<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Bankructwo małego Dżeka
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1924
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



Dżek Fulton urodził się, mieszka i chodzi do szkoły w Ameryce, i powieść o nim jest powieścią amerykańską. Jest to jeszcze powieść finansowa, ale o tem później się powie.
Rodzice Dżeka znani są, jako ludzie spokojni i uczciwi.
Ojciec Dżeka pije wódkę tylko raz do roku w dzień swoich imienin.
Ojciec Dżeka mówi:
— Dnie powszednie, — poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek i sobota — należą do mojej rodziny, niedziele i święta należą się Bogu. A mój dzień jest ten, kiedy się urodziłem. A, że za młodu przyzwyczaiłem się do wódki, więc raz do roku golnę sobie kieliszek, — to nie grzech; trudno mi się przecież odrazu odzwyczaić.
Ojciec Dżeka mówi także:
— Wszystko, co mam, zawdzięczam pracy rąk. Dopóki mam zdrowe ręce, rodzinie nie zbraknie chleba i mydła. Ani głodni, ani brudni nie będą. Tak ślubowałem żonie i dotrzymam słowa.
Matka Dżeka tak mówi:
— Żonie powinno starczyć tyle, ile mąż zarabia. Zarobi mniej, to mniej kupię i zaczekam, aż będzie więcej. Byle nie robić długów.
No tak: Dżek ma uczciwych i spokojnych rodziców, którzy dają mu dobry przykład i mądre nauki, nigdy go nie biją i nawet rzadko się gniewają.
Ojciec Dżeka mówi:
— Teraz jestem zdrów i silny, więc nie sztuka, że zbiję malca, który się obronić nie może. Ale co będzie, jak się zestarzeję, a Dżek urośnie i stanie się silniejszy odemnie? — Staraj się być porządnym chłopcem, a jak ci się coś nie uda, nie kręć, — tylko przyjdź i powiedz.
A matka Dżeka tak mówi:
— Nie powinno się na dzieci krzyczeć, tylko trzeba im tłumaczyć, bo tak samo dziecko uczy się na świecie żyć, jak uczy się w szkole czytać, pisać i liczyć.
Bo raz Dżek bawił się z chłopakami w bandytów i kiedy uciekał przed policją, zeskoczył prawie z pierwszego piętra. Leżał potem trzy tygodnie w łóżku. I potem mister Fulton odczytywał Dżekowi z gazety różne nieszczęśliwe wypadki: że się jakiś chłopak poparzył i odwieziono go do szpitala, że samochód przejechał dziecko, że się przechyliło i wypadło przez okno.
Podczas głosowania i wyborów pan Fulton czytywał dwie gazety, żeby lepiej wiedzieć, na kogo głosować. I wtedy Dżek o każdym nieszczęśliwym wypadku dowiadywał się dwa razy. W jednej gazecie pisało zawsze, że winni są rodzice, bo nie pilnują dzieci, a w drugiej, że z winy policji, która nie pilnuje porządku. W ten sposób ojciec Dżeka wiedział, jakiego wybrać prezydenta, a Dżek — czego nie należy robić, bo jest niebezpieczne.
Matka gniewała się na Dżeka tylko trzy razy.
Raz chłopcy bawili się w wojnę. Dżekowi źle się wiodło: dwaj młodsi od niego zostali oficerami, a on ciągle tylko żołnierz i żołnierz.
— Panie generale, kiedy już nareszcie będę oficerem?
— Musisz się odznaczyć, — mówi generał Murr.
Aż postawili Dżeka koło parkanu. Generał Murr znów wygrał bitwę. Dżek postanowił odznaczyć się w pościgu za nieprzyjacielem, a w parkanie był gwóźdź. No, i podarł portki — całą nogawkę od góry do dołu.
Drugi raz Dżek został sam w mieszkaniu. Nawet małej Mary nie było. Bardzo mu się nudziło. A na komodzie stał budzik. — Dżek w żaden sposób nie mógł zrozumieć, skąd budzik wie, o której godzinie ma dzwonić. Zwyczajny zegar bije co godzinę, bo we środku jest dzwonek, młotek, kółka i sprężyna — ojciec mu wytłumaczył i pokazał. Zupełnie co innego budzik, który przez całą noc stoi cicho, jak trusia i dopiero akurat wtedy dzwoni, kiedy potrzeba. Albo ojciec mu źle wytłumaczył, albo Dżek był wtedy śpiący, dość, że zrozumiał, że w budziku siedzi kogut, który nie pieje, tylko dzwoni. Więc Dżek sam był w mieszkaniu i strasznie chciał zobaczyć tego koguta. No i nic nie widział i zepsuł zegar, i dostał dwie bury: osobno od ojca i zupełnie osobno od matki. Bo właściwie powinno być tak, że za jedne rzeczy krzyczy jeden, a za inne — drugi. Bo wychodzi, że za to samo gniewa się i nauczycielka, i mama i tata, a jeszcze się kto wtrąci, to już zupełnie trudno wytrzymać.
Trzeci raz gniewano się, kiedy Dżek poszedł z chłopakami na rynek, gdzie był okropny tłok, no i zgubił czapkę. Powiedzieli mu nawet wtedy, że niedługo zgubi głowę, i Dżek bardzo płakał, chociaż rozumiał, że głowy zgubić nie można; ale zawsze było mu przykro.
Teraz więc każdy rozumie, że matka Dżeka była kobietą gospodarną i że Dżek nie był łobuzem, — bo każdemu może się zdarzyć.
Więc żył sobie Dżek, kochany przez rodziców, szanowany przez młodsze dzieci z podwórka.
Właściwie Dżek nie miał przyjaciół, bo nie był bardzo zręczny w zabawach, nie umiał opowiadać bajek i nie lubił żadnych psot, ani figlów. Zawsze ostrzegał:
— Lepiej dajcie spokój. Jeszcze szybę stłuczecie, zobaczycie, że to się źle skończy.
Koledzy się gniewali i nazywali go tchórzem.
Ale jak trzeba było kupić na współkę śliwki albo cukierki, zawsze zwracali się do Dżeka. Dżek wie, gdzie jest tanio, umie się targować, obliczy i sprawiedliwie podzieli. — Naprzykład w pięciu razem kupili 24 wiśnie. Dżek wraca do sklepu i mówi:
— Niech pani doda jeszcze jedną wiśnię, to każdy będzie miał po pięć; a ja pani za to zwrócę torbę.
Albo:
— Niech pani zamieni to jabłko na dwa małe.
Potem Dżek się nauczył, że chętniej dają, jeżeli się mówi nie »niech«, a »proszę bardzo«, albo »niech pani będzie łaskawa«.
Kupcowa zaraz zamieni albo doda, bo dla niej to nic nie znaczy.
Bywa czasem tak, że są wiśnie dojrzałe, lepsze i gorsze, duże i małe — Dżek już sobie poradzi. Burknie tam który grymaśnik, że woli czerwony cukierek, że chce to a nie tamto. Ale widzą, że Dżek nie bierze dla siebie najlepszych, więc cichną. — I za to właśnie szanują Dżeka.
Bywa zresztą, że Dżek ostrzega, żeby czegoś nie robić, — nie posłuchają i źle na tem wyjdą. Z Dżekiem każda zabawa jest bezpieczniejsza, i dlatego nie odmawiają, jeżeli chce się bawić.
Dżek od maleńkości lubił liczyć. Zbierał i liczył zapałki, bilety tramwajowe, liczył sklepy, domy, kroki, samochody. Wie Dżek, ile jest sklepów do rogu z prawej i z lewej strony. Dżek chce być kupcem.
Raz nie było światła na schodach, i ojciec chciał zapalić zapałkę. A Dżek mówi:
— Nie trzeba. Tu jest sześć schodków, a dalej dwanaście.
Ojciec pochwalił Dżeka.
— Chłopak ma dobrą głowę do rachunków — mówili znajomi.
Kiedy raz przyszli goście, pytano się dzieci, czem chcą zostać, jak dorosną.
— Ja będę oficerem.
— Ja chcę być mechanikiem.
— No, a ty Dżek czem będziesz?
Dżek przypomniał sobie podarte na wojnie spodnie i zepsuty budzik, więc powiedział:
— Zostanę kupcem.
Dżek często bawił się z małą Mary w sklep. Z pudełka od pasty do butów zrobił wagę. Ważył kasztany, kamyki, piasek. Piasek — to cukier albo kasza, kamyki — to groch i orzechy. Wagę zrobił ze szpilki od włosów, sznurka, no i tego blaszanego pudełka. Pudełek Dżek miał dużo, bo papierosy wszyscy prawie palą; a płaciło się biletami tramwajowemi.
Zabawa nie jest taka przyjemna, jak sklep prawdziwy, więc Dżek lubił patrzeć na prawdziwych kupców. I raz staruszek kupił chleb i ser, a kiedy liczył pieniądze, jedna moneta upadła na ziemię i nie mógł jej znaleźć. Więc już nie chciał szukać i poszedł sobie. Ale Dżek był ciekawy, gdzie się mogła podziać. No i leżała w kąciku koło samego schodka. Dżek dogonił staruszka i oddał.
— Dziękuję ci, bardzo ci dziękuję, mój chłopcze. Jesteś porządnem dzieckiem i wyrośniesz na uczciwego człowieka.
Dżek bardzo się zawstydził, bo przypomniał sobie zjedzoną pokryjomu raz kostkę cukru. Było to akurat wtedy, kiedy się bawił w bandytów z niebardzo porządnymi chłopcami. Był jeszcze mały, a mali chłopcy bardzo łatwo się psują, — i całe szczęście, że tak samo łatwo potem się znowu poprawiają.
Więc Dżek postanowił unikać złego towarzystwa, żeby się bardziej jeszcze nie zepsuć.
Mister Fulton nie był zadowolony, że Dżek chce zostać kupcem, jak urośnie.
— Wolałbym, żeby był rolnikiem, jak jego dziadek, albo rzemieślnikiem, jak ja. Bo kupiec właściwie nic nie robi. Ani sieje, ani buduje; zawsze to wygląda na korzystanie z cudzej pracy.
— Zapominasz, mój kochany — mówiła matka Dżeka, — że przecież moi rodzice mają sklep i też pracują uczciwie.
— No tak, — przyznawał mister Fulton, — ale jednak to coś innego.
I tak rozmawiali rodzice, kiedy Dżek był bardzo mały i nawet do szkoły nie chodził jeszcze. Więc pewnie Dżek będzie wolał wyjechać później na wieś, gdzie o wiele przyjemniej, niż w mieście.
Bo trzeba wiedzieć, że amerykańskie miasta są jeszcze gorsze, niż nasze. W miastach amerykańskich są strasznie wysokie domy, że aż je nazwano drapaczami nieba, — hałas, tłok, kurz i dym są okropne. I wogóle Ameryka — to dziwny świat. Ameryka jest jakby na dole, jakby tam ludzie chodzili głową na dół. Ale nam się tylko tak zdaje. A już zupełnie z pewnością u nich jest noc, kiedy u nas dzień. I wypada, że tam śpią w dzień, a w nocy chodzą do szkoły. Przyjemnie byłoby pojechać i te dziwne rzeczy samemu zobaczyć. Bo z książki nigdy się tak dobrze nie wie, jak kiedy się widzi własnemi oczami. Niby jak jakaś bajka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.