Artur (Sue)/Tom IV/Rozdział trzeci
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Artur |
Wydawca | B. Lessman |
Data wyd. | 1845 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Arthur |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Grano tego wieczora w Teatrze rozmaitości Niedźwiedź i Basza. Pani de Fersen przybyła około dziewiątéj ze swoim mężem i księżną***. Zajęły miejsce w dolnéj loży przed-scenowéj, u któréj story na wpół były podniesione.
Katarzyna postrzegła mnie, i ukłoniła się jak najpowabniéj.
Znalazłem ją bladą i zmienioną.
Grano sam już nie wiem jaką sztukę, i podczas międzyaktu, poszedłem do loży pani de Fersen.
Była cierpiąca. Patrzałem na nią z zajęciem, gdy książę rzekł do mnie: — Bądź pan naszym sędzią; widujesz rzadko panie de Fersen, i lepiéj niż kto inny możesz postrzedz tę zmianę; czy pan nieznajdujesz że bardzo schudła?
Odpowiedziałem że nie; że pani de Fersen wydawała mi się najzupełniéj zdrową. Książę odpowiedział mi że byłem bezczelnym dworzaninem i t p.
Podniesiono kurtynę, wyszedłem z loży.
Powróciłem do mego krzesła.
Zaczęto sztukę Niedźwiedź i Basza.
Ta buffonada nierozchmurzyła nawet czoła pani de Fersen, lecz pan de Fersen przyklaskiwał z niewymownym zapałem, i przyznam się że także dzieliłem radość powszechną.
Najgłośniéj ze wszystkich śmiał się człowiek siedzący tuż przedemną, a którego niewidziałem twarzy, tylko włosy gęste, siwe i kędzierzawe.
Nigdy nie słyszałem śmiéchu tak wesołego i tak szczerego; niekiedy prawie aż konwulsye go porywały. W tych ostatnich przypadkach chwytał się obu rękoma za poręcz, oddzielającą krzesła od orkestry, i silny tą podporą, cały oddawał się radości.
Nie bardziéj udzielającego się jak śmiéch; bardzo już byłem rozweselony dowcipnemi żarcikami sztuki, szalona więc wesołość tego człowieka udzieliła mi się pomimowolnie, i niezadługo stałem się niejako tylko jego echem, gdyż odpowiadałem na każde jego roześmianie się nie mniéj głośnym śmiéchem... Tak dalece uniosłem się wesołością, iż niepostrzegłem że pani de Fersen opuściła salę przed skończeniem sztuki.
Gdy spuszczono kurtynę, wstałem.
Człowiek który się śmiał tak bardzo, wstał także, obrócił się ku mnie kładąc kapelusz, i wyrzekł te słowa z resztą głębokiego rozweselenia; — Bogdajcie! ty psotniku Odry!!!
Osłupiały, oparłem się na poręczy mego krzesła...
Poznałem rozbójnika z Porquerolles, sternika z Malty...
Pozostałem jakby przykuty do mego miejsca, które było ostatniém w głębi orkiestry.
Miejsce na którém siedział, będąc naprzeciw mojego, nikt więc niepotrzebował
przechodzić przed nami, i widzowie z wolna wychodzili.
Był to on w istocie!
Było to jego spojrzenie, była to jego twarz koścista i śniada, brwi jego czarne i gęste, zęby ostre, porozdzielane i spiczaste, gdyż uśmiéchał się swoim szczególniejszym uśmiéchem śmiało na mnie spoglądając.
Gaszono lampy, coraz to ciemniéj robiło się w teatrze.
— To ty!...— zawołałem, wychodząc z mego osłupienia, i jak gdyby kto odwalił z mych piersi ciężar niezmierny.
— Ach! bez wątpienia że ja! Poznajesz mnie więc?... Porguerolles i Malta! oto hasło.
— Nędzniku!... — zawołałem.
— Jak to, nędzniku? — odparł z niepodobną do uwierzenia bezczelnością. — Zdaje mi się jednakżeśmy się nie źle potuzowali! Jeśli podczas napadu ugodziłem cię sztyletem w ramię, odpowiedziałeś mi nie złem uderzeniem toporem w głowę, drogi przyjacielu! A znowu, jeśli twoi psi anglicy dali się we znaki osadzie mego mistiku, i mnie się też udało rozpłatać yacht twojego Lorda na rafiach Wardi; nie dłużni więc jesteśmy nic sobie. Teraz zeszliśmy się tutaj obydwa, i śmiejemy się jak waryaci na Niedźwiedziu i Baszy, i zamiast znaleść oryginalném to spotkanie, ty się gniewasz! A czy wieszże, iż to bardzo tchnie mieszczaństwem, mój drogi przyjacielu!
Przyznam się, tak wielka bezczelność wszelkie mi odjęła siły. — Lecz gdybym cię kazał aresztować? — krzyknąłem i pochwyciłem go za kołnierz.
Niczém nie zmięszany, morski rozbójnik odpowiedział mi, nieprobując nawet wyrwać się z moich rąk.
— A! śliczne by to doprawdy było dla ciebie rzemiosło! Nielcząc nawet że bardzoby ci łatwo było dać zrozumiéć i dowieść kommissarzowi, że ja podpłynąłem pod twój yacht nieopodal od przylądka Spartel, i żem się do tego przyczynił iż się rozbił na skałach Wardi... na południo-ćwierć połndnio-zachód południowego wybrzeża wyspy Malty!... Sądziłby że mówisz po turecku, lub by cię wziął za waryata, drogi mój przyjacielu... Ja jednak oświadczam że nie jesteś waryatem. Chwat nawet z ciebie, i silną masz rękę, i nie lękasz się lada wiatru co ci zawieje w oczy.
Gdyby też życie moje nienależało już w tym momencie do mojéj oblubienicy, do mojéj zajmującéj oblubienicy, — dodał z szyderczo-rubaszną mina, wymawiając dobitniéj to słowo, — proponował bym ci też abyśmy rozpoczęli rozmowę od tego, na czém ją porzuciliśmy podczas napadu yachtu; lecz daję ci słowo że na mnie żonka czeka... i wolę raczéj z nią porozmawiać.
— Daléj, daléj, panowie, już będą drzwi zamykać, — rzekł lożmajster.
— To prawda, bzdurzemy tu jak sroki. Bywaj zdrów młodzieńcze, do zobaczenia! — rzekł do mnie morski rozbójnik.
I w dwóch podskokach zniknął mi z oczu.
Tak byłem pomięszany, iż dopiéro za powtórném ostrzeżeniem lożmajstra wyszedłem z sali.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Skoro, powróciwszy do siebie, pomyślałem na głupowate osłupienie, w jakie mnie wprawiło spotkanie dziwne z morskim rozbójnikiem z Porquerolles, oskarżałem się nasamprzód o słabość, wyrzucałem sobie żem łotra niekazał pochwycić, lecz, jak ten rozsądnie uczynił mi uwagę, dość byłem zakłopotany chcąc dowieść niezawodność tego co utrzymywałem; zastanawiając się też nad trudnościami tego przedsięwzięcia, znalazłem moje postępowanie daleko rozsądniejszém niżeli sądziłem zrazu.
Chciałem jednakże uwiadomić pana de Serigny o znajdowaniu się tego nędznika w Paryżu i o podwójnéj jego zbrodni, która wyłącznie dotyczyła się Anglii; ponieważ pan de Serigny mógł sam tylko, jako minister spraw zagranicznych, poprzeć i nadać pomyślny kierunek krokom, których zapewne chwyci się Lord Stuart, wówczas poseł tego narodu, aby zgromadzić dowody przestępstwa i uzyskać sprawiedliwość na występnego.
Nazajutrz napisałem więc słówko do ministra, prosząc go o kilka chwil rozmowy.