Artur (Sue)/Tom IV/Rozdział czwarty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Artur |
Wydawca | B. Lessman |
Data wyd. | 1845 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Arthur |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Już miałem wychodzić, aby się udać do ogrodu Luksemburgskiego, gdzie spodziewałem się napotkać Irenę, gdym odebrał list od pani de Fersen, która mnie prosiła abym około drugiéj był u niéj.
Od czasu jéj przybycia do Paryża, niewidziałem się z nią sam na sam.
Czemuż miałem przypisać żądanie które mi oświadczała? potrzebie widzenia mnie? tajemnemu zagniéwaniu przeciwko pogłoskom które biegały o moich mniemanych stosunkach z panią de V***? pogłoskom, które Katarzyna sądziła może ugruntowanemi, odtąd, jak na koncercie u Lorda P*** spotkała mnie sam na sam z panią V***.
Sam nie wiem, lecz oczekiwałem naszego widzenia się ze szczęściem niespokojném i mimowolném pomięszaniem.
Miałem znowu zobaczyć Katarzynę zobaczyć ją samą! Na tę myśl, serce moje biło nadzieją i upojeniem; nakoniec, jedno słowo z jéj ust miało wynagrodzić moje poddanie się, odważne ofiary które sam sobie nakazałem, usilne starania którym jéj córka była prawie życie winna.
Miałem nabyć w téj rozmowie nowych sił, aby się jeszcze lepiéj poświęcać; a potém, miałem tyle jéj powiedziéć! Tak byłem dumny moją miłością! tak szczęśliwy iż czułem w sobie dość jeszcze młode serce, aby ocenić czyste radości które mnie zachwycały! aby zawierzać mocy, szczerości mego przywiązania, i mieć nadzieję że kiedyś będę kochany!....
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
O godzinie oznaczonéj, udałem się do pani de Fersen.
Przyjęła mnie w małym salonie, gdzie siadywała zwykle, a którego jeszcze niewidziałem.
— Jakże już dawno niewidziałem Pani! — zawołałem z wylaniem serca, podając jéj rękę.
Pani de Fersen obojętnie podała mi swoję, i odpowiedziała:
— Lecz, zdaje mi się, że miałam wczoraj przyjemność widzieć pana w teatrze Rozmaitości!...
— I pani to nazywasz widywaniem się! — rzekłem do niéj ze smutném zadziwieniem. — Ach! bardzo słusznie się obawiałem, aby rozmowy galeryi niezostały wkrótce przez panią zapomniane!
— Niezapomnę nigdy, Mości panie, tak przyjemnéj podróży, — odezwała się znowu pani de Fersen z taż samą obojętnością. — Bardzo jestem panu obowiązana, żeś się raczył trudnić, i przyjść dzisiaj do mnie... pragnąłem podziękować panu potysiąc krotnie za uprzejmość, z jaką raczyłeś się przychylić do fantazyi mojéj córki... jest już teraz zupełnie zdrowa, i lękałabym się i nienależy mi dłużéj nadużywać pańskiéj niezmiernéj uprzejmości w tym względzie...
Ton mowy pani de Fersen był lodowaty, prawie pogardny. To co mówiła, zdawało się tak prawdziwém, tak naturalném, tak bynajmniéj nie natchnioném gniewem, iż zostałem zgromiony... Cierpiałem okrutnie; niemogłem znaleść ani słowa odpowiedzi.
Moje milczenie dość było wyraźném, aby pani de Fersen sądziła się zmuszoną dodać jak najoschléj:
— Wydaję się panu zapewne bardzo niewdzięczną.
Podwakroć starałem się wybadać jéj spojrzenie zwykle tak uprzejme, aby zobaczyć czy się będzie zgadzać z przykremi jéj wyrazy... Lecz niemogłem je napotkać.
— Pani, — rzekłem z głębokiém wzruszeniem — nie wiem przez co mogłem zasłużyć na podobne przyjęcie...
— A jakiegoż to przyjęcia mogłeś pan odemnie wymagać? — dumnie rzekła mi pani de Fersen.
Bolesne moje podziwienie doszło do najwyższego stopnia, przez chwile jednak pragnąłem się jeszcze łudzić, przypisywać zazdrości przyjęcie tak różne od tego, którego się spodziewałem; lecz powtarzam, teraz pani de Fersen nie zdradzała w niczém wzruszenia przeciwnego lub przymuszonego.
Stanowczo uczyniłem przedsięwzięcie. Niemogłem odpowiedzieć na zapytanie pani de Fersen, bez przypominania jéj co było dobrego i szlachetnego w mojém względem niéj postepowaniu; nie chcąc się poniżać aż do czynienia wyrzutów, zamilczałem w tym względzie, i rzekłem jéj, usiłując nic zdradzić mego wzruszenia.
— Ponieważ cel rozmowy, którą pani życzyłaś sobie miéć ze mną, zapewne już jest dopięty, czyż mogę się ośmielić jéj spytać, czy nimaasz dać mi jeszcze jakiego rozkazu?
— Żadnego, Mości panie, lecz ponawiam mu jeszcze wyrazy mojéj wdzięczności, — odpowiedziała mi pani de Fersen wstając.
Ta zatwardziałość oburzyła mnie. Już może miałem odpowiedzieć cierpko, gdy postrzeżenie, którego dotąd jeszcze nieuczyniłem pozostawiło mi zabłysk nadziei.
Podczas téj rozmowy, pani de Fersen ani razu nie podniosła oczu z ponad krzyżowéj roboty, nad którą pracowała.
Chcąc się upewnić jeszcze bardziéj że uwaga moja była sprawiedliwą, przez czas niejakiś niewyrzekłem ani słowa.
Katarzyna pozostawała ze spuszczonemi oczyma, zamiast badać mnie spojrzeniem, aby się dowiedziéć o przyczynie mojéj nieméj obecności.
— Zegnam panią, — rzekłem.
— Zegnam pana.
Opuściłem ją więc, i nieraczyła rzucić na mnie ani jednego spojrzenia żalu lub litości.
Tylko zdało mi się że ręka jéj z lekka zadrżała nad robotą, gdy mi powiedziała: żegnam pana.
Wyszedłem, mając śmierć w sercu...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Niedowierzanie moje samemu sobie i własnéj zasłudze, zbyt było wielkie i wrodzone, aby mi dozwalało zachować jaką nadzieję że kiedyś uda mi się zmiękczyć Katarzynę.
Niepowracając do dawnego nawyknienia niedowierzania innym, gdyż niezmiennie wierzyłem w szczerość pani de Fersen, wątpiłem o uczuciu, które sądziłem żem w niéj obudził; niedoznaje ku mnie żadnego tkliwego przywiązania, mówiłem sam do siebie, i sama nawet jéj przyjaźń zbladła przed świetuemi roztargnieniami świata.
Prócz tego, niebyłem teraz nigdy przy niéj: a skutki oddalenia są bardzo wielkie.
Niekiedy wzmacnia, zażywia tajemną sympatyę kobiéty, zmuszając jéj myśl skupić się całkiem we wspomnieniu tego którego wybrała, a którego wdzięki i urok jeszcze sobie podwaja przez to dalekie wpatrywanie się. Prócz tego kobiéta znajduje pewien rodzaj przyjemności dumnéj, smutnéj i tajemniczéj w goryczy tych żalów samotnych; pogardza osobami obojętnemi, gdyż zajmują, na próżno przy niéj miejsce, które chciałaby widziéć tak szacownie zajęte; i nienawidzi nadskakujących, gdyż mają podłość znajdować się obok niéj, gdy niema przy niéj tego, którego nad nich przekłada...
Lecz, często także, nieobecność jest to zapomnienie... gdyż niektóre serca są jak zwierciadła: odbijają tylko obecne przedmioty.
Sądziłem się więc najzupełniéj zapomniany od pani de Fersen. Ponieważ okrutny ten wypadek był już przezemnie przewidziany, chociaż głęboką sprawił mi boleść, niezadziwił mnie jednak bynajmniéj.
W paroksyzmie rozpaczy tworzyłem tysiące projektów. Chciałem otrząsnąć się z tego zmartwienia, oddać się wszelkim uciechom, szukać miłosnych roztargnień w innym związku; lecz trzeba dużo czasu, wielkiéj woli, aby serce głęboko zajęte mogło miłość zmienić.
Kiedy wiedzą że są kochani, i gdy posiadają ukochaną kobiétę, nigdy mężczyźni najmniejszego niedoznają skrupułu stać się niewiernemi; lecz gdy pragną namiętnie, i dopiéro mają nadzieję usłyszeć wyznanie, niewierność jest dla nich prawie niepodobieństwem. Dopóty tylko mają odwagę być wiernemi, dopóki nie mają prawa być nimi.