ją do walca, lecz Wroński nie prosił, i Kiti ze zdumieniem spoglądała na niego. Wroński zaczerwienił się i z pospiechem podał jej rękę, lecz zaledwie objął jej cienki stan i zdążył zrobić krok jeden, muzyka raptem grać przestała. Kiti spojrzała w oczy Wrońskiemu, i długo potem, po upływie lat paru, to spojrzenie, pełne miłości, którem ogarnęła go wtedy i na które on nie odpowiedział wcale, należało do najprzykrzejszych jej wspomnień!
Pardon, pardon! Walca, walca! — rozległ się z drugiego końca salonu głos Korsuńskiego, który skłoniwszy się przed pierwszą napotkaną damą, puścił się z nią w wir walca.