Autobiografia Salomona Majmona/Część druga/Rozdział dwunasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Autobiografia Salomona Majmona |
Wydawca | Józef Gutgeld |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Roman Kaniewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Leo Belmont |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cała część druga |
Indeks stron |
Zbyt znane jest światu imię Mendelsohna, aby zachodziła potrzeba zatrzymywaniu się w tem miejscu przydługo na opisywaniu wielkich rysów umysłu i charakteru moralnego tego znakomitego męża z naszego narodu. Nakreślę tu tylko te główne rysy jego portretu, które na mnie uczyniły największe wrażenie.
Był on dobrym talmudystą i uczniem słynnego rabina polskiego, ogłoszonego przez swój naród za heretyka, rabbi Izraela, lub „Nezach Izraela“ (Siła Izraela), jak go zwykle zowią, według tytułu napisanego przezeń dzieła talmudycznego. Ów rabin posiadał po za swemi wielkiemi zdolnościami i wiadomościami talmudycznemi jeszcze wiele talentów do nauk, osobliwie do matematyki, o której powziął był jeszcze w Polce wiadomości gruntowne z niewielu istniejących w tym przedmiocie dzieł hebrajskich, jak to zresztą widać ze wspomnianego wyżej jego utworu. W jego dziele znajduje się rozwiązanie niektórych ważnych zagadnień matematycznych, które służą bądź ku wyjaśnieniu pewnych ciemnych miejsc w talmudzie, bądź wyprowadzeniu jakiegoś prawa. Oczywiście, naszemu rabbi Izraelowi bardziej chodziło o rozpowszechnienie w narodzie pożytecznych wiadomości, niż na wyjaśnieniu, lub u stanowieniu pewnego prawa, którem posługiwał się tylko jako środkiem do swego celu. Tak np. dowodzi on, że nie jest słusznem, iż żydzi w naszych stronach przy modlitwie zwracają się twarzą wprost na wschód; skoro bowiem prawo talmudyczne nakazuje zwracać się ku Jerozolimie, to w naszym kraju, który leży na północo-zachód od Jerozolimy, należałoby zwracać się południowiej. Ztąd ma on sposobność wyjaśnić, jak przy pomocy trygonometryi sferycznej ten kierunek daje się najdokładniej określić dla wszystkich krajów i t. p. Otóż ten rabin, również jak słynny nadrabin Frenkel, mieli największy wpływ na rozwój wielkich zdolności Mendelsohna.
Mendelsohn posiadał gruntowną znajomość matematyki, cenił ją nie tylko ze względu na oczywistość jej tez, ale też jako najlepszy środek ćwiczenia się w ścisłem myśleniu.
Że był on wielkim filozofem, jest to rzeczą dość znaną. Nie był wprawdzie twórcą jakiegoś nowego systematu, ale stare systematy, zwłaszcza szkoły Wolfowsko-Leibnitzowskiej poprawił i do wielu przedmiotów filozofii z powodzeniem je zastosował.
Jest rzeczą trudną rozstrzygnąć, czy Mendelsohn posiadał więcej bystrości umysłu, czy głębi? Obie te cechy bowiem łączą się w nim w stopniu wysokim. Jego dokładność w definiowaniu i odgraniczaniu, jego subtelne dystynkcje i t. p. są dowodami pierwszego, zaś jego głębokie traktaty filozoficzne dają dowód drugiego talentu.
Co się tycze jego charakteru, to z natury — jak sam przyznaje — był skłonny do namiętności; wszelako przez długie wprawianie się w cnoty stoickie zaszedł daleko w sztuce panowania nad sobą. Tak, razu pewnego przyszedł doń młody B. i w przekonaniu, że Mendelsohn uczynił mu krzywdę, jął czynić mu zarzuty i mówił mu jedną impertynencję po drugiej. Mendelsohn stał oparty o krzesło, nie odwracał odeń oczu i wysłuchiwał jego impertynencyj z najgłębszą stoicką cierpliwością. A kiedy już młody człowiek wyszumiał, Mendelsohn podszedł doń i rzekł: Idź-że Pan do domu! Widzisz sam, że tu celu swego nie osiągniesz, nie możesz mnie rozgniewać. Wszelako w tego rodzaju wypadkach nie mógł Mendelsohn ukryć swego smutku z powodu słabości ludzkich.
Ja sam byłem nieraz zbyt zapalny w moich dysputach z nim i wykraczałem z granic czci, którą takiemu człowiekowi jest się winnym, czego dotąd odżałować nie mogę.
Mendelsohn posiadał dużą znajomość człowieka, a ta bynajmniej nie na tem polega, aby pewne nietrzymające się kupy rysy charakteru objąć i wystawić w sposób teatralny, lecz raczej na tem, aby odszukać istotne, główne cechy charakteru i na mocy ich wyjaśnić pozostałe, a nawet w pewnej mierze wydedukować je z góry. Potrafił on podpatrzeć dokładnie sprężyny woli i wszystkie kółka czynne w naturze judzkiej i zgłębił wybornie mechaniką duszy. Ujawniało się to tak w jego obejściu i postępowaniu z innymi, jak i w jego uczonych pracach.
Rozumiał on wybornie pożyteczną a zarazem przyjemną sztukę przenoszenia się w sposób myślenia innych ludzi. Potrafił on wypełnić luki w myślach drugiego człowieka i urywki ich uzupełniać w całość. Nowoprzybywających żydów polskich, których myśli są po większej części rozerwane, a język stanowi niezrozumiały żargon — potrafił Mendelsohn rozumieć bardzo dobrze. W rozmowach z nimi używał ich wyrażeń i zwrotów, starał się swój sposób myślenia dostroić do ich poziomu, aby następnie podnieść ich ku sobie.
Posiadał też sztukę odnalezienia w każdym człowieku i wypadku dobrej strony. Znajdował nieraz przyjemność w przestawaniu z ludźmi, z którymi styczności zwykło się unikać ze względu na nieprawidłowy tryb ich życia i użycia swoich sił. Byłem pewnego razu świadkiem, jak wdał się w długą rozmowę z człowiekiem o najnielogiczniejszym sposobie myślenia i o niemożliwem zachowaniu się. Ja, podsłuchując się, traciłem cierpliwość; gdy ów odszedł, zagabnąłem Mendelsohna pełen zdziwienia: „jak możesz Pan poświęcać temu człowiekowi tyle czasu?“ — „Czemu nie? — odparł — toć-że rozpatrujemy z uwagą maszynę, której ustrój jest dla nas niezrozumiały i staramy się pojąć jej działanie; czyliż ten człowiek zasługuje na mniejszą uwagę? Czyż nie powinniśmy szukać w ten sam sposób wytłomaczenia jego dziwnego sposobu zachowania? Przecież i on musi posiadać swoje sprężyny i kółka, nie mniej w każdym razie, niż jakaś maszyna“.
Mendelsohn w dysputach z człowiekiem upartym, przyczepionym do jakiegoś z góry powziętego systemu, czynił się upartym; czekał chwili, aby wykorzystać najlżejszy błąd w metodzie dowodzenia przeciwnika. Natomiast, w dyskusyi z myślicielem ustępczym sam bywał ustępczym i miał zwyczaj kończyć ją temi słowy: Winniśmy trzymać się nie wyrazów, ale istoty rzeczy.
Nie było dlań nic niemilszego, jak subtelność w drobiazgach oraz afektacja; swojej niechęci przeciw nim nie był w stanie ukryć. Kiedy H..... zaprosiwszy razu pewnego do siebie towarzystwo, w którem Mendelsohn był osobą główną, jeździł przez cały czas na swoim ulubionym koniku, nienależącym do najlepszej rasy, — Mendelsohn niechęć do tematu rozmowy okazał w ten sposób, iż owemu marnemu źrebakowi nie udzielił ani na chwilę uwagi.
Pani.... osoba przesadnie sentymentalna miała zwyczaj ganić siebie, aby wymusić zaprzeczające pochwały od innych. Mendelsohn starał się nauczyć ją rozsądku, z naciskiem tłomacząc, jak wadliwem jest takie zachowanie i jak koniecznem jest pomyśleć o poprawieniu się z tego błędu.
Gdy rozmowa była nieporządna, t. j. prowadzący ją przeskakiwali z tematu na temat, — zwykł był brać w niej udział niewielki; czynił wówczas swoje spostrzeżenia i raczej ożywiał się obserwacją zachowania się innych. Natomiast jeżeli rozmowa szła torem metodycznym, sam przyjmował w niej udział najgorętszy. Potrafił też zręcznemi wtrąceniami — nie przerywając rozmowy — nadawać jej celowy kierunek.
Nigdy duch Mendelsohna nie był w stanie zająć się drobiazgami. Ale rzeczy wielkiej wagi utrzymywały go w ustawicznej pracy myśli. Były to zasady moralności, teologii naturalnej, kwestje nieśmiertelności duszy i t. p. We wszystkich gałęziach badań w tej dziedzinie, którą tak bardzo interesuje się ludzkość — dokonał on, zdaniem mojem, tak wiele, jak można było uczynić po pracach Wolfa i Leibnitza. Doskonałość była kompasem, który miał we wszystkich tych badaniach stale przed oczyma i który wykreślał mu kierunek.
Jego Bóg jest ideałem doskonałości najwyższej; idea takiej doskonałości leży w podstawie jego moralności. Zasadą jego estetyki jest doskonałość zmysłów.
Moje dyskusje z nim za naszej pierwszej znajomości potrącały najczęściej o następujące punkty:
Jako wierny wyznawca Majmonidesa, (zanim zapoznałem się z nowszą filozofią), nastawałem na zjednoczeniu wszystkich pozytywnych własności Boga, skoro te mogą być przez nas wyobrażane tylko w ograniczonym stopniu. Ztąd stawiałem dylemat następujący:
albo Bóg nie jest istotą najdoskonalszą, skoro jego przymioty mogą być przez nas nie tylko pomyślane, ale nawet poznane, t. j. jako realne (należne do pewnego objektu) pojęcia winny być wyobrażone;
albo jest on istotą najdoskonalszą, a wówczas pojęcie o nim może być przez nas myślane, wszelako realność naszego pojęcia może być przyjęta tylko problematycznie.
Mendelsohn naprzekór temu rozumowaniu nalegał na potwierdzeniu wszystkich realności, przypisywanych Bogu, co właśnie odpowiada systemowi filozoficznemu Wolfa–Leibnitza, gdyż w tym systemacie dla realności pojęcia wymagalną jest tylko jego zdolność do tego, aby dało się pomyśleć (brak sprzeczności).
Moralnością moją był podówczas prawdziwy stoicyzm: dosiężenie wolności woli i zagórowanie rozumu nad uczuciami i namiętnościami. Najwyższem przeznaczeniem człowieka, potwierdzeniem jego differentia specifica było: poznanie prawdy. Wszelkie inne popędy, wspólne człowiekowi i zwierzętom nierozumnym, mogły być wprawione w ruch tylko jako środki do owego głównego celu. Poznanie dobrego, według mnie, nie mogło różnić się od poznania prawdziwego, skoro, idąc śladem poglądów Majmonidesa, poznanie prawdy uznałem za najwyższe dobro, godne człowieka.
Mendelsohn natomiast twierdził, że pojęcie doskonałości, leżące w podstawie moralności, posiada zakres daleko szerszy, niż samo poznanie prawdy. Wszelkie popędy naturalne, zdolności i siły winne były, jako dobre same w sobie (nie zaś jako tylko środki do czegoś dobrego) być wprawione w ruch i ćwiczone, jako realności. Najwyższa doskonałość stanowiła ideę o maximum, lub o największej sumie wszystkich realności.
Nieśmiertelność duszy zawierała się podług mnie (zgodnie z Majmonidesem) w połączeniu wprowadzonej w stan czynny części naszej władzy poznawczej z powszechnym duchem wszechświata i odpowiadała stopniowi, w jakim to zostało dokonane; na skutek tego — uznawałem, że udział w nieśmiertelności mają tylko ci, którzy zajmowali się poznaniem wiecznych prawd — i w tym li stopniu, w jakim oddawali się temu zajęciu. Dusza przeto z osiągnięciem owej najwyższej nieśmiertelności musiała zatracać swoją indywidualność. Że Mendelsohn, będąc w zgodzie z nowszą filozofią, o tych rzeczach myślał wcale inaczej — co do tego chyba-ć każdy uwierzy mi na słowo.
Poglądów jego na religię objawioną lub pozytywną nie mogę tu przedstawiać w charakterze faktu, zakomunikowanego mi przezeń osobiście i bezpośrednio, lecz tylko w tej mierze, w jakiej uzewnętrzniły się one w jego pismach i w jakiej wydobyłem je ztamtąd przemyśleniem własnem. Albowiem byłem naówczas zdecydowanym wolnomyślicielem, zaś jako taki uważałem wszystkie religie objawione za fałszywe same w sobie i pożytek z nich, o ile mogłem wnioskować o istnieniu takowego z pism Majmonidesa, uznawałem li za czasowy; wyobrażałem sobie oraz, jako człowiek, nie mający doświadczenia, że o słuszności takiego poglądu można będzie łatwo przekonać innych, nie bacząc na zakrzewione przyzwyczajenia i zadawnione zabobony przesądziłem w przekonaniu, że tego rodzaju reforma przyniesie ludzkości korzyść niewątpliwą. Wobec takich zapatrywań moich w tej sprawie Mendelsohn nie mógł na żaden sposób rozgadywać się ze mną o tym przedmiocie, gdyż musiał się lękać, że jego kontrdowody (jak to się już zdarzyło z wielu innymi i jeszcze dziś się zdarza) uznam za zwyczajne sztuczki sofistyczne i gotów jestem domniemywać się niejakich ubocznych zamiarów w ich popieraniu.
Ale z jego wywnętrzeń w przedmowie do Menasze Ben Izraela, oraz z jego Jerozolimy, jawnem jest dla mnie, że nie uznawał on wprawdzie żadnych objawionych dogmatów wiary, jako prawd wiekuistych, wszelako-ć przyjmował pewne objawione prawa religii, oraz że żydowskie prawa religijne, jako podstawowe prawa ustroju teokratycznego, uznawał za nieodmienne, o ile na to pozwalają okoliczności.
Co się mnie tycze, to w tej mierze godzę się zupełnie z rozumowaniem Mendelsohna na mocy własnych moich rozmyślań o podstawach religii mych ojców. W istocie, podstawowe prawa religii żydowskiej są równocześnie podstawowemi prawami państwa żydów. Muszą być one tedy wykonywane przez wszystkich tych, którzy uznają się za członków tego państwa i którzy chcą używać praw, przyznawanych pod warunkiem posłuszeństwa tym prawom.
Wszelako ten, kto od tego państwa się odłącza, kto nie chce uważać się za jego członka i pragnie zrzec się wszystkich swoich praw (może on tak dobrze zapisać się na członka innego państwa, jak zamknąć się w swojej samotności) — już nie może być zobowiązany w sumieniu swojem do posłuszeństwa tym prawom.
Godzę się też z uwagą Mendelsohna, że przez to, iż żyd przeszedłby do religii chrześciańskiej, nie zwolniłby się on jeszcze od żadnego ze swoich obowiązków religijnych, gdyż Jezus z Nazaretu sam był im posłuszny i swoim zwolennikom nakazał względem nich posłuszeństwo.
Ale stawiam pytanie: jeżeli żyd nie chce być więcej członkiem owego państwa teokratycznego i przechodzi bądź na wiarę pogańską, bądź na wiarę filozoficzną, która jest tylko czystą religią naturalną, — skoro wówczas, jako członek takiego państwa cywilnego, poddaje się jego prawom i z kolei żąda odeń swoich praw, nie oświadczając przytem zupełnie, czy godzi się choćby w najmniejszej mierze z jego religią, gdyż owo państwo jest dosyć rozumne na to, aby nie żądać od obywatela oświadczeń (w rzeczach, które państwa wcale nie obchodzą) — to cóż się wtedy dziać ma?
Nie mogę uwierzyć, aby taki żyd i w tych warunkach miał jednak pozostać zobowiązanym w sumieniu swojem do pokory względem praw swojej religii ojczystej, li tylko dlatego, że to są prawa jego ojczystej religii. Mendelsohn, który — o ile wiadomo — żył w zgodzie z prawami swojej religii, uznawał siebie prawdopodobnie wciąż jeszcze za członka teokratycznego państwa swoich ojców, a z tego względu działał na mocy swoich poglądów zgodnie ze swoim obowiązkiem; ale ten, kto od tego państwa odstąpił — jeżeli nie pełni obowiązków religii swoich ojców, równie mało, jak tamten, jest w niezgodzie ze swoim obowiązkiem.
Dlatego uważam za nieprawomocny sposób działania tych żydów, którzy bądź z przywiązania rodzinnego, bądź z interesu, uznają swoją przynależność do religii żydowskiej, a jednak wykraczają przeciw jej prawom (tam, te nie stoją na drodze, według ich mniemania, wspomnianym pobudkom ich obstawania przy judaizmie).
Nie mogę przeto pojąć, jak Mendelsohn chciał z jednej strony owego żyda Hamburskiego, który publicznie wykraczał przeciw prawom religii żydowskiej, a za to wyklęty został przez Hamburskiego nadrabina — oczyścić od tej klątwy, powołując się na to, że „Kościół wogóle w sprawach cywilnych praw nie posiada“; a z drugiej strony mógł twierdzić, że żydowskie państwo kościelne wciąż jeszcze posiada trwanie?!
Bowiem cóż to jest za państwo, które nie posiada praw? albo jakie są wobec tego prawa owego kościelnego państwa?!
„Jakże mogłoby dopuścić państwo — powiada Mendelsohn (w przedmowie do Menesza ben Izrael str. 48) — aby ktokolwiek z jego pożytecznych i szanownych obywateli mógł pozostać nieszczęśliwym z powodu praw?“
— Ależ nic podobnego! — odpowiem: wspomniany żyd hamburski nie staje się wcale nieszczęśliwym z powodu mocy pioruna klątwy; toć nie miał on potrzeby nic mówić lub czynić, co zgodnie z temi prawami pociąga pewne skutki, a w tedy pozostałby wolny od klątwy; boć klątwa nie oznacza nic innego, li tylko to: dopóki publicznie przeciwstawiasz się prawom naszej gminy, pozostajesz z niej wyłączony; musisz tedy zdać przed sobą samym rachunek, co może najlepiej zabezpieczyć ci szczęśliwość — czy ów publiczny opór, czy też inne korzyści, które ci gmina za zgodność z nią zapewnia?
Uwagi takiego Mendelsohna stanowisko to nie mogło ujść chyba; a ja już innym pozostawiam określenie, czy i jak daleko dla dobra ludzkości niekonsekwentnym być się powinno?!
Mendelsohnowi nieraz przecie czyniono krzywdę — i czynili ją właśnie zkądinąd bardzo szanowni mężowie, po których można się było tego najmniej spodziewać.
Natręctwo Lavatera względem Mendelsohna jest dosyć znane i u wszystkich ludzi dobrze myślących i sprawiedliwych nie znalazło aprobaty...
Głębokomyślny Jacobi, przez zamiłowanie do Spinozyzmu (czego mu z pewnością żaden samodzielny myśliciel nie przygani) próbował Mendelsohna (podobnie, jak jego przyjaciela Lessinga) nawrócić malgre lui na Spinozyzm; powstałą ztąd korespondencję ogłosił następnie, jakkolwiek — zdaniem mojem — nie była ona przeznaczoną do druku i do wystawienia na widok publiczny. I po co? Jeżeli Spinozyzm jest prawdą, to jest nią i bez aprobaty Mendelsohna. Gdy chodzi o prawdy wieczne, większość głosów nie ma żadnego znaczenia. Osobliwie, jeżeli — jak ja o tem sądzę — prawda ta jest tego rodzaju, że wszelkie wysłowienie pozostawia po za sobą.
Mendelsohnowi podobne niesprawiedliwości musiały przyczyniać wiele zmartwień. Ba! nawet pewien słynny lekarz twierdził, że Mendelsohn z powodu tych przykrości pono umarł — czemu jednak, nie będąc medykiem, ważę się zuchwale przeczyć. Mendelsohn tak w stosunku do Jacobiego, jak i w stosunku do Lavatera zachował się, jak bohater. Zatem nie i nie! — ten bohater, jak przystało, umarł sobie w akcie piątym.
Bystry Prof. Jacob w Hall po śmierci Mendelsohna wydał książkę pod tytułem: Rozbiór „Godzin Porannych“ Mendelsohna, w której dowodzi, że po krytyce czystego rozumu wszelkie twierdzenia metafizyczne, jako pozbawione wagi, muszą być odrzucone.
Ale czemuż to ma się stosować do Mendelsohna bardziej, niż do wszystkich innych metafizyków?
Mendelsohn nie czynił nic innego, niż tamci.
Uczynił li filozofię Leibnitzowsko-Wolfowską bardziej doskonałą, zastosował jej wyniki do pewnych przedmiotów badań ludzkich i przyodział ją we wdzięczne szaty.
Zwalczać właśnie jego tylko z miarą Kantowską w ręku jest to to samo, jakgdyby ktoś przeciw Majmonidesowi, który napisał wyborny traktat astronomiczny, w którym wyłożył tę naukę z największą precyzją, zastosowując zasady Ptolomeusza, i przykładając je do wielu ważnych przedmiotów — wymierzył dzieło p. t. Rozbiór Majmonidesa „Hilchot Kidosz Hakodeszu“, w którem zbijałby go według zasad Nevtonowskich...
Ale dosyć o tem![1].
- ↑ Przypisek tłomacza.
Rozdział o Mendelsohnie uważamy za niezbędne opatrzyć uwagą. Trudno rozstrzygnąć, co wpłynęło, czy piękny szacunek Majmona dla wysokich zalet charakteru Mendelsohna, czy pewne rasowe pokrewieństwo umysłów, na których jeszcze ciążyły uprzedzenia sfery wychowawczej, z której obaj wyszli niedawno, czy sposób myślenia niemiecko–filozoficznego całej ówczesnej epoki, który zjednał szacunek nie tylko osobie, lecz oraz umysłowi i teorjom Mendelsohna, nawet ze strony myślicieli chrześcian (śród których był Lessing i Kant) — dość, że, zdaniem naszem, zbija M. zbyt oględnie, zawile, delikatnie i subtelnie niektóre poglądy Mendelsohna, których opaczność wydaje się nam dzisiaj jawną, powiem więcej: które poprostu rażą naiwnością. Stanowią one dowód, że i pierwszemu nowemu człowiekowi śród żydów, oświeceńcowi–asymilatorowi, który jest ojcem zeuropeizowanych żydów, nadomiar wyklętemu przez fanatyzm współwyznawców, trudno było wyrwać się odrazu z przesądów rodzimej tradycyi religijnej.
Jeszcze dziś pokutuje w niektórych umysłach przesąd, że „trzeci Mojżesz“ (po drugim — Majmonidesie) — był odnowicielem judaizmu, że jakoby ugruntował go na niewzruszonych zasadach i ocalił reformatorską ideą od zagłady starczego uwiądu.
A przecie, naszem zdaniem, nawet Tertulionowskie: credo; quia absurdum (wierzę, ponieważ to jest absurd) zastosowane do tajemnic religii chrześciańskiej i jej objawień, ma stokroć więcej sensu, niż pseudo–rozumowy pogląd Mendelsohna na „objawione prawa“ religii żydowskiej. Większego absurdu nad objawienie praw (niezmiennych na wieki, jako objawionych) wyobrazić sobie nie podobna! „Objawiona prawda“ dotycząca tajemnic stworzenia; może skrępować umysł w dochodzeniu prawdy a tylko pośrednio wolę. Natomiast „objawione prawa“ krępują i umysł, który nie mógłby już poprawić praw, stworzonych przez ludzi zmarłych przed wiekami, a działających, jakoby narzędzie niezłomnej woli Bożej, i zarazem paraliżują wolę bezpośrednio. Przepisy hygieny Mojżeszowej (np. tref i koszer), wszystkie błędy niedostatecznej wiedzy i nierozwiniętego poczucia moralności z epoki zamierzchłej musiałyby zostać uwiecznione (więc i śmierć za nieobrzezanie?!). Odpowiedzią na drobiazgowe zachowywanie przepisów religii Mojżeszowej przez Mendelsohna (np. w sobotę nie pisał) był właśnie... chrzest dzieci, którym Mendelsohn wrazić pragnął w umysł, że przynależność do wiary żydowskiej zobowiązuje je do posłuszeństwa „wszystkim prawom i przepisom żydowskiego państwa...“
Przez oględną krytykę Majmonowską poglądów tego „członka trwającego państwa żydowskiego“ — przegląda sporo ukrytej ironii, która stanowi kontrast wyborny rosnącej duszy wolnomyśliciela z duchem nierozpowiniętej z powijaków talmudycznych myśli nacjonalistycznej autorów biografii Mendelsohna w rosyjsko–niemieckiej encyklopedyi Efrona–Brockhauza, radujących się, że ojciec asymilacji „był przeciwnym asymilacyi“!
W krytyce poglądów Mendelsohnowskich u Majmona napotykamy wielki błąd w tem miejscu, gdzie godzi się on z poglądem Mendelsohna na to, że przejście na wiarę chrześciańską nie zwalnia żyda od posłuszeństwa przepisom religii Mojżeszowej? Jest to dowód, że tak krytykowany, jak i krytyk — obaj nie potrafili spojrzeć na chrystjanizm, jako na fakt historyczny, który, jako taki, posiada rysy skomplikowane i dwa oblicza — tradycyjne i ewolucyjne, a raczej rewolucyjne w stosunku do przeszłości. Jakkolwiek bowiem prawdą jest, że Chrystus (według ewangelii) mówił, iż przyszedł na świat nie po to, aby zmienić zakon Mojżeszowy, lecz aby ten się dopełnił, jakkolwiek sam Chrystus był obrzezany według rytuału żydowskiego, to przecie dzieło Pawłowe — kazanie o „obrzezaniu w duchu a nie w literze“ stanowi kontrast z zakonem Mojżeszowym. Wije się tu owa tradycyjna nić, wiążąca chrystjanizm z poglądami proroków–Jezajaszów, każących przeciw ofiarom z bydła, formom obrzędowym i t. p. Lecz zkądinąd jest to pieczęć na akcie wyzwolin z formalnego „prawa“ narodowo–państwowej religii judaistycznej, mocą którego Jehowa żydowski stał się Bogiem innych narodów — całego świata chrześciańskiego. Skutkiem tego przykład Majmona o możności wyzwolenia od obowiązków religii żydowskiej przez przejście do filozofii lub poganizmu — oczywiście stosuje się i do chrystjanizmu, a rozumowanie przeciwne, sprzeczne z całym rozwojem historycznym, jest wprost dziecinnym błędem tak Mendelsohna, jak i Majmona. (Wypadłoby zeń, że żyd przechrzczony posiada mniej wolności w stosunku do rabinów, niż urodzony chrześcianin, albo że chrześcianie postępują bezprawnie, nie słuchając rabinów żydowskich: — absurd wyraźny!).
Natomiast zarzut Majmona — polegający na wykazaniu niekonsekwencyi w obronie Mendelsonowskiej hamburskiego żyda przeciw klątwie jego „władzy“ teokratycznej, jakkolwiek z pozoru reakcyjny, pomyślany jest subtelnie i głęboko; godzi w teorję Mendelsohna śmiertelnie, o ile oczywiście „niekonsekwencja nie stanowi obowiązku“ myśliciela dla celów problematycznej szczęśliwości. Bo rzekomy liberalizm Mendelsohna, występującego przeciw krzywdzie klątwy, posuwa życie żółwim krokiem naprzód, gdy Majmonowska obrona praw rabinizmu do wyklinania opornych ma na celu: zachować w imię walki przepaść między wyklinającymi i wyklętymi i dać tym ostatnim prawo wyniesienia się ponad klątwę fanatyków i oderwania od klnącej prawo wierności! Postępowi życia chodzić musi o zmianę sposobu myślenia i o zniesienie władzą państwa wyników klątwy w umoralnionem środowisku społecznem, nie zaś o zaprzeczanie kościołowi, lub bóżnicy — prawa do wyłączania klątwą nieprawowiernych.
Nie mogliśmy oprzeć się potrzebie powyższego dopisku, gdyż wskazówka Majmona przydać się może niektórym naszym postępowcom, zbytecznie zżymającym się na to, że „kościół wyklina“ i t. p.
Równocześnie, jakkolwiek posiadamy szacunek nie tylko dla charakteru, lecz i dla inteligencyi Mendelsohna, i zkądinąd żałujemy, że nasza asymilacja, nieprzeszedłszy szkoły jego myślenia, nie potrafiła wzorem niemieckiej posunąć dalej reformy synagogi dla potrzeb życia — to uważalibyśmy na dzisiaj za zbyt spóźniony etap poddanie się ideom myśliciela, który swojego czasu ocalał ideę „nieśmiertelności indywidualnej“ przy oklaskach filozofów chrześcian, przyjmujących ten sukurs przeciw „burzycielstwu encyklopedystów rewolucyi francuzkiej, a nagabywania Lavatera do przejścia na łono chrześciaństwa odbijał rzekomą rozumową (?) wyższością „objawionych praw“ judaizmu nad „objawioną prawdą katolicyzmu“. Ztąd wypadło nam do ironicznych cięć z boku pióra Majmona — dodać stanowczy cios w pierś teoryi prawowitości wiecznotrwałej tyranii teokracyi Jerozolimskiej nad żydami.
Ani Majmonides, który panteizm skrępował powijakami „Jadchazaki“ — talmudycznej, ani Mendelsohn, neo–biblijny urzędnik Jehowy — nie wyrośli z przesądów judaizmu — uczynili to dopiero: pierwszy — Spinoza, drugi — Majmon w swoich dziełach filozoficznych.