Babunia (Němcová, 1905)/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Babunia |
Wydawca | Wydawnictwo „Katolika“ |
Data wyd. | 1905 |
Druk | Wydawnictwo „Katolika“ |
Miejsce wyd. | Bytom |
Tłumacz | Paweł Rybok |
Tytuł orygin. | Babička |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W lecie budziła się Babunia o czwartej, w zimie o piątej godzinie. Nasamprzód przeżegnała się i pocałowała krzyżyk od różańca, który zawsze przy sobie nosiła, w nocy zaś pod głowę kładła. Tak z Panem Bogiem dzień rozpoczynała; potem się ubierała, przeżegnała się święconą wodą, wzięła wrzeciono w ręce i śpiewała pieśni poranne. Biedna staruszka, sama długo spać nie mogła, lecz widząc jak słodki jest sen, szanowała go u innych.
Po godzinie dawało się słyszeć jednostajne klapanie pantofli, skrzypnięcie drzwi jednych i drugich, Babunia pokazała się w progu. W okamgnieniu zagęgały gęsi w chlewiku, świnie zachrączały, krowa zaryczała, kury trzepały skrzydłami, koty też skądś przybiegły i łasiły się koło niej. Psy wyskoczyły z bud, wyprostowały się i jednym susem znalazły się przy niej, tak że biedaczka musiała się bronić, aby jej nie wywróciły lub nie wytrąciły z ręki kobiałki z ziarnem dla drobiu przeznaczonem.
Babunia lubiła te zwierzęta, co niemem spojrzeniem zdawały się dziękować za okazaną im pieczołowitość. Ale też biada temu, któryby swawolnie zwierzęciu dokuczył, a choćby najmniejszemu robaczkowi!
— Co człowiekowi szkodę lub pożytek przynosi i zabite być musi, z tem trudna rada, zabijcie je, lecz nie męczcie — mawiała.
Dzieciom nie było nawet wolno przypatrywać się zarznięciu kury, boby ją żałowały, przez coby kura długo skończyć nie mogła.
Pewnego razu rozgniewała się bardzo na psy, Sułtana i Tyrasa, ale też powód do tego był nielada! Podkopały albowiem kurnik i rozdarły w jedną noc dziesięć pięknych żółciutkich jak lite złoto kacząt, które się chowały aż miło. Babuni ręce opadły, gdy otwierając rano kurnik, wystraszona kura z trzema tylko kaczętami wybiegła, lamentując bezustannie, jakoby się skarzyła nad losem pożartych kacząt, które w miejsce prawdziwej, ciągle się włóczącej matki, wysiedziała. W pierwszej chwili miała w podejrzeniu kunę, lecz ujrzawszy ślady stóp, wnet się przekonała, że to psy były, a[1] do tego te właśnie, które podwórza pilnować miały. Babunia oczom wierzyć nie chciała. Na dodatek jeszcze się łaszą i przymilają, jakby się nie poczuwały do winy. Takie postępowanie rozgniewało Babunię do reszty!
— Precz odemnie, hołoto! Co wam kaczęta uczyniły? Czyście głód miały? Nie prawda, dla czystej swawoliście to zrobiły! Precz odemnie, ani mi się na oczy nie pokazujcie!
Psy pospuszczały ogony i zbiegły do swych bud.
Lubo to było jeszcze bardzo wcześnie, poszła Babunia do córki, szczerze jej się żałując.
Pan Proszek widząc bladą i zmienioną twarz Babuni, myślał, że się złodzieje do komory zakradli lub Baśka umarła, Gdy zaś o całem zajściu usłyszał, roześmiał się serdecznie. Co jemu tam parę kurcząt znaczyło! Ani on je podsadzał, ani widział, jak się wykluwały, jak pięknie po wodzie pływały, jak nurkowały pod wodą, przebierając nóżkami w powietrzu. Panu Janowi tylko o dobrą pieczeń chodziło. Lecz prawu i sprawiedliwości musiało się stać zadość! Wziął więc bykowiec i dał psom porządną naukę.
Gdy Babunia hałas w podwórzu usłyszała, pomyślała choć jej przykro było:
— Nie ma innej rady! Porządek jest podstawą świata, będą sobie pamiętały.
Lecz gdy po upływie godziny psy się nie pokazały, poszła zobaczyć do bud, czy może pan Proszek za surowo ich nie ukarał.
— Co się stało, to się nie odstanie — pomyślała w duchu, zaglądając do psich bud, a przecież zwierzęta takie mają czucie.
Na jej widok psy zaczęły skomleć, żałośnie na nią spoglądać i prawie na brzuchach do jej nóg się czołgać.
— Żal wam teraz? Widzicie? Tak się z nicponiami obchodzić trzeba. Spamiętajcie to sobie!
I widocznie psy to zrozumiały. Bo ilekroć gąsięta lub kaczęta pojawiły się w podwórzu, psy odwracały się w inną stronę, lub zupełnie się oddalały, przez co łaskę Babuni odzyskały.
Po zaopatrzeniu drobiu Babunia obudziła służące, jeżeli już same nie były wstały. Dopiero po szóstej godzinie przystąpiła ku łóżku Baśki, całując ją z lekka w czoło — bo tak się najprędzej dusza obudzi — i szeptała jej w ucho:
— Wstawaj, dzieweczko, wstawaj, już czas!
Ubrawszy ją, zaglądała do sąsiedniego pokoju, czy malcy powstawały. Zdarzyło się, że się jeszcze w łóżkach rozwalali, wytrzepała ich po plecach, napominając:
— Wstawajcie, wstawajcie! Kogut już dziewięć razy śmiecisko obleciał, a wy jeszcze śpicie, czy się nie wstydzicie?
Potem się dzieciom umyć pomagała, ale z ubieraniem ich nie miała szczęścia, bo nie mogła sobie poradzić z licznemi guziczkami, haczykami, temi drobnostkami przy bluzkach i sukienkach; co należało na przodek, obracała w tył i odwrotnie. Z ubranemi dziećmi uklękła przed obrazem Chrystusa Pana, błogosławiącego dziatki, i odmówiła „Ojcze nasz“, poczem je na śniadanie prowadziła.
Gdy nie miała ważniejszej roboty w obejściu domowem, siedziała Babunia zimą w swej izdebce przy kołowrotku, latem zaś z wrzecionem w podwórzu pod lipą lub w ogrodzie, albo też chodziła z dziećmi na przechadzkę. Przy tem zbierała zioła lekarskie, które w domu suszyła i na wypadek choroby chowała. Przed św. Janem Chrzcicielem zbierała zioła za rosy, bo w tej właśnie porze roku i raniuteńko zebrane miały być bardzo dobre. Gdy nadeszła jaka choroba, Babunia miała już ziołka zaradcze, jako to piołun na chory żołądek, rzepik na ból gardła i t. p. Lekarza nie radziła się nigdy w życiu.
W dodatku przynosiła do domu pewna kobieta z gór olbrzymich zioła lekarskie, które Babunia wysoko ceniła, zakupując je zawsze na zapas. Handlarka przychodziła corocznie o podzimku i bywała gościem w „Starem Bielidle“, gdzie ją we dnie i w nocy częstowali. Co rok przywoziła dzieciom po garstce kichawca, pani domu zaś rozmaitych pachnących kadzideł i mchu, prócz tego opowiadała baba cały wieczór dzieciom o Rybcalu i jego psotach w górach dokonanych, o jego grozach w drodze do księżniczki Kasińki, swej oblubienicy hen w górach, co się od niej „Kasińczyne“ nazywają. Opowiadają, że księżniczka nie znosi go długo u siebie i wnet wypędza; więc rozpacza z boleści i płacze, aż potoki górskie wzbierają. Wtedy lituje się księżniczka nad nim i woła go do siebie, a on uradowany z takim pospiechem wraca, że wszystko po drodze wyrywa, przewraca, strzechy zrywa i z sobą odnosi. Walą się wtedy lasy, przewracają skały — słowem: kędy idzie, wszystko w niwecz obraca, jakby za dopuszczeniem boskiem.
Co rok korzeniarka te same korzonki przynosiła, te same bajki opowiadała, lecz dzieciom zawsze one były nowe, zawsze ciekawe. Już z pojawieniem zimokwitu mawiały:
— Niedługo musi nadejść korzeniarka z gór.
A gdy się o kilka dni spóźniła, Babunia frasowała się i pytała:
— Co się z handlarką stało? Czy Pan Bóg chorobę na nią zesłał? Chyba jeszcze nie umarła?
I mówiono o niej dopóty — dopóki się nie pokazała w podwórzu z koszem na plecach.
Często chodziła Babunia z dziećmi na dalekie przechadzki, bądź to do domu leśniczego, lub do młyna, bądź to daleko do lasu, gdzie świergotały ptaki, rozpościerały się kobierce miękkiego mechu pod drzewami, i rosły pachnące konwalie, pierwiosnki, zawileje, gwoździki, krzaki dzikich łyków i prześliczne złocienie. Najwięcej złocieni przynosiła im blada Wikcia, gdy spostrzegła, że wieńce wiją. Wikcia była zawsze blada, oczy jej się żarzyły jak dwa węgle, czarne jak krucze skrzydło włosy miała rozczochrane, nigdy nie była porządnie odziana, nigdy do nikogo słowa nie mówiła. Na skraju lasu pod starym dębem stała Wikcia całemi godzinami, spoglądając w dal na tamę w rzece. Gdy zmrok zapadał zbliżała się do tamy, siadała na omszonej poręczy, oka od wody nie odwracała i do późnej nocy śpiewała.
— Ale Babuniu — pytały się dzieci — czemu to Wikcia nigdy pięknych szat nie ma, nawet w niedzielę? Czemu nigdy nie mówi?
— Bo jest niespełna rozumu.
— A jak to bywa, gdy się jest niespełna rozumu? — nalegały dzieci.
— No, jak człowiek nie ma dobrego rozumu.
— A co człowiek robi, jak nie ma dobrego rozumu?
— To, co naprzykład Wikcia, która do nikogo nie mówi, obdarto chodzi, mieszka w jaskini leśnej zimą i latem.
— A w nocy także? — zapytał Wilemek.
— Tak! Wszakże słyszycie, jak do nocy przy tamie śpiewa; potem idzie do jaskini spać.
— A nie boi się świetlaków i topielic? — pytały dalej zdziwione dzieci.
— Ha! ha! Topielic wcale nie ma! — odparła Baśka, — tatuś nam to powiedział.
W lecie przychodziła Wikcia rzadko do wsi, ale w zimie zachodziła jak wrona koło domu, pukała wreszcie w okno lub w drzwi, nadstawiła rękę, a gdy otrzymała kawałek chleba lub co innego, odchodziła, nie mówiąc słowa. Dzieci, zauważywszy na zmarzłym śniegu krwawe ślady jej stóp, wołały za nią:
— Wikcia, Wikcia! chodź do nas; mamusia ci da trzewiki; możesz u nas całkiem zostać!
Lecz Wikcia ani się obejrzała i odchodziła do lasu.
Wieczory letnie babunia lubiła spędzać z dziećmi pod lipą, gdy niebo było pogodne i od gwiazd się iskrzyło. Póki Adelka była mała, brała ją babunia na łono, Baśka zaś z chłopcami zajmowała miejsce u jej kolan. Nie mogli się też inaczej ustawić, gdyż babuni, gdy zaczęła mówić, na usta patrzały.
Babunia opowiadała o ślicznych aniołach, co tam wysoko przebywają i te niezliczone światła dla każdego człowieka zapalają; o aniołach stróżach, co dzieci na wszystkich ścieżkach żywota strzegą, radują się, gdy są uczciwe a płaczą, gdy są nieposłuszne. Dzieci zwracały oczy swe ku jasnemu niebu, na którem tysiące tysięcy gwiazd świeciło, małe, średnie i wielkie, a najpiękniejszemi barwami iskrzące.
— Któraż też jest gwiazda moja? — zapytał się pewnego wieczora Janek.
— To tylko Pan Bóg wie. Bo pomyśl, czy byłoby możliwe między temi milionami gwiazd twoją oznaczyć? — odpowiedziała babunia.
— A czyje są te wielkie, piękne gwiazdy, co się tak bystro świecą? — pytała Baśka.
— Te są onych ludzi, których Pan Bóg pokochał — wybrańców Bożych, którzy dużo dobrych uczynków zdziałali i Pana Boga nigdy nie obrazili, — odpowiadała babunia.
— Babuniu, — zapytała znów Baśka, gdy od
strony tamy nadleciało głośne echo urwanej piosenki, — czy Wikcia też ma swą gwiazdę?
— Ma, ale jest przyćmiona; a teraz chodźmy do domu, położę was w łóżko, bo czas spać, — rzekła babunia, gdyż zmrok zapadał. Odmówiła potem z nimi: „Aniele stróżu mój!“ przeżegnała święconą wodą i położyła spać. Mali zaraz posnęli, ale Baśka często jeszcze przywoływała babunię do łóżka i prosiła:
— Usiądźcie przy mnie, babuniu, nie mogę zasnąć!
Wtedy ujęła ją babunia za rączkę i odmawiała z dziewczęciem modlitwy dopóty, dopóki ócz nie zamknęło.
Babunia chodziła spać o dziesiątej; to była jej godzina, którą w oczach czuła. Do tej pory wszystko była zrobiła, co sobie z rana przedsięwzięła. Nim się położyła, obejrzała, czy wszystko było zamknięte; potem zwołała koty i zawarła je na górę, aby się nie dostały do dzieci w pokoju, wygasiła iskry w piecu, i postawiła na stole próchno, krzesiwo i szczypy. Gdy się zanosiło na burzę, ustawiła gromniczną świecę na podrędziu, a owinąwszy chleb w białą szmatę, kładąc go na stół, do służących mówiła:
— Pamiętajcie, byście na wypadek ognia nasamprzód chleb wyniosły, to się nikt nie spali.
— Ale babuniu, co mówicie! Gdzieby tam uderzyło! — przeczyły służące, ale tem babuni do przekonania nie trafiły, bo zaraz łajała!
— Jeden Pan Bóg jest wszechwiedzący! Co wy o tem wiedzieć możecie! Oględnością zaś nikt nie zgrzeszył, — to sobie spamiętajcie!
Gdy wszystko było w porządku, uklękła przed krucyfiksem, modliła się, przeżegnała siebie i jeszcze raz Baśkę święconą wodą, różaniec położyła pod głowę i z Bogiem na ustach zasypiała.
- ↑ Tutaj i dalej krótkie nieczytelne fragmenty tekstu (zaznaczone kolorem szarym), odgadnięte na podstawie czeskiego oryginału.