<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Nic się nie zmieniło u Nichetty. Gustaw uczuł iż miejsce na ktorém ją znalazł było miejscem na którem od dwóch miesięcy go oczekiwała. Ściany przybierają nowy charakter, od znajomości nowo zawieranych, Wszystkie przedmioty, które Gustaw widział u Nichetty przedstawiły się w tymże samym porządku jego oczom tak dalece iż zapomniał na chwilę że opuszczał Paryż.
— Nareszcie cię widzę!... zawołała młoda dziewczyna ściskając ręce Daumonta i patrząc mu w oczy. Jakżem zadowolona. Obawiałam się nigdy cię nie ujrzeć, rzekła śmiejąc się; albowiem w chwili kiedy była pewną że go ma, mogła ze śmiechem mówić o jego nieobecności.
— Nie mogłem opuścić Edmunda, kochane dziecko, odpowiedział Gustaw.... Gdybyś wiedziała jak on był chory!....
— Ale teraz jest już ocalony?
— Mają nadzieję, przynajmniéj.
— Myślałam ja nieraz i o nim, tym biednym chłopcu!... Co wieczór modliłam się za was obu.
— Myślę że go za powrotem zastanę już zdala od niebezpieczeństwa.
— Więc chcesz znowu wyjeżdżać? zapytała Nichetta ze smutkiem.
— Przyrzekłem pani Pereux i Edmundowi że do nich powrócę.
— Ah! zawołała Nichetta głosem rezygnacyi, w którym przebijało się wzruszenie jakie wywoływała ta wiadomość.
— Co ci jest? zapytał Gustaw, który choć dobrze wiedział co jest Nichecie, chciał jednak od razu zabezpieczyć możliwość swojego wyjazdu, na przypadek gdyby Nichetta nie wystarczała do zapomnienia o Laurencyi.
— Nie ma jak dziesięć minut jak przybyłeś; i, nie zdjąwszy nawet swego podróżnego płaszcza, mówisz mi iż wyjedziesz i pytasz jeszcze co mi jest!...
— Uspokój się, — przepędzimy z jakie dwa tygodnie razem.
— Dwa tygodnie tylko!
— Może ze trzy.
— Więc ty bardzo kochasz Edmunda? zapytała Nichetta, przyglądając się jakimś szczególnym wzrokiem Gustawowi.
— Ty wiesz najlepiéj o tem, i z przykrością mnie tylko on puścił. Alem ja o to nie pytał, pragnąc koniecznie cię widzieć.
— Czy to tylko prawda?
— Czym ja ci kiedy kłamał?
— Zaczynałam się czegoś obawiać, czy wiesz? rzekła młoda dziewczyna kładąc na łóżku płaszcz i czapkę podróżną, które zdjęła z Gustawa.
— I czegoś się ty obawiała?
— Lękałam się że ty mnie może już nie kochasz i żeś mógł ofiarować swoje serce innéj.
— Komu? dobry Boże! zawołał Gustaw rumieniąc się i spodziewając ukryć swój rumieniec przez ten wykrzyknik...
— Komu? Innéj kobiecie.
— A teraz, — jest-żeś uspokojona? zapytał Gustaw sadzając Nichettę na kolana.
— W zupełności, ponieważ cię widzę, jakkolwiek...
— Jakkolwiek?... powtórzył Gustaw z intonacyą która domagała się końca zdania.
— Jakkolwiek lękam się, aby kto inny nie Edmund ciągnął cię tam.
— Czyżbym powrócił, gdyby tak było?
— Powróciłbyś. Powiedziałbyś sobie: „ta biedna dziewczyna jest nieszczęśliwa w Paryżu, jedźmy ją na chwilkę zobaczyć..“ Może być, że podczas gdy i druga jest zmuszoną być także samotną... To wszystko jest możliwe.
Nie można przeczyć tajemniczym przeczuciom kobiety, które jéj często dozwalają bez najmniejszéj wskazówki przewidzieć część prawdy, — przeczuciom, które się łatwo dają wytłomaczyć, kiedy prawda jest prawdopodobna.
— Jesteś szalona, zawołał Gustaw, pragnąc wszakże przeciąć tę rozmowę jednym ciosem.
— No, — chodźmy na śniadanie, rzekła Nichetta wstając poszukać krzesła dla siebie i zbliżając je do małego stolika zastawionego, który oczekiwał przybycia Gustawa; młoda dziewczyna przewidywała bowiem iż powróci on wycieńczony znużeniem i głodem.
— W każdym razie, rzekła, siadając obok swojego ukochanego współbiesiadnika, jeżeli ona cię kocha, to cię na pewno nie kocha tak jak ja.
Ostatnie to zdanie zagasło na ustach Gustawa, który powrócony znowu do swoich dawnych nawyknień nie wspomniał nawet o Laurencyi, témbardziéj że znajdował prawdziwą przyjemność w oddaniu się im na powrót, przynajmniéj na czas jakiś. Zresztą Nichetta była w istocie zachwycającą. Na powrót swojego kochanka, poruszyła wszystkie źródła swojéj sprytnéj kokieteryi, mówimy sprytnéj, ponieważ kokieterya ma rozmaite odcienia, a są umysły, które ją mogą zużytkować w pewnych okolicznościach w sposób, iż ten który tego jest przedmiotem, ani się może czego domyślać. Tak więc Nichetta w swoim czepeczku i stroiku na głowie, nawet w kroju swojéj sukni, miała coś powiemy nowego, które Gustawowi przypominało przeszłość i jednocześnie go pociągało. Bo w istocie, była to Nichetta z czemś zupełnie nowe.
To coś było to może to, iż przez ciąg dwóch miesięcy Gustaw jéj nie widział, co właśnie stanowi niewytłomaczony wdzięk dla każdego powracającego.
Podczas śniadania, Gustaw opowiadał swojéj kochance wszystko to o czem jéj nie mógł pisać a i o czem jéj nawet już pisał. Wyszczególnił jéj cały swój rozkład czasu starając się — rozumie się — gorliwie zapomnieć o chwilach, spędzonych z Laurencyą i o wycieezkach konnych z nią i z jéj ojcem.
Ze swojej strony Nichetta opowiedziała, jak jéj życie spływało. Była to opowieść powszednią. Zrazu płakała bardzo, przez dwa tygodnie na krok nie wychodziła z domu, nakoniec spotkała przypadkiem jedną ze swoich dawnych przyjaciółek, któréj oddawna nie widziała, którą poznała pracując w magazynie, — a która przyjechała po swój mały spadek celem zamieszkania następnie w Tours, W trakcie jéj pobytu w Paryżu, Nichetta towarzyszyła jéj ciągle. Obie chodziły od czasu do czasu do teatru, jedna drugą opuszczała jak mogła najrzadziej, aż do téj chwili w której panna Karolina Toussain zmuszoną została opuścić Paryż, t. j. na ośm czy na dziesięć dni przed przybyciem Gustawa; przed wyjazdem jednak napróżno namawiała Nichettę aby jéj towarzyszyła, zapewniając ją iż w Tours zrobi karyerę.
— A teraz, rzekła Nichetta, kiedy Gustaw śniadanie skończył, cztery noce przepędziłeś w drodze, potrzebujesz więc snu, — trzeba spać.
— A zatem pójdę do siebie, — rzekł Gustaw.
— Nie — odpowiedziała Nichetta, położysz się na mojem łóżku, będziesz spał a ja będę co robić albo czytać.
Gustaw usłuchał Nichetty; rzucił się na jéj łóżko, a w godzinę potem spał tak jak tylko spać może człowiek, który dopiero odbył dwusto milową drogę.
Nichetta ugładziła przed lustrem swoje włosy i usiadła w kąciku jakby do czytania, ale częściéj rzucała spojrzenia na tego, który spał, jak na książkę rozwartą na jéj kolanach.
Kiedy o 7 wieczorem Gustaw się obudził, Nichetta pracowała przy stole, z twarzą na pół oświeconą od lampy ocienionej daszkiem, ułożywszy swoje małe nóżki na tabureciku przystawionym około ognia.
Chwil kilka Gustaw stał w osłupieniu przed tym czarującym obrazkiem, któremu malarz nic nie mógłby zarzucić.
— Oto moja przeszłość — mówił do siebie, czyż trzeba abym sobie przyszłość tworzył. To dziecko mnie kocha; za najmniejszem mojem poruszeniem, odda mi się ona cała; przybiegnie mnie uściskać, zarzuci swoje ręce w około méj szyi, Ale gdzie to wszystko nas doprowadzi, mnie i ją? Ona się zestarzeje i ja się zestarzeję; nasze upodobania się zmienią. Czy sami sobie wystarczymy w téj chwili, w któréj szukać będziemy na około siebie rodziny, któréj nie mam ani ja ani ona? Czy będziemy się ciągle kochać? Można patrzeć na starzejącą się żonę, ale z przykrością spogląda się na starzejącą się kochankę: związki, które nas łączą z pierwszą, są bo tak różne od związków, które nas do drugiej przywiązują.
Oto co myślał Gustaw, i w tydzień po swoim przybyciu dochodził do przeświadczenia, iż trzeba wyjechać i żałował prawie że przyobiecał Nichetcie trzy tygodnie z nią przepędzić.
Zrozumieją zaraz nasi czytelnicy dla czego, — i nie będą oskarżali Gustawa o niewdzięczność, nie będą co więcéj mogli nikogo winić, jak tylko chyba ułomności naszéj natury człowieczéj.
Nichettą była zachwycającą, Gustaw czuł się przejętym na jéj widok; ale po przeminięciu pierwszego szału, była ona zawsze jedna i ta sama. — Była to kobieta, którą się kochało dla jéj piękności, która rozbudziła wyobraźnię, która się oddała bez oporu, którą się trzymało ponieważ okazała przymioty jakich nikt w niéj nie spodziewał się znaleźć, która rozrywała umysł, pochlebiała miłości własnéj, zajęła nawet trochę serce, któréj nie można opuścić dla innych kobiet, albo póki się będzie widziało jedynie niższe od niéj kobiety; ale postawiona równolegle do dziewicy niewinnéj i naiwnéj, która nie oddałaby się temu ktoby ją pokochał, jeżeli jéj by tenże nie ofiarował nazwiska swojego, dziewicy — wzrosłéj w poszanowaniu świętych rzeczy pod okiem rodziny, wychowanéj w obowiązkach i zasadach religii, pociągającéj ku sobie całym powabem dziewiczości duszy i ciała, — postawiona z nią równolegle, — pierwsza kobieta musi ustąpić przed drugą, albowiem serce mężczyzny nie zawaha się w wyborze w dniu w którym, jak Gustaw, po przeżyciu dwóch lat z jedną, może mieć nadzieję życia wiecznie z drugą.
To jest smutnem dla biednéj kobiety, którą się porzuca, ale za tem mówi doświadczenie, poświęcające upodobania serca, któremu większość mężczyzn poddaje się postępując w życiu, — a doświadczenie dowiodło jednocześnie, iż te biedne porzucane kończą rezygnacyą, pocieszając się często słowami: „może i lepiéj że się tak stało!“
Tymczasem miłość kochanki ma w pewnych chwilach coś w sobie realnego, co ją czyni silniejszą od każdéj innéj, nadewszystko gdy jak Nichetta, kochanka jest młodą, piękną i pełną powabów zmysłowych Na nieszczęście następstwem takiego stosunku jest znużenie ciała, z czego korzysta serce, aby otworzyć drzwi innéj miłości, która dopiero jest w stanie marzenia i przyrzeczeń. Umieszczony między obiema, mężczyzna daje wtedy pierwszeństwo téj ostatniéj, ponieważ niczego pożądać już nie może od pierwszéj, a wszystkiego spodziewać się od drugiéj może.
Komu-bo nie zdarzyło się trzymać jedną kobietę w swoich objęciach a myśleć o drugiéj? Serce w téj mierze jest nawet tak dalece wymagającem, iż staje się ono egoistycznem i nieuczciwem. Były chwile, chwile niedające się opisać, w których Gustaw, podczas gdy Nichetta oddawała się wraz z nim wszystkim porywom swojego ducha — usiłował przekonać się, iż to zachwycające ciało drżące pod jego pocałunkami, było ciałem Laurencyi, podczas gdy biedna Nichetta mówiła do siebie w swojem zaufaniu nieświadomem: „zdaje mi się, iż Gustaw nigdy mnie tak jak teraz nie kochał.“
Gdyby ona wiedziała, komu była dłużną gorącość tych uścisków, biedna dziewczyna rozpłynęłaby się we łzach!
Tymczasem im bardziéj zbliżała się chwila, w któréj Gustaw miał na zawsze opuścić Nichettę, tem bardziéj wspomnienia młodzieńcze budziły się w nim szepsząc mu: „zostań!“
Pewnego razu przyszedł on do modniarki i nie zastał jéj w domu. Otworzył drzwi i oczekując jéj przybycia przyglądał się tymczasem przedmiotom, które składały maty apartament jego kochanki. Zobaczył wtedy te wszystkie, które jéj kiedyś ofiarował przypominając sobie okoliczności w których jéj dawni te prezenta. „Biedne dziecko, mówił przyglądając się statuetkom i małym obrazkom, któremi przyozdobił jéj pokój, jakiem staraniem otacza ona to wszystko co pochodzi odemnie!... Oto jéj drobne klejnoty, jedyne które zdecydowała się przyjąć; nosi je tylko, kiedy wychodzi ze mną. Oto mój portret który ukryła w głębi swojego łóżka, za firankami, lękając się mnie skompromitować w oczach osób, które ją odwiedzają. Dobra Nichetto! Nadejdzie dzień, że patrzeć się ona będzie płacząc na te przedmioty, do których teraz uśmiecha się a które jéj przypominać ciągle będą człowieka, który ją porzucił — i który kocha inną. Uczynią ją one jeszcze więcéj samotną, albowiem sam ich widok zabroni jéj prawie pociechy domagania się od innego mężczyzny tego czego nie mogła u mnie znaleźć.
I podcząs kiedy tak Gustaw myślał, chciałby on może był znaleźć w swojém sercu powód silniejszy ażeby mógł pozostać; ale obietnice szczęścia jakie mu dawała przyszłość w tem jednem imieniu: Laurencya, unosiły go w przyszłość co wszakże nie przeszkadzało mu ronić łez nad Nichettą, na podobieństwo matki, która mając dwoje dzieci i utraciwszy z nich jedno opłakuje śmierć jednego, a jednocześnie uśmiecha się na pocałunki drugiego, od którego spodziewa się pociechy.
Gustaw znajdował się więc w pokoju Nichetty, kiedy młoda dziewczyna nieposłyszana weszła i na paluszkach zbliżywszy się położyła układnie swoją główkę na ramieniu kochanka. Odwrócił się żywo i znalazł uśmiech i pocałunek na ustach modniarki.
— Co ci jest? zapytała Nichetta; gdyż nie mógł on jéj ukryć swojego wzruszenia.
— Nic mi, nie, — moja Nichetko odpowiedział Gustaw biorąc ją w swoje objęcia; jestem tylko nieco smutny na samo wspomnienie iż muszę cię opuścić.
— A więc ty stanowczo wyjeżdżasz?
— Stanowczo. — Czyż z Nicei otrzyma! co nowego?
— Otrzymałem list tego rana.
— Czy Edmund ma się gorzéj?
— Nie, — ale nie jest mu i lepiéj, — a biedny chłopiec pragnie mnie koniecznie mieć przy sobie; nie można niczego odmawiać chorym.
— Gustawie?... rzekła Nichetta tonem błagania.
— Czego chcesz?
— Jeżeli mnie kochasz, uczynisz coś dla mnie.
— Ale ty tego nie zechcesz zrobić.
— Mów zawsze, — jeżeli to będzie możliwem to zrobię.
— O, to jest więcéj jak możliwe, — to jest łatwe.
— Mów więc.
— Weź mnie z sobą.
— Kiedyś pisała prosząc mnie o to samo, moje dziecko kochane, wyłuszczyłem ci powody, które mi zrobić tego nie pozwalają.
— A więc nie chcesz?
— Nie mogę, — odpowiedział słodko Gustaw.
— Nie byłabym była jednak mieszkała z tobą, — rzekła ona, jak gdyby ten powód mógł wpłynąć na jéj kochanka, który nic nie odpowiedział. Natenczas ciągnęła ona daléj, myśląc iż zdobyła sobie grunt pod nogami.
— Najmę sobie mały pokoik w Nicei; nikt nie będzie wiedział kto ja jestem i że tam będę, — nawet pani Pereuxi Edmund. Od czasu do czasu przyjdziesz mnie zobaczyć, w godzinach w których ruch na ulicach ustanie, wieczorem, i będę bardzo szczęśliwą; albowiem Paryż jest zbyt smutnym. dla mnie kiedy ciebie w nim nie ma.
— Powrócę niedługo, moja mała Nichetta, replikował Gustaw i już się nigdy nie rozłączymy.
— Jak chcesz. Ty jesteś panem, rzekła młoda dziewczyna łzy ocierając. Kiedy jedziesz?
— Za pięć albo sześć dni.
— Czy pozwolisz, abym ci do Chalons towarzyszyła? byłabym dłużéj z tobą.
— Dobrze! będziesz mi towarzyszyła, — odpowiedział Daumont zadowolony, iż może coś zrobić dla biednéj dziewczyny.
— Oh, jakżeś ty dobry!.... zawołała, rzucając się w jego objęcia.
I skakała z radości.
Od czasu swego przyjazdu Gustaw był tem dla Nichetty, czem jest ojciec dla swego dziecka, które ma oddać na pensyę, a które się tam może nudzić, Robił jéj wszystkie przyjemności, jakie tylko mógł był jéj robić, myśląc sobie: „przynajmniéj zabawi się trochę!“
W trakcie tego otrzymał list od Edmunda, albowiem jak to nie trudno odgadnąć, list o którym Gustaw mówił Nichetcie był tylko pretekstem; w istocie nikt do niego nie pisał.
Oto co donosił nasz chory.
„Jestem jeszcze bardzo osłabiony, ale pragnę znaleźć silę aby ci parę słów napisać. Ażeby odrazu ukończyć z sobą, donoszę — iż jest mi trochę lepiéj, a to lepiéj daje mi nadzieję że będzie niezadługo zupełnie dobrze.
„Matka moja mówiła o rozmowie jaką z tobą miała, i opowiedziała mi prawdziwą przyczynę twojego wyjazdu. Przyszła zaraz na myśl Nichetta, tak dobra tak poświęcona, której winni jesteśmy te przyjemne chwile. Potem, zastanowiłem się, a ponieważ zbliża się chwila twojego powrotu, jeżeli tylko powrócisz, chciałbym ci służyć radą. Wiesz że całem sercem kocham Nichettę, ale wiesz także że więcej kocham ciebie, — co jest bardzo naturalne. Nie zawaham się tedy udzielić ci radę, która mojem zdaniem może ci dać szczęście, — choćby ta rada miała jéj przykrość sprawić... szczęście twoje przedewszystkiem. Otóż, ja sądzę mój drogi Gustawie, że twoje szczęście jest w rękach panny Mortonne. Tobie to winien ja jestem Antoninę, a jakkolwiek ty nie mnie zawdzięczać będziesz Laurencyę, — przynajmniej spełnię mój obowiązek zwalczając twoją chwiejność jeżeli się wahasz. Ona cię kocha i to bardzo, albowiem nieraz rozmawiałem z nią o tobie, i zainteresowanie się jéj tobą przebijało się w każdym jéj wyrazie. Szczęście więc tam jest, ponieważ tam jest miłość... Jéj rodzice są to wyborni ludzie i zastąpić ci potrafią twoich, których utraciłeś. Szczęście więc jest tam, ponieważ tam jest rodzina.... Laurencya jest aniołem niewinności i wdzięku, jest to dusza całkiem świeża, do przyjęcia form nowych gotowa, jest to raj dziewiczy do zdobycia. Szczęście więc jest tam, ponieważ tam jest religja, niewinność, przyszłość.
„Zaślub pannę Mortonne.
„Ale zrób dla Nichetty wszystko coś dla niej zrobić powinien. Na twojem miejscu nie ukrywał bym jéj nic. Zamiast pisać jak to zapewne leży w twoich zamiarach, powiedziałbym jéj — wszystko. Ona ma rozum: czuje dobrze w głębi swojego serca, że wasz związek nie może trwać wiecznie i mniemam iż będzie ci — wdzięczną za ufność jaką jéj okażesz, jeżeli rozważysz, wraz z nią położenie. Zapewnij jéj przyszłość, o tem nie potrzebuję ci przypominać, ale zapewnij jéj ją w ten sposób, ażeby ona mogła ją nieco rozerwać. Załóż jéj mały magazyn: złóż jéj obok tego, u Rejenta pewną summkę, która by zawsze być mogła na jéj zawołanie, gdyby jéj małe przedsiębiorstwo nieudało się. Ty wiesz że chory ma prawo mówić jak starzec; zwierzyłem się po części z tego wszystkiego przed Laurencyą, która dziwiła się tak długą twoją nieobecnością. W istocie, aby zebrać dokumenty na to nie potrzeba miesiąca, a już jest prawie miesiąc jakeś od nas wyjechał. Powiedziałem jéj że przedłużasz zapewne swój pobyt w Paryżu, ażeby załatwić to wszystko w sposób jaki wyżej wyłuszczyłem. Odpowiedziała mi iż masz słuszność że tak postępujesz, i że spełniasz uczynek godny szlachetnego serca i uczciwego człowieka. Pojmujesz, iż zrobiłem jéj to wyznanie dla tego tylko, iż byłem pewny odpowiedzi panny Mortonne. Ale spiesz się z powrotem albowiem jakkolwiek przekonaną jest ona teraz, że pozostajesz w Paryżu dla zapewnienia szczęścia Nichetty, lękam się aby przypadkiem nie wpadła na przypuszczenie iż pozostajesz tam z miłości dla naszej biednej przyjaciółki, co przypuścić z łatwością może, jeżeli spiesznie nie powrócisz. Trudno jest doprawdy pojąć jak łatwo młode dziewczęta odgadują pewne subtelności serca, których nie pojmują często kiedy są mężatkami.“
List ten zwalczył ostatnie wahania Gustawa. Nie mógł się on przecież zdecydować na wyznanie zamiaru swego małżeństwa przed Nichettą. Chciał odwlec jak najdalej tę chwilę z racyi przywiązania swego ku Nichetcie i w obawie zatrucia radości, jaką proponowała sobie sprawić towarzysząc mu.
„Nie, — mówił sam do siebie, nie chcę aby dowiedziała się o tem kiedy będę niedaleko od niéj. Nie chcę aby wspominając czas, który ze mną przepędziła, znalazła w nim boleść. Chcę aby mi była wdzięczną za tę obawę jakiéj doświadczam, aby jéj przykrości nie zrządzić, i ażeby w tem widziała ostatni dowód miłości.
Nigdy nie jest zapóźno podzielić się ze złą wiadomością; zresztą, kto wie czy jéj łzy nie powstrzymałyby mnie?... a Edmund ma słuszność, moje szczęście jest bezwątpienia tam, ponieważ czuję że tam jest moje serce.“
Są rzeczy, których niestety niemożna wyznać kobiecie którą się dla innej porzuca, a to dla tego iż namiętność nie posługuje się półśrodkami; mimo to nadchodzi dzień w którym te rzeczy urzeczywistniają się, a to się dzieje wtedy, kiedy czas zmieni do tyla usposobienia, iż ci, którzy się kochali mogą przejść jedno obok drugiego, nie obudziwszy w swojem sercu nic innego nad wspomnienie, — gorący popiół ostygłych uczuć. Gdyby po dokładanem zbadania swojej duszy, można było łatwo dostrzedz iż kobieta która obudziła w nas miłość nie budzi już jéj więcéj, gdyby można było wyznać to szczerze téj którą się porzuca, gdyby ją można było nagiąć do temperatury przywiązania na jakiéj się z nią pozostaje i zmienić w przyjaźń szczerą i poświęconą miłość któréj ona doświadcza jeszcze, — serce ludzkie w takim razie zrobiłoby wielki krok naprzód. Niestety, to tylko ma miejsce pomiędzy wybranemi, którym miłość własna w pierwszéj chwili, a rozsądek w następnéj, daje siłę ukrycia boleści i rzucenia zasłony na przeszłość.
To byłoby niemożebne u Nichetty, któraby zaraz w płacz uderzyła czołgając się u nóg Gustawowi.
Z tem wszystkiem trzeba było kończyć.
Napisał przeto do pani Pereux, iż nazajutrz po otrzymaniu tego listu przybędzie do Nicei. To było równoznączne z napisaniem „upraszam o rękę panny Mortonne.“
Tego samego wieczoru pojechał z Nichettą do Chalons.
Modniarka była zachwycona. Nie podróżowała nigdy. Wszystko ją też bawiło. Biedna mała nie domyślała się nawet końca tej podróży, którą rozpoczynała tak wesoło.
O 6 rano przybyli do Chalons.
O południu statek parowy jechał do Lyonu.é Nichetta, która przez całą tę podróż zmuszała niemal Gustawa do powtarzania, iż rozłączenie ich niebędzie długie, dość była wesołą aż do tej chwili, w którój zniesiono bagaże na statek, na którym pozostawała dopóki wolno na niem pozostawać osobom, towarzyszącym podróżnym.
Nareszcie dano sygnał odjazdu.
Zeszła przeto na brzeg po uściśnięciu Gustawa, który pozostał na pomoście aby mógł ją dłużej oglądać. Statek odpłynął. Nie chcąc zasmucać swego kochanka wołała za nim ciągle:
„Do zobaczenia! nieprawdaż?”
Zapytany odpowiedział kiwnięciem głowy, ponieważ czuł, iż gdyby otworzył usta łzy przytłumiłyby mu glos.
Jak długo mogła być widzianą, młoda dziewczyna powiewała chustką, potem wpatrywała się w statek, ale Gustaw już jéj niewidział; znikła mu w tłumie ludzi i przedmiotów przybrzeżnych.
„On niedługo powróci, — mówiła do siebie ocierając łzy, które mimowolnie płynęły.
I postanowiła nie płakać.
Rzeka skręciła się, — statek znikł z oczu obecnym.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.