Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część trzecia/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W połowie lipca zgłosił się do Lewina karbowy z majątku siostry, odległego o dwadzieścia wiorst od Pokrowskiego, z raportem o stanie robót w polu i o zbiorze siana, a w majątku siostry główny dochód przynosiły łąki. Poprzednich lat chłopi płacili po dwadzieścia rubli za dziesięcinę. Gdy Lewin wziął majątek pod swój zarząd, obejrzał pokosy, i przekonał się, że warte są więcej i zażądał za nie po dwadzieścia pięć rubli za dziesięcinę. Chłopi nie chcieli tyle płacić i Lewin podejrzywał ich, iż odstręczali innych kupców, pojechał więc wtedy sam na miejsce i kazał sprzątać łąki albo najmem, albo na części. Chłopi wszystkiemi siłami starali się przeszkodzić temu, lecz Lewinowi udała się próba i łąki przyniosły prawie dwa razy tyle dochodu co dawniej. W zaprzeszłym i w zeszłym roku przeciwdziałanie chłopów trwało w dalszym ciągu i sprzęt siana odbywał się tym samym trybem. W tym roku chłopi wzięli pokosy za trzecią cześć i karbowy przyjechał właśnie zameldować, że zebrano już siano i że on, lękając się deszczu, wezwał pisarza prowentowego, podzielił w jego obecności siano i postawił jedenaście stogów dla dworu. Z niepewnych odpowiedzi na pytania, ile było siana na głównej łące i z pospiechu karbowego, który rozdzielił siano bez opowiedzenia się i z całego zachowania się chłopa, Lewin zmiarkował, że z tem sianem jest jakaś nieczysta sprawa, postanowił więc sam pojechać i sprawdzić rzecz całą.
Przyjechawszy w obiadowej porze do wioski i zostawiwszy konie u chłopa, z którym znał się od dawna i z którym był w dobrych stosunkach, męża mamki, Lewin, chcąc dowiedzieć się od niego szczegółów co do siana, poszedł do pasieki. Rozmowny, schludnie ubrany stary Parmenych, z radością przywitał się z Lewinem, pokazał mu całe swe gospodarstwo i opowiadał o swych pszczołach i o tegorocznem podbieraniu miodu, lecz na pytania Lewina co do siana dawał niechętne i niewyraźne odpowiedzi, co jeszcze bardziej umocniło Lewina w jego podejrzeniach, poszedł więc na łąkę obejrzyć stogi. W stogach nie mogło być po pięćdziesiąt wozów i aby udowodnić to chłopom, Lewin kazał sprowadzić wozy, które woziły siano, rozrzucić jeden stóg i przewieźć go do szopy. Tylko trzydzieści dwa wozów okazało się w stogu. Pomimo zapewnień karbowego, że siano jest jak puch i ze uleżało się w stogach, pomimo zaklinania się chłopów, że wszystko odbyło się sprawiedliwie i po bożemu, Lewin nastając na to, że siano dzielono bez jego rozkazu, oświadczył, że nie przyjmuje tego siana po pięćdziesiąt wozów w stogu. Po długich sporach sprawa skończyła się na tem, że chłopi przyjęli te jedenaście stogów po pięćdziesiąt wozów na rachunek swojej części, dla dworu zaś mają postawić nowe. Te spory i rozdział kopic zajęły czas do podwieczorku. Gdy całe siano podzielono już, Lewin poruczywszy pisarzowi dozór, usiadł na kopicy, oznaczonej gałązką wierzbiny i z przyjemnością przypatrywał się łące, mrowiącej się ludźmi.
Przed nim, za zakrętem, jaki tworzyła rzeka koło błotka, ciągnął się pstry sznur bab, gwarzących wesoło, a z rozrzuconego po łące siana, wysnuwały się prędko na jasnozielonej skoszonej łące szare wijące się smugi. Za babami szli chłopi z widłami i ze smug wyrastały szerokie, wysokie, pulchne kopice. Na lewo, na sprzątniętej już łące, skrzypiały wozy i znikały jedna za drugą kopice, podawane ogromnemi wiązkami i na ich miejscu stawały napierające na końskie zady, ciężkie wozy wonnego siana.
— W pogodę się zbiera, to też śliczne siano będzie! — rzekł stary chłop, siadając koło Lewina. — Herbata, a nie siano! Zbierają, jak kaczęta, gdy im ziarna nasypać! — dodał, wskazując na znikające kopice. — Od obiadu zwieźli już chyba połowę... Czy już ostatnia? — zawołał na młodego parobczaka, który stojąc na wozie i machając konopianemi lejcami, przejeżdżał koło nich.
— Ostatnia ojcze! — zawołał parobczak, wstrzymując konia i, uśmiechając się, spojrzał na wesołą, również uśmiechającą się, rumianą kobietę, siedzącą na wozie i pojechał dalej.
— Kto to, czy syn? — zapytał Lewin.
— Mój najmłodszy — odparł stary z uśmiechem, w którym malowała się tkliwość.
— Ładny chłopak!
— Niczego sobie.
— Żonaty już?
— Na świętego Filipa minie trzeci rok.
— A ma dzieci?
— Jakie dzieci! Przez cały rok nie rozumiał się jeszcze na niczem, a i teraz wstydzimy go jeszcze — odparł stary Parmenych. — Ale siano! Prawdziwa herbata!... — powtórzył, chcąc widocznie zmienić przedmiot rozmowy.
Lewin przyjrzał się bacznie Waśce Parmenowowi i jego żonie, którzy niedaleko od niego nakładali kopice. Iwan Parmenow stał na wozie, odbierając, równając i udeptując ogromne wiązki siana, które najprzód naręczami, potem widłami, podawała mu zręcznie jego młoda, ładna żona. Baba robiła zgrabnie, wesoło i łatwo. Gęste, zleżałe siano nie dawało się od razu brać na widły. Baba musiała więc poruszać je najpierw rękoma, wsunąć widły, potem prędkim sprężystym ruchem nalegała na nie całym ciężarem ciała i w tej samej chwili, zginając swą przepasaną czerwonym pasem postać, wyprostowywała się i wystawiając naprzód mocno rozwinięty tors, zręcznym ruchem chwytała za widły i nabrane na nie siano podrzucała wysoko na wóz. Iwan prędko, starając się widocznie oszczędzić żonie każdą minutę daremnej pracy, podchwytywał, otwierając szeroko ramiona, podawane sobie siano i układał je na wozie. Podawszy na grabiach resztę siana, kobieta wytrzęsła źdźbła, które wpadły jej za szyję i poprawiwszy sobie nad białem, nieopalonem czołem czerwoną chustkę, wlazła pod wóz, aby go przewiązać. Iwan pokazywał jej, jak należy zawiązywać węzeł i roześmiał się na cały głos z jakiejś jej uwagi. Na twarzach obojga malowała się młoda, niedawno powstała miłość.