Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część trzecia/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po wszystkich pokojach snuli się stróże, ogrodnicy i lokaje, zajęci wynoszeniem rzeczy. Szafy i komody były pootwierane, służąca dwa razy już biegała po sznurki do pobliskiego sklepiku, na podłogach walały się stare gazety. Dwa kufry, worek podróżny i pledy w rzemieniach zniesiono do przedpokoju; kareta i dwa furgony na rzeczy stały przed gankiem. Anna, otrząsłszy się na chwilę przy pakowaniu z wewnętrznej trwogi, kładła różne drobiazgi do podróżnego woreczka, gdy nagle Annuszka zwróciła jej uwagę na turkot zbliżającego się powozu. Wyjrzawszy przez okno, Anna ujrzała przed gankiem woźnego Aleksieja Aleksandrowicza. Woźny dzwonił do drzwi.
— Idź i dowiedz się co tam takiego — rzekła, siadając na sofie i opierając ręce na kolanach: czuła się zupełnie spokojną i gotową na wszystko.
Lokaj przyniósł gruby pakiet, zaadresowany ręką Aleksieja Aleksandrowicza.
— Woźny czeka na odpowiedź, którą kazano mu przynieść.
— Dobrze — rzekła Anna, i natychmiast po wyjściu lokaja rozdarła drżącemi palcami kopertę, z której wypadła paczka oklejonych banderolą, nieprzełamanych jeszcze banknotów. Anna wyjęła list i zaczęła go czytać od końca. — „Wydałem polecenia co do twego przyjazdu, przywiązuję wagę do spełnienia mej prośby“ — przeczytała; potem zaczęła czytać list od końca, przejrzała cały i raz jeszcze przeczytała od początku. Gdy skończyła czytać, doznała uczucia chłodu i ogarnęło ją wrażenie, że spotkało ją straszne nieszczęście, jakiego nie spodziewała się wcale.
Rano Anna żałowała, że powiedziała wszystko mężowi i pragnęła z całych sił, aby te słowa mogły być uważane za niebyłe. I oto list męża uznawał te słowa jako niebyłe i dawał jej to, czego pragnęła. W obecnej jednak chwili list ten przedstawiał się jej czemś do tego stopnia strasznem, że przechodził wszystko, co tylko mogła sobie wyobrazić.
„Ma racyę, ma racyę“ — szepnęła. — „Rozumie się, że on ma zawsze racyę, on, chrześcianin, on, człowiek wspaniałomyślny. Tak, podła, obrzydliwa istota! I nikt prócz mnie nie widzi i nie dostrzega tego, a ja nikogo nie mogę przekonać o tem. Nikt nie wie, jak on w ciągu ośmiu lat uciskał mnie, jak tłumił w mej duszy każdą iskrę życia, jak ani razu nie pomyślał nawet o tem, że jestem kobietą, która pragnie żyć, kobietą, która potrzebuje i musi kochać. Nikt nie wie do jakiego stopnia pomiatał on mną na każdym kroku i do jakiego stopnia był zawsze zadowolonym z siebie. Czyż nie starałam się z całych sił znaleźć jakibądż cel w tem życiu, które przypadło mi w udziale? Czyż nie próbowałam kochać go, a potem kochać syna, gdym przekonała się, że mąż nie może wzbudzać we mnie miłości ku sobie. Nadszedł jednak czas, gdy doszłam do przekonania, że nie mogę już dłużej łudzić się, że jestem istotą żywą, żem nie winna, iż Bóg stworzył mnie kobietą, dla której niezbędnemi są życie i miłość. A cóż on na to? Gdyby zabił mnie, gdyby zabił jego, wszystkobym zniosła, wszystko bym przebaczyła, lecz nie, on“...
„Czyż mogłam nie przewidzieć, jak on postąpi sobie? Postępki jego są zawsze zgodne z jego nikczemnym charakterem. On zawsze będzie miał słuszność, mnie zaś, chociaż życie moje jest już złamanem, zgnębi jeszcze bardziej“... „Pani zapewne sama domyśla się, jaki los oczekuje panią i syna pani“ — przypomniała sobie ustęp listu. — „Jest to pogróżka, że odbierze syna, i zapewne, według ich głupich praw, będzie mógł to zrobić. Lecz czyż ja niewiem dlaczego on to mówi? On przecież nie wierzy, że ja kocham syna, lub też szydzi (jak zresztą zawsze śmiał się), szydzi z tego mego uczucia, lecz wie, że ja nie rzucę syna, że nie mogę rzucić go, że bez syna nie mogłabym żyć nawet przy boku tego, kogo kocham; wie on również, że porzucając syna i opuszczając go, postąpię jak najbardziej zepsuta i upadła kobieta, on wie to wszystko i wie, że nie stanie mi sił i że nie odważę się na to.“
„Nasze życie powinno iść dawną koleją“ — przypomniała sobie Anna jeszcze jeden ustęp z listu. — „Życie to było dla mnie męczarnią już od dawna, w ostatnich zaś czasach przerażało mnie poprostu. Jakiem więc będzie ono obecnie? I on wie o tem wszystkiem, wie, że ja nie mogę żałować tego, com uczyniła, że chcę żyć, że kocham, wie, że prócz kłamstwa i pozorów nic więcej z tego nie będzie, musi jednak koniecznie męczyć mnie. Znam go i wiem, że on, jak ryba w wodzie, pływa w kłamstwie i rozkoszuje się niem. Lecz nie, ja nie sprawię mu tej rozkoszy, przebiję tę pajęczynę kłamstwa, którą chce mnie oplatać; niech się stanie co chce, gdyż wszystko, co tylko stać się może, będzie lepszem od kłamstwa i udawania.
„Ale jak? Boże mój! Boże mój! Czyż była kiedybądź kobieta również nieszczęśliwa, jak ja?“...
— Nie, zerwę z nim, zerwę! — zawołała, wstając gwałtownie z krzesła i wstrzymując się od łez podeszła do biurka, aby napisać drugi list; lecz w głębi duszy Anna czuła już, że zabraknie jej sił zerwać z mężem i otrząsnąć się z dotychczasowego położenia, chociaż ono jest i hańbiącem i nienaturalnem.
Anna siadła koło biurka, lecz zamiast pisać, oparła ręce na stole, położyła na nich głowę i poczęła płakać, zanosząc się jak małe dziecko: płakała nad tem, że marzenie jej, aby określić, wyjaśnić swe stanowisko, rozwianem jest na zawsze, wiedziała już z góry, że wszystko zostanie się po staremu, a nawet daleko gorzej. Wiedziała, że ta pozycya, jaką ma teraz, a która rano zdawała się jej tak mało znaczącą, że ta pozycya jest jej drogą, że nie będzie w stanie zamienić jej na hańbiącą pozycyę kobiety, która porzuciła męża i syna, i która żyje ze swym kochankiem, że pomimo wszystkich wysiłków, jakie będzie czynić nad sobą, nie będzie w stanie pokonać samej siebie. Nigdy nie będzie mogła doświadczyć swobody miłości, a pozostanie na zawsze występną żoną, która pod groźbą, że w każdej chwili może się zdradzić, będzie oszukiwała męża dla pozornego związku z człowiekiem obcym, niezależnym, z którym nie może połączyć się. Anna wiedziała, że tak będzie i jednocześnie w wyobraźni jej wszystko przedstawiało się do tego stopnia strasznem, że nie mogła nawet przedstawić sobie, czem się to wszystko skończy, płakała więc, nie mogąc się utulić, jak płaczą małe ukarane dzieci.
Nagle dały się słyszeć kroki lokaja, odgłos ich doprowadził ją do przytomności i aby ukryć przed służącym zapłakaną twarz, Anna udała, że pisze.
— Woźny prosi o odpowiedź — rzekł lokaj.
— O odpowiedź? Dobrze — odparła Anna — niech poczeka; zaraz napiszę i zadzwonię.
„Cóż mogę pisać? — myślała. — Na co mogę zdecydować się? Cóż ja wiem? Czego pragnę? Co kocham?“ i Anna znów poczuła, że dusza jej dwoi się: uczucie to przestraszyło ją znowu, aby nie dopuszczać go do siebie i nie myśleć o sobie, Anna uchwyciła się pierwszego lepszego pozoru, aby zająć się czemś. „Powinnam zobaczyć się z Aleksiejem (Anna miała na myśli Wrońskiego), on jeden tylko może mi powiedzieć, com powinna robić. Pojadę do Betsy, zapewne zastanę go tam“ — rzekła do siebie, zapomniawszy zupełnie, że gdy wczoraj jeszcze powiedziała mu, iż nie pojedzie do księżny Twerskiej, Wroński odparł na to, że w takim razie i on tam nie będzie. Anna siadła znowu przy biurku i napisała do męża: „Otrzymałam list pański. A.“ — zadzwoniła i oddała lokajowi.
— Nie jedziemy już — rzekła do wchodzącej Annuszki.
— Czy już zupełnie nie pojedziemy?
— Nie wiem, ale do jutra proszę nie rozpakowywać rzeczy. Kareta niech nie odjeżdża, gdyż pojadę do księżnej.
— A jaką suknię mam przygotować?