Drogą, w pustej okolicy,
Szedł czarownik wśród śnieżycy;
Dotarł aż do... szubienicy.
W górze belka wszerz widnieje —
Na niej wiszą dwaj złodzieje.
Rzekł, podchodząc ku nim blizko:
— „Piękne macie tu siedlisko!
„Szkoda mi was, bom nie głazem,
„Przenocujem wszyscy razem“.
Zaklął, skreślił koło w kole
I... wisielcy już na dole.
To mi druhy, to mi braty!
Pierwszy czarny i kudłaty.
Gdzie ramiona, tam kolana;
Broda nigdy nie czesana.
Drugi, z głową rozczochraną.
Dźwiga nogę snać drewnianą.
Trzeci... (Boże, pełen chwały!)
Nagi! — jakby z lodu oczy,
Lica pokrył szron przezroczy.
Sople zdobią tułów cały.
Siedli. Mistrza pozdrawiają.
Głowy sobie poprawiają.
— „Otrzymawszy z rąk mych życie,
„Czyńcie dalej swe łotrostwa;
„Za to dziś mi usłużycie:
„W progach tego, ot, domostwa
„Razem nockę przepędzimy,
„Winem troski ukoimy.
„Hej! przynieście, czego trzeba:
„Jeden pierzyn, drugi chleba,
„Trzeci wina! Jedna kropla
„Starczy. Hejże, chłopcy! Hopla!“
Odlecieli szybkim lotem —
Coś w powietrzu szumi, warczy.
Wkrótce pierwszy był z powrotem
I do mistrza woła zdala:
— „Niosę małą poduszeczkę!
„Wdowie-m buchnął ją znienacka,
„Co się z chorem dzieckiem cacka, —
„Ale nie wiem, czy wystarczy?“
Mistrz złodziejski spryt wychwala:
— „To wezgłowie, prawi, może
„Dać nam wszystkim ciepłe łoże“.
Nad głowami coś kołacze:
Słychać skargi, żale, płacze.
Wtem wisielec wraca drugi:
— „Wino niosę ku uciesze!
„Z rąk wyrwałem księdza sługi;
„Miał go do mszy podać klesze.
„Czy nie będzie czasem mało?“
— „Na kompanię starczy całą!“
Rzekł mistrz, czary rozpoczyna...
Patrzysz, stoją konwie wina.
Szumi wicher, jęczy, huczy;
Jak wilk wyje, co się włóczy.
Przybył trzeci i zawoła:
— „Patrz, opłatek mam z kościoła!
„Ograbiłem księdza cnego,
„Gdy z nim dążył do chorego
„Dać ostatnią mu wieczerzę.
„Co pod ręką, to się bierze!“
Grom uderzył. Cóż się dzieje!
Ziemia drgnęła, słup się chwieje,
Wszystko chwyta wir szalony
I rozwiewa w różne strony;