Atlantyda (Jókai, 1926)/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Atlantyda |
Pochodzenie | Atlantyda |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Polska Drukarnia w Białymstoku |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Antoni Lange |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Tam, za górami, po drugiej stronie, inny zupełnie świat się znajduje.
Jedenaście wierzchołków śnieżnych gór odgranicza nową ziemię; u stóp góry są ludne wioski, zaorane pola, szczęśliwe i spokojne chaty.
Tutaj mieszkają ci, którzy różnemi czasy wydalili się z miasta rozkoszy i, przez nikogo nie żałowani, uszli na śnieżne góry, gdzie mieszka nicość; tam pobudowali domy i od stuleci do stuleci, rozmnażając się, wytworzyli naród, co w pracy i czystości przeżywał dni swoje.
Żadnego blasku tam niema, prócz na twarzy; żadnego skarbu, prócz w sercu; a największą na tej ziemi radością — jest szczebiot dzieci.
Dobrzy ci ludzie serdecznie przyjęli nowych przybyszów i własnemi rękami zbudowali im chatę obok chat swoich, ogród im urządzili i we wszystkich pierwszych pracach najgorliwiej im pomagali. Kiedy już dom ich i gospodarstwo całe w porządku były, kiedy ognisko ciepłe promienie rzucało, a łoże było pokryte skórą zwierzęcą, wtedy zaprowadzono Bar Noemiego do „najstarszego”, który na najwyższej górze mieszkał i stamtąd patrzył na innych i sądził.
Siwy naczelnik tego kraju mieszkał w chacie takiej samej, jak inni, i niczem się zewnętrznie od innych nie odróżniał, chyba wielkim rozumem, i nawet drobne dzieci go znały, chociaż purpury nie nosił.
Tu opowiedział mu Bar Noemi wszystkie swe dziwne przygody, począwszy od swej cudownej podróży z odległych krajów na bezżaglowym i bezsterowym okręcie; o nieszczęściach, jakie go spotkały w mieście Trytona; o sądzie Bożym w pojedynku z olbrzymem i o owem tajemniczem zjawisku na niebie, będącem jako proroctwo klęski dla tego świata.
Starzec ciągle bardziej smutniał pod wpływem opowieści Bar Noemiego, a gdy ostatnie słowa usłyszał, głowę pochylił i począł gorzko płakać.
Bar Noemi ze drżeniem pytał starca o przyczynę łez jego.
Na to starzec odrzekł:
— Powiedziałeś, młodzieńcze, że gdy się spełnią czasy, kiedy Pan sądzić przyjdzie ziemię, oddzieli on sprawiedliwych od niesprawiedliwych. Wtedy miljony ludzi zniknie z powierzchni ziemi i cała ziemia zniknie pod nami, aby już więcej grzechu nie było.
I gorzko płakał starzec nad światem, chylącym się ku końcowi.
Bar Noemi otarł łzy starca, podniósł go z ziemi i powiedział:
— Nie płacz! gniew Pana jest ubłagany. W dziejach mego ludu czytałem, że raz wydał Pan na jedno wielkie miasto wyrok surowy i zapowiedział, że go zniszczy i posłał proroka do ludu, aby mu objawić, że, jeżeli grzechu nie rzuci, zginie. Lud usłuchał, pokutą i żalem przebłagał Pana i pozostał na ziemi. Innym razem ośm miast skazał Pan na zagładę i miał je ogniem niebieskim w popiół obrócić, a na ich miejsce utworzyć morze cuchnące. W jednem z tych miast żył jedyny człowiek sprawiedliwy, który Boga miał w sercu. Pan uwiadomił tego człowieka o straszliwym swoim wyroku i kazał mu miasto zatracenia opuścić. Sprawiedliwy człowiek pytał z płaczem Boga: — „Panie mój! czyż zagładzisz prawego wraz z nieprawym?“ Na to mu odrzekł Pan: — „Jeżeli znajdziesz w Sodomie pięciu sprawiedliwych, tedy pożałuję miasta“. Słuchaj, starcze, co Bóg powiada, to nigdy się nie zmieni, bo słowo Jego trwalszem jest, niźli światła niebieskie. Dlatego mówię ci: wybierz z pośród swego ludu czterech mężów, sprawiedliwych w postępkach, czystych w mowie i którzy nigdy bliźniego nie skrzywdzili, cudzej żony nie pożądali, ani słowem, ani czynem Boga nie zaprzeczali. Ja pójdę z nimi do miasta Trytona i będzie nas tam pięciu. Pięciu prawych ludzi dość będzie, by świat uratować.
Starzec ucałował w twarz Bar Noemiego i z westchnieniem doń powiedział:
— Zaprawdę, jesteś prorokiem Bożym i umiesz czytać znaki przyszłości, Pan bowiem złożył w twem sercu myśl swoją. Mam czterech synów, którzy pójdą z tobą. Dusze ich czyste są, jak kryształ, a serce ich nie zna strachu. Pięciu ludzi niech naród ocali.
Potem wywołał synów swoich starzec. Ci, wraz z Bar Noemim, umyli się wodą, spadłą z niebios, klękli przed starcem, on zaś ich błogosławił.
A gdy ruszali w drogę, Byssenja, uścisnąwszy męża, pytała:
— Dokąd idziesz?
Bar Noemi nigdy nie kłamał, lecz żony swej nie chciał smucić i odrzekł:
— Do raju.
I prawdę rzekł, gdyż miasto Trytona było rajem rozkoszy.
A gdy szli dalej, Byssenja znów ucałowała męża i zapytała:
— Jeżeli idziesz do raju, dlaczego mnie ze sobą nie bierzesz? Powiedz prawdę, dokąd idziesz?
Bar Noemi i teraz nie skłamał i rzekł żonie:
— Do piekła.
Zaprawdę, piekłem było miasto Trytona.
Żona, rzuciwszy mu się w objęcia, z płaczem go po raz trzeci pytała:
— O, mężu mój! o, Bar Noemi! dlaczego chcesz tam iść?
I po raz trzeci odrzekł jej Bar Noemi, podnosząc rękę ku niebu:
— Z wyroku Boga.
Zaprawdę, był wyrok Boga nad miastem, do którego dążyli.
Z wysokości gór, na których stali, widać było całą równinę i znów stanęła przed ich oczami przerażająca Fata Morgana: ulatujące w powietrze pałace, burzące się miasta, tańczące ogrody, spadające wieże — i szumiące, straszliwe morze, które całą ziemię pochłania.
— Oto znaki Boga! — mówił starzec z westchnieniem i błogosławił pięciu wędrowników, aby mężnie walczyli u Boga o tę część świata i w tej części świata o Boga.
Bar Noemi złożył z pokorą usta na jego ręce i powiedział:
— Kogo błogosławisz, niech będzie błogosławiony; kogo karzesz, niech będzie ukarany.
Pięciu ludzi zeszło z gór śnieżystych.
Starzec zaprowadził Byssenję do swej chaty, pomiędzy córki swoje, które ją, jak siostrę, przyjęły, a gdy ujrzał, że ona skrycie wylewa łzy po oddalonym mężu, rzekł do niej pocieszająco:
— Nie lękaj się, on powróci!…