Rankiem matkę sen zdradziecko
Zmorzył. Dziecię bardziej zbladło.
Patrzy... coś mu w nogach siadło.
To śmierć mała — istne dziecko,
Koszulinę wdziała białą, —
Główkę zdobi wieniec wkoło;
Na motylki siatkę małą
Trzyma. Rączki jak pałeczki
Cienkie, jak wosk żółte czoło,
A miast oczek — dwa dołeczki.
— „Pójdź, skrzydełka dam motyle,
„Pójdź na jedną chociaż chwilę
„Wśród aniołków, przy muzyce,
„Wzlecim, jak dwie gołębice“.
— „O, matusia nie pozwoli,
„Bo mnie mocno ciałko boli“.
— „Pójdź, córeczko, gołąbeczko,
„Przyszłam do cię dziś z pomocą.
„Ból przeminął wszelki z nocą, —
„Tam w aniołków śpiewnym chórze,
„Ulecimy hen, ku górze“.
— „Cyt, matusia się podnosi,
„Bym została ponoć prosi...“
— „Pójdź, aniołku ty mój biały,
„Przysłał mnie tu Jezus mały
„I Królowa, ta, co w Niebie,
„Aby zabrać rychło ciebie.
„No! wyciągnij swe rączęta!
„Czeka Jezus, Matka Święta...“
— „Idźmy, idźmy, ale z cicha,
„Niech matusia się nie zbudzi.
„Tyle się nade mną trudzi...
„Gdy się zdrzemnie, ciężko wzdycha;
„Słyszę, jak jej serce skacze,
„A gdy spojrzy, zaraz płacze“.