<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Antonina |
Data wyd. | 1871 |
Druk | F. Krokoszyńska |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stanisław Bełza |
Tytuł orygin. | Antonina |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Weszła pod № 18, rzekł Edmund do Gustawa.
— Jest-żeś zadowolony?
— Tak, — ale drżę cały.
— A to z czego?
— Że może tu nie mieszkać. Jest bardzo rano. Może ona tu weszła tylko na śniadanie ze swoim ojcem?
— To jest możebne.
— Jakby się o tem przekonać?
— Chcesz-że tego koniecznie?
— Tak, chcę tego.
— Zapytaj się więc kogo.
— Ale jeżeli zejdą podczas mojéj rozmowy z odźwiernym...
— Zobaczy cię, — ot i wszystko, a ojciec może i pozna.
— E, ojciec mnie nie pozna; nawet nie patrzył gdym oddawał rękawiczkę jego córce.
— Wejdźmy więc, — na honor, nic nam przecież złego się nie stanie.
Młodzi ludzie, którzy byli się zatrzymali przed domem dla uczynienia sobie wyżéj przytoczonych uwag, postąpili kilka kroków naprzód.
Podczas gdy to się działo, za spuszczoną tymczasem firanką okna na drugiem piętrze, siedziało sobie spokojnie młode dziewczę, nie mogące powstrzymać się od zadziwienia, kiedy ujrzało swoich nieznajomych, postępujących ku bramie domu.
— Mam pewny sposób; — zawołał nagle Edmund, obejrzawszy się po za siebie.
— Jaki?
— Zaraz się o nim dowiesz. To powiedziawszy przystąpił do odźwiernéj z zapytaniem: w tym domu jest podobno mieszkanie do najęcia?
— Tak, panie.
— Od frontu czy od tyłu?
— Od frontu.
Wypytawszy się o szczegóły, rozkład i o cenę, Edmund dodał:
— Takiego właśnie mieszkania poszukuję — pokażcie mi je moja pani.
Spodziewał się spotkać jeszcze z młodą dziewczyną. Nadzieja go zawiodła. Ograniczył się więc do zapytań.
— Wszak to tu mieszka pewien pan z młodą córką? dorzucił niby obojętnie, udając, że zwiedza apartament, który go nic a nie nie nie obchodził,
— Pan Devaux? zapytała odźwierna.
— Zdaje mi się że tak; pan Devaux. Jego córka może miéć szesnaście lub siedmnaście lat; ma na imię Juljanna, jeżeli się nie mylę.
— Nie panie, jéj imię: Antonina. Dopiero co powróciła ze swoim ojcem.
— Aha, aha; teraz sobie przypominam; tak, tak, on się nazywa Devaux. Żona mu umarła, nieprawdaż? dorzucił Edmund na ryzyko.
— Tak panie, będzie temu dwa lata.
Edmund spojrzał na Gustawa, jak gdyby chciał powiedzieć:
„Nie zdaje-ż ci się zręcznem to, co mówię”?
— Ta biedna pani Devaux! dodał Edmund.
— Jeżeli chcecie się panowie ze starym widziéć, to proszę na drugie piętro.
— Nie, nie, boję się mu przeszkodzić; chciałbym jednak mieszkać w jednym z nim domu. Cóż on téż teraz porabia?
— Jest ciągle doktorem.
— Ah doprawdy! sądziłem iż porzucił praktykę.
— Mieszkanie jego jest w kwadrat...
— Dobrze więc, moja pani, — przerwał Edmund, to mieszkanie podoba mi się bardzo; przyjdę jutro dać wam stanowczą co do niego odpowiedź, — dodał żywo, pragnąc co prędzéj uwolnić się od odźwiernéj, ponieważ wiedział to, co już potrzebował wiedziéć.
Stróżka zrobiła jeszcze kilka uwag, nad użytecznością lokalu, podczas gdy nasi przyjaciele opuszczali dom, przyrzekając jéj powrócić nazajutrz.
— Dzielna kobieta, rzekł Edmund do Gustawa, nie widzi daléj jak koniec swojego nosa.
— Oh! ty jesteś wielkim dyplomatą, — nie dziw więc iż postąpiliśmy nieco w téj sprawie.
— W istocie, — niesłyszałeś jednak co ona nam powiedziała.
— Nie zwracałem na to wielkiéj uwagi.
— Ten Devaux jest doktorem.
— A więc?
— A więc! to mi daje sposób wejścia do niego.
— Jaki sposób?
— Przyjdę po poradę.
— Dla kogo?
— Dla siebie.
— Alboż ty jesteś chory?
— Co to mi szkodzi; wynajdę jaką chorobę.
— Bierzesz więc na serjo tę awanturę?
— Zupełnie — i nie porzucę jéj, aż w chwili, gdy się przekonam, że napróżno czas tracę.
— A więc, porzucisz ją niedługo; ta mała zdaje się być bardzo uczciwą, bardzo strzeżoną przez swego ojca i mało zapewne usposobioną do przyjmowania twoich hołdów.
— Nie zajmuję się przyszłością. Jest ładna, podoba mi się. Znalazłem sposób widywania jéj, — sądzę albowiem, iż przychodząc często do jéj ojca, muszę ją kiedyś nareszcie spotkać, a wtedy, domyśli się pewno powodu moich wizyt. Zakocham się w niéj, czy nie zakocham, w każdym razie będę miał rozrywkę, a ponieważ nie mam nic do roboty, chwytam więc z przyjemnością to słodkie zajęcie. Czy nie mam racji?
— Niech i tak będzie!
Rozmawiając w ten sposób Edmund i Gustaw oddalali się coraz bardziéj od naszego domu, oglądając się często po za siebie. Panna Antonina nie opuściła jeszcze swego obserwacyjnego stanowiska.
Wszyscy znają dobrze romantyczne usposobienia młodych dziewcząt; nie potrzebujemy przeto tłomaczyć umysłowego zajęcia naszéj bohaterki, jakie było naturalnem następstwem rannego spotkania.
Gubiła się téż ona w domysłach, pytając sama siebie, co ci młodzi ludzie mogli powiedziéć odźwiernéj. Zresztą nie było to trudnem do odkrycia, i można być pewnym, że znalazłaby sposób dowiedzenia się o tem.
Trzeba, aby młode panny zajmowały koniecznie czemśkolwiek swój czas i używały swojéj wyobraźni do czegośkolwiek.
Podczas pierwszych dwóch lat po wyjściu z pensji, dwóch lat poprzedzających zwykle zamęźcie, między 16 a 18 rokiem życia, zajmują się one bardzo tą wielką kwestją miłości, na któréj zawodzą się prawie zawsze, jak skoro tylko sądzą, że ją rozwiązały. Nawet dla najniewinniejszych, wszystko jest pretekstem do marzenia, służąc za podstawę tym ładnym domkom z kart, które budują w swojéj nieświadomości, nie przewidując iż lada podmuch w niwecz obrócić je może.
Zwodnicze nadzieje i illuzje, które zresztą nie niepokoją serca, będąc raczéj marzeniami przebudzającej się do życia duszy. Spytajcie najcnotliwszéj małżonki, ile to imion przed pójściem jéj za mąż, słodko dźwięczało w jej uchu, — a wyzna wam bezwątpienia ze trzy albo cztery takie namiętności, które przez jeden dzień przynajmniej zdawały jéj się być wieczne, a z których serdecznie się śmieje, jeżeli zdarzy jéj się znajdować przypadkiem w towarzystwie z osobami, które te namiętności z jéj duszy wywołały. Ileż to cieni przesuwa się przed tem czystem zwierciadłem, które nazywamy młodą dziewczyną, odbijając się w niem na chwilę, ażeby potem zniknąć bezpowrotnie, nie zostawiwszy po sobie nawet śladu!
Tradycja młodych kuzynków jest prawie zawsze. Nie zadziwi się przeto nikt, iż natarczywość naszych przyjaciół, zajęła cokolwiek Antoninę Devaux.
— Pojutrze może, mówił Edmund, pójdę odwiedzić ojca Antoniny.
— Nazywasz ją już Antoniną, tak sobie krótko?
— Bo téż w istocie jest zachwycającą. Co za piękne małe nogi, co za słodycz co za dystynkcja! Wiesz co, są rzeczy — które dobrze pojmuję.
— Jakież to?
— Pojmuję, że można zostać zakochanym od pierwszego widoku, jak w romansach ośmnastego wieku.
— W istocie; ale miłości takie trwają krótko.
— A to dla czego?
— Ponieważ wtedy, jesteśmy zakochani oczami, a miłość potrzebuje rozumowania. Tylko przez porównywanie szczegółów, a nie od pierwszego rzutu oka, rzeczywista miłość rodzi się i rozwija.
— Niemniéj i to pewna, że gdybym mógł w przeciągu czasu od chwili obecnéj do wieczora, żądać w małżeństwo pannę Devaux, a co więcéj zaślubić ją, — to bym ani chwili się nie wahał i zaślubił.
— To by dopiero piękne było stadło!
— Co chcesz? taka już jest moja natura.
— Upłynie dwa dni, a ty ani myśléć już będziesz o pannie Devaux.
— Mylisz się mój kochany.
— Ileż to razy słyszałem cię mówiącego tak, jak teraz mówisz!
— To prawda, ale tamto odnosiło się nie do takich kobiet jak ta. Tak było z kobietami mającemi już pewne doświadczenie w miłości, podczas gdy dziś idzie kwestja o dziewczynę, która nigdy jeszcze nie kochała.
— A kto ci to powiedział?
— To jest prawdopodobne.
— Nic nie ma prawdopodobnego odnośnie do kobiet.
— W każdym razie, będzie mi to wiadomem. Zresztą, co mi każę sądzić, iż uczucie moje dłużéj trwać będzie, jak ty myślisz, toto, że jakkolwiek widziałem wiele młodych dziewcząt, równego wieku z panną Devaux, dla. żadnéj z nich nie czułem tego, co czuję dla pięknéj Antoniny.
— Ja wolę moją Nichettę.
— Nichetka jest śliczna dziewczyna; ale sądzę, iż nie przychodzi ci na myśl zamiar porównywania jéj z Antoniną.
— Nichetta jest właśnie taką dziewczyną, jakiéj potrzeba młodemu człowiekowi w twoim wieku; jest wesoła, piękna, dowcipna, wyborna dziewczyna. Jeżeli staniesz się zakochanym w pannie Antoninie, ponieważ trudno abyś już nim był, to tylko trzy rzeczy mogą nastąpić: albo zostanie, ona twoją kochanką, albo twoją żoną, albo nakoniec, nie będzie cię chciała ani na męża, ani na kochanka. W każdym razie wypadnie dla ciebie znudzenie jeżeli nie nieszczęście.
Jeżeli zostanie twoją kochanką, co jest mało prawdopodobnego, nie dla tego aby była cnotliwą, ale ponieważ jest strzeżoną bardzo dobrze; będziesz cierpiał nie mogąc widywać się z nią często; będziesz zmuszony walczyć z niezliczonemi trudnościami, będziesz sobie miał do wyrzucenia żeś zwrócił z uczciwéj drogi zacne dziecko, — a gdy nadejdzie dzień, w którym znudzony tem wszystkiem, będziesz chciał nareszcie zerwać z nią swoje stosunki, nie będziesz mógł tego uczynić, bez stania się nieuczciwym człowiekiem.
Jeżeli zostanie twoją żoną, spostrzeżesz wkrótce żeś popełnił szaleństwo; albowiem szaleństwem jest zaślubiać kobietę, wdowę czy pannę, dla tego tylko, że pewnego pięknego poranku lękając się zabłocenia, podniosła ona swoją suknię, ukazując dwie piękne nogi.
Jeżeli twoje matrymonjalne zamiary nie będą uwieńczone pomyślnym skutkiem, to przy twojem znanem mi sentymentalnem usposobieniu zostaniesz prawdziwym bohaterem z Wertera typem bardzo pięknym w romansie, ale bardzo nudnym w życiu. Wyrzecz się przeto tego żartu i nie mówmy więcej o nim.
Widziałeś ładną dziewczynę z pięknemi i kształtnemi nogami; szedłeś za nią, podniosłeś jej rękawiczkę, wiesz jéj imię i adres, — no i czegóż jeszcze chcesz więcéj i co za śmieszna myśl ci przychodzi do głowy, przywiązywać wielką wagę do takiego dzieciństwa?
— Mój drogi Gustawie; należę do grona tych ludzi, którzy wielkie rzeczy przywiązują do małego.
Jestem fatalistą, przekonany, iż wielkie wypadki naszego życia płyną z małych rzeczy. Nic nie jest bezpożytecznem w naszem przeznaczeniu. Ileż to ludzi, cofając się myślą w przeszłość, spotyka małe wypadeczki równie niewinne jak nasz ranny, — i znajduje, że grały one wielką rolę w ich życiu? Jestem młody: nic nie mam do stracenia; mam majątek, wiem dobrze iż powoduje się więcéj uczuciami jak rozsądkiem; ale wiem i to także że jestem uczciwym człowiekiem, nie lękam się więc abym kiedykolwiek przekroczył granicę dobrego i słusznego, a przyrzekłem już sobie iż kierować życie moje będę zawsze zgodnie z wolą okoliczności, bodajby takowe doprowadzić mnie miały do rozbicia jeżeli nie do spokoju.
Nie mówię, abym kochał pannę Antoninę; ale powtarzam, że ze wszystkiego cobym mógł teraz robić, najbardziej w téj chwili zabawia mnie myśl zajmowania się nią, — a więc się nią i zajmuję; mniejsza, czy zajęcie to doprowadzi mnie do miłości lub obojętności, do radości lub cierpienia.
— Nie mówmy więc już o tem. Zresztą nie może wyniknąć z tego wielkie nieszczęście. Jesteśmy w lecie, możesz śmiało marzyć pod oknami twojéj pięknéj, nie lękając się nawet zakatarzenia; marz więc mój przyjacielu, a jeżeli awantura twoja dojdzie do takich rozmiarów, że będę mógł być ci w czem użytecznym, pomyśl wtenczas o mnie.
Młodzi ludzie ścisnęli sobie ręce, — i aż do chwili w któréj doszli do mieszkania matki Edmunda, przy ulicy Trois-Frères, nie było już mowy o pannie Devaux.
Doszedłszy do drzwi domu pani Pereux, Gustaw pożegnał Edmunda.
— Nie pójdziesz odwiedzić mojéj matki, zapytał Edmund.
— Nie, — nie mam czasu.
— Gdzie idziesz?
— Idę do Nichetty, któréj od dwóch dni nie widziałem.
— Kiedyż się zobaczemy?
— Zapewne dziś w wieczór.
— Do wieczora, zatem.
Ścisnęli sobie ręce, i rozłączyli się.