Błękitny anioł/Rozdział ósmy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Błękitny anioł |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Państwowa w Łodzi |
Miejsce wyd. | Warszawa; Poznań; Kraków; Lwów; Stanisławów |
Tłumacz | Marceli Tarnowski |
Tytuł orygin. | Professor Unrat oder das Ende eines Tyrannen |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nad tem Unrat sam nigdy się nie zastanawiał, i jedno go tylko niepokoiło, gdy późno wieczorem rozstawał się z artystką Fröhlich: nieświadomość co do Kieselacka, von Erztuma i Lohmanna. Z lęku przed ich tajemnem postępowaniem począł zwolna uważać najskrajniejsze rzeczy za możliwe, a wszelkie ustanowione między ludźmi granice za przekraczalne. W uliczce przed Błękitnym Aniołem usłyszał raz ich kroki za sobą. Uczynił własny krok możliwie najlżejszym, aby nie zwróciło ich uwagi, gdy się zatrzyma. Za rogiem zaczekał na nich i niespodzianie wyszedł ku nim z przechyloną głową. Cofnęli się; ale Unrat rzekł zachęcająco, łysnąwszy jadowicie oczyma:
— Więc tedy, widzę, żeście sobie — zawsze raz poraz — wyszukali rozrywkę artystyczną. I słusznie. Chodźcie, powtórzymy sobie, co słyszeliśmy, da mi to sposobność przekonania się, jak dalece jesteście już w tych przedmiotach zaawansowani.
Ponieważ trzej uczniowie stali nieruchomo, nie mogąc się widocznie pogodzić z tak przeraźliwą poufałością tyrana, dodał:
— Osiągnięty przez to sąd mój o stanie waszego wykształcenia ogólnego może — owszem zaprawdę wywrzeć niejaki wpływ na wasze najbliższe świadectwa.
Poczem wziął Lohmanna do siebie, dwum pozostałym zaś kazał iść naprzód. Lohmann poszedł z nim bardzo niechętnie; ale Unrat bez przejścia począł mówić o ułożonej przez ucznia „sekundy“ pieśni o okrągłym księżycu.
— „Słyszysz, jak miłość twoja łka późnym wieczorem“. — rzekł. — Miłość, jako abstrakcja nie powinnaby więc wprawdzie móc płakać. Że jednak pragniesz widzieć „Miłość“ jako personifikację swego stanu duchowego, zaś ta istota poetycka występuje oto z ciebie, aby płakać nad brzegiem przyjętego przez ciebie jeziora, więc niechaj tedy tak będzie. Dodać jednak musi nauczyciel, że stan taki bynajmniej nie jest odpowiedni dla ucznia „sekundy“, i to takiego, który ma zupełnie niepewne widoki osiągnięcia celu klasy.
Lohmann, przerażony i rozgoryczony, że Unrat obracał w swoich suchych palcach kawał jego duszy:
— Wszystko to jest licencją poetycką, panie profesorze, od początku do końca. Bardzo frywolną robotą, l’art pour l’art, jeżeli pan zna to wyrażenie. Z duszą nie ma to nic wspólnego.
— Więc tedy — niechaj tak będzie, — powtórzył Unrat. — Zasługa uczuciowego wrażenia pieśni przypada zatem — istotnie zaprawdę — wyłącznie produkującej ją artystce.
Wymienienie artystki Fröhlich wznieciło w nim dumę, którą stłumił, wstrzymując oddech. Zaraz też skierował rozmowę na inne tory. Zarzucał Lohmannowi jego romantyczny sposób tworzenia i domagał się od niego gorliwszego studjowania Homera, Lohmann twierdził, że nieliczne prawdziwie poetyczne miejsca u Homera dawno zostały przewyższone. Konający pies przy powrocie Odyseusza oddany jest daleko silniej w La Joie de vivre Zoli.
— Jeżeli słyszał pan o tem, panie profesorze, — dodał.
Wreszcie rozmowa zeszła na pomnik Heinego, a Unrat krzyknął rozkazująco w noc, czując żądzę zemsty wobec Lohmanna:
— Nigdy! Przenigdy!
Znajdowali się przy bramie miejskiej; Unrat powinienby zaraz skręcić. Zamiast tego zawołał do siebie, między ciemnemi łąkami, Kieselacka.
— Idź więc tedy teraz ze swoim przyjacielem von Erztumem, — rzekł do Lohmanna. W następnej chwili cała jego uwaga przerzuciła się na Kieselacka.
Stosunki rodzinne tego ucznia nie dawały za niego rękojmi. Ojciec jego był urzędnikiem portowym, zajętym w nocy. Kieselack przyznawał, że dzieli dom jedynie z babką. Unrat uświadomił sobie, że staruszka ta zapewne bardzo mało ogranicza nocną swobodę ruchów Kieselacka. A brama Błękitnego Anioła długo jeszcze była otwarta...
Kieselack zwietrzył, o co szło Unratowi. Zapewnił go:
— Babka bije mnie.
Pod czujnem spojrzeniem Unrata, o kilka kroków przed nim, von Erztum zwiesił kurczowo zaciśnięte ręce i rzekł głucho do Lohmanna:
— Niech się za daleko nie posuwa, radzę mu to tylko. Wszystko ma koniec!
— Spodziewam się, że jeszcze nie, — odparł Lohmann. — Uważam tę historję za coraz bardziej podejrzaną.
Erztum, na nowo:
— Wyznam ci coś, Lohmann... Jesteśmy tu względnie sami, najbliższa latarnia i najbliższy policjant znajdują się dopiero koło wdowy Blöss. Jeżeli się odwrócę i zabiję tego człowieka — spodziewam się, że nie powstrzymalibyście mnie... Ta kobieta — ta kobieta w łapach takiego nędznika, takiej ropuchy! Jej czystość!... Człowieku, ty, coś się stanie!
Gwałtowność von Erztuma potęgowała się, gdyż czuł, że wprawia w zdumienie. Ale nie obchodziło go to i nie wstydził się już swoich gróźb, gdyż dzisiaj czuł się zdolnym do spełnienia ich wszystkich.
Lohmann zawahał się.
— Coś stałoby się, gdybyś go zabił, temu oczywiście niepodobna zaprzeczyć, — rzekł wreszcie głosem znużonym. — Ktośby się jednakże odważył na gest — otworzył drzwi; — zamiast stać tylko jak my za niemi, w lęku, że się będzie przydybanym, gdy je kto nagle od wewnątrz otworzy.
Lohmann umilkł, czekając z naprężeniem, aby przyjaciel powiedział mu wprost w twarz, że kocha panią Dorę Breetpoot. W duchu igrał z fuzją, przygotowaną na taki wypadek... Ale wyznanie jego przebrzmiałe w powietrzu niedosłyszane.
— Inne natomiast pytanie, — i Lohmann wydął usta, — czy uczynisz to... Nie uczynisz przecież nic.
Von Erztum wykonał dziki ruch dotyłu. Lohmann ujrzał doskonale — gdyż latarnia wdowy Blöss nie była już daleko — jak wzrok jego przyjaciela ogarnięty został nagle zamętem. Chwycił go za ramię.
— Bez głupstw, Erztum!
Potem rzekł niedowierzająco
— Coś podobnego nie istnieje przecież, tego nie można przecież poważnie postanowić. Przyjrzyj się proszę temu człowiekowi. Czy to ktoś, kogo się morduje? To ktoś, nad kim się wzrusza ramionami. Czy masz ochotę po spełnionym czynie znaleźć się razem ze starym Unratem w gazecie? Jakie to kompromitujące!
Cięźkokrwiste wzburzenie Erztuma ucichło zwolna. Lohmann gardził nim nieco, gdyż znowu był nie niebezpieczny.
— Nadomiar, — rzekł, — mogłeś uczynić coś nie tak dalece bezsensownego, a nie uczyniłeś. Czy zażądałeś od Breetpoota pieniędzy?
— N-nie.
— Widzisz. Zamierzałeś stanąć przed swoim opiekunem, wyznać mu swoją namiętność i niezłomne postanowienie poddania się jej. Że jesteś mężczyzną i że wolisz raczej odbyć dwuletnią służbę wojskową, niżeli przypatrywać się, jak ukochana kobieta marnuje się, wpadając w ręce szubrawca. Chciałeś się gwoli niej wyzwolić: tego chciałeś!
Erztum mruknął:
— Cobym z tego miał?
— Jakto?
— Pieniędzyby mi nie dał. Zaciągnąłby mi mocniej wędzidło. Nie mógłbym teraz nawet widywać Róży.
I Lohmann uważał takie postępowanie opiekuna za prawdopodobne.
— Mogę ci pożyczyć trzysta marek, — rzekł niedbale. — Jeżeli więc chcesz z nią uciec...
Erztum odpowiedział przez zęby:
— Dziękuję.
— Nie? Więc nie.
Lohmann wybuchnął cichym i złym śmiechem.
— Ale masz zupełną rację. Zanim się uczyni kobietę hrabiną, trzeba się przecież zastanowić. A inaczej ona tego pewnie nie zrobi.
— Ja sam nie chciałbym inaczej, — rzekł von Erztum złamany. — Ale ona nie chce... Ach, ty tego nie wiesz. Nikt nie wie, że od niedzieli jestem zrozpaczonym człowiekiem. Godne to rzeczywiście śmiechu, że traktujecie mię tak, jakbym był jeszcze tym samym — i że i ja tak się zachowuję.
Zamilkli, Lohmann był bardzo niezadowolony; czuł się pokrzywdzony, zraniony w swej namiętności dla Dory Breetpoot, gdyż oto i Erztum, dzięki tej śmiesznej artystce Fröhlich, popadł w tragiczną rolę. Erztum i ta artystka Fröhlich nazbyt się do niego zbliżali.
— Więc? — zapytał, marszcząc czoło.
— Tak. W niedzielę, podczas wycieczki do Grobowca Olbrzymów, z tobą, Kieselackiem i — Różą... Posiadać Różę zupełnie dla siebie, raz jeden wyjątkowo bez Unrata: byłem taki wesół! Byłem wogóle pewien zupełnie swojej sprawy!
— Racja. Początkowo byłeś w nadzwyczajnym humorze. W miarę możności zburzyłeś nawet Grobowiec Olbrzymów.
— Ach tak. Gdy pomyślę o tem — kiedy zniszczyłem Grobowiec Olbrzymów — było to jeszcze przedtem — wtedy byłem jeszcze innym człowiekiem... Po śniadaniu byliśmy tak jakby sami w lesie, Róża i ja; gdyż ty i Kieselack spaliście. Zebrałem się na odwagę: w ostatniej chwili ogarnął mię jednak lęk. Ale ona mię przecież zawsze dobrze traktowała, zupełnie inaczej, niż ciebie... prawda?... i widać było, że czekała tylko na moje oświadczyny. Zabrałem swoją odrobinę pieniędzy i byłem zupełnie przekonany, że nie powrócimy wogóle do miasta, lecz natychmiast pobiegniemy prosto przez las na stację.
Zamilkł. Lohmann musiał go zachęcić do mówienia.
— Nie kocha cię — dostatecznie?
— Powiedziała, że nie zna mnie dosyć. Czy uważasz to za fałszywy pretekst?... Uważała też, że nas przecież złapią; a wówczas dostałaby się za uwiedzenie — nieletniego do — ciupy.
Lohmann walczył z chętką śmiechu.
— Tyle zimnego zastanowienia, — rzekł z wysiłkiem, — to nie jest prawda. A przynajmniej miłość jej nie stoi na wysokości twojego uczucia. Powinieneś się ze swej strony zastanowić, czy nie lepiej by było, abyś raczej cofnął nieco przywiązywanych do niej uczuć... Czy nie masz wrażenia, że po waszej rozmowie przy Grobowcu Olbrzymów nie jest ona już warta całej twojej przyszłości?
— Nie, tego wrażenia nie mam, — rzekł von Erztum poważnie.
— W takim razie nic się nie da zrobić, — zadecydował Lohmann.
Znajdowali się przed domem pastora Thelandera. Erztum wdrapał się po filarze na balkon. Unrat stał między Kieselackiem i Lohmannem i przypatrywał mu się. Gdy Erztum znikł w swojem oknie, Unrat w zadumie skierował się do odejścia. Powiedział sobie, że von Erztum, gdyby mu to tylko przyszło na myśl, mógłby zejść znowu... Ale von Erztuma mało się obawiał; gardził jego prostactwem.
Poprowadził dwu pozostałych uczniów zpowrotem do miasta i zawiódł Kieselacka aż do obrębu władzy jego babki.
Potem poszedł z Lohmannem przed dom jego ojca, usłyszał, jak się brama zamknęła, ujrzał, jak nagórze zapłonęło światło, zaczekał skrupulatnie, aż zgasło, i postał jeszcze chwilę. Nic więcej nie nastąpiło.
Wówczas zdobył się wreszcie Unrat na odwagę, aby się położyć spać.