Beethoven (Rolland, 1921)/Do Doktora Franciszka Gerharda Wegelera

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Beethoven
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa; Kraków
Tłumacz Malwina Garfeinowa-Garska
Tytuł orygin. Vie de Beethoven
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DO DOKTORA
FRANCISZKA GERHARDA WEGELERA.
Wiedeń, 29 czerwca (1801).

Mój dobry, drogi Wegelerze, jakże ci dziękuję za pamięć o mnie! Tak mało na nią zasłużyłem, tak mało starałem się zasłużyć na nią; a jednak tak jesteś dobry, niczem nie dajesz się odstraszyć, nie potrafi cię zniechęcić nawet moja karygodna opieszałość; jesteś jak byłeś zawsze tym samym wiernym, dobrym, prawym przyjacielem. — Miałbym o tobie zapomnieć, zapomnieć o was, o was, którzy zawsze byliście mi tacy drodzy i cenni, nie, nie wierz temu! Są chwile, w których wzdycham do was, w których chciałbym przez jakiś czas być z wami. — Ziemię moją rodzinną, piękną dziedzinę, gdzie ujrzałem świat, widzę zawsze tak jasno, tak ostro jak wtedy, kiedy was żegnałem. Chwila, w której znów będę was mógł zobaczyć, znów pokłonię się naszemu ojcu, Renowi, będzie jedną z chwil najszczęśliwszych mego życia. — Dziś nie potrafię jeszcze powiedzieć, kiedy nadejdzie ta chwila. — Ale tyle przynajmniej mogę wam powiedzieć, że odkąd rozstaliśmy się, urosłem: nie mówię o artyście we mnie, że urósł, mówię o człowieku, którego ujrzycie lepszym, bardziej doskonałym; i jeśli dobrobyt w kraju moim nie wzmógł się trochę, sztuka moja służyć będzie doli biedaków...
Chciałbyś wiedzieć cośkolwiek o mojem położeniu materjalnem: otóż nie jest ono najgorsze. Od roku zeszłego, Lichnowsky, który (choć wyda ci się to nieprawdopodobnem, nawet gdy sam ci to mówię) zawsze był i jest najserdeczniejszym moim przyjacielem — (były między nami drobne nieporozumienia; lecz wzmocniły tylko naszą przyjaźń) — Lichnowsky zatem wyznaczył mi pensję wysokości 600 florenów, którą mam pobierać, póki nie znajdę odpowiadającego mi stanowiska. Kompozycje moje przynoszą mi sporo i mogę powiedzieć że niepodobna mi nastarczyć zamówieniom. Mam sześciu, siedmiu wydawców dla każdej rzeczy i miałbym ich jeszcze więcej, gdybym się o nich starał. Już niema ze mną targów: oznaczam cenę i płaci się ją. Czyż to nie prześliczne? Oto, naprzykład, widzę przyjaciela w potrzebie: jeśli zasoby moje pieniężne nie pozwalają mi przyjść mu z natychmiastową pomocą, siadam, biorę się do pracy i za moment wyciągam go z kłopotów. — Jestem też oszczędniejszy niż dawniej...
Niestety, demon zawistny, złe moje zdrowie, zaczęło stawać mi na poprzek. Od trzech lat słuch mój słabnie coraz bardziej. Ma to zapewne źródło w cierpieniu jelit, na które, jak wiesz, chorowałem już dawniej, lecz które wzmogło się bardzo; cierpię na bezustanny rozstrój jelit a wskutek tego i na nadzwyczajne osłabienie. Frank chciał mnie wzmocnić środkami krzepiącemi, uszy zaś leczyć olejkiem migdałowym. Prosit! Wszystko to było na nic; słuch się pogorszył, stan jelit pozostał niezmieniony. Trwało to tak aż do ubiegłej jesieni, w czasie której bywałem nieraz w rozpaczy. Jakiś osioł—lekarz zalecił mi zimne kąpiele; inny mądrzejszy poradził kąpiele letnie z wody Dunaju: cudownie mi pomogły; jelita uspokoiły się, lecz słuch nietylko się nie poprawił, ale może ucierpiał bardziej jeszcze. Czasu tej zimy stan mój był doprawdy rozpaczliwy; zapadałem na okropne kolki, miałem zupełną recydywę. Trwało to do zeszłego miesiąca. Wtedy poszedłem poradzić się Veringa; wydawało mi się bowiem, że choroba moja potrzebuje chirurga. Zresztą miałem do niego zawsze zaufanie. Udało mu się przerwać niemal zupełnie ów gwałtowny rozstrój jelit; przepisał mi kąpiele z ciepłej wody Dunaju, do której dolewać kazał flakon esencji wzmacniającej, nie dał mi żadnego lekarstwa z wyjątkiem pigułek na żołądek i jakiegoś rodzaju herbaty — na uszy, których to środków używam dopiero od czterech dni. Sprawiają mi ulgę, czuję się silniejszym; tylko w uszach huczy i szumi mi dzień i noc. Wiodę życie nędzne, naprawdę. Od dwóch prawie lat unikam wszelkiego towarzystwa, gdyż nie mogę przecież mówić ludziom: „Jestem głuchy“. Gdybym miał inny zawód, byłoby to jeszcze możliwe; przy moim zawodzie jest to położenie straszne. Cóżby powiedzieli wrogowie moi, których liczba nie jest mała!
Aby ci dać wyobrażenie o tej dziwnej głuchocie, powiem ci, że w teatrze siedzieć muszę tuż koło orkiestry, w przeciwnym bowiem razie nie rozumiem aktorów. Nie słyszę ani instrumentów, ani głosu w tonach wysokich, jeśli tylko siedzę trochę dalej. Rzecz dziwna, że są ludzie, którzy nie zauważyli tego w rozmowie. Ponieważ jestem bardzo roztargniony, kładą wszystko na karb roztargnienia. Gdy mówią cicho, słyszę z trudnością; słyszę dźwięki, nie zaś wyrazy; z drugiej zaś strony znosić nie mogę krzyku... Bóg wiedzieć raczy, co z tego wyjdzie. Vering powiada, że stan poprawi się napewno, jeśli nie ustąpi całkowicie. — Ileż razy przeklinałem życie moje i Stwórcę[1]. Plutarch nauczył mnie rezygnacji. Chcę, o ile to jest tylko możliwe, chcę stawić czoła przeznaczeniu; lecz są chwile, kiedy czuję się najnędzniejszym na świecie bożym stworzeniem. Błagam, o stanie moim nie mów nikomu, nawet Lorchen,[2] zwierzenia moje zachowaj pod pieczęcią tajemnicy. Byłoby mi przyjemnie, gdybyś o tych sprawach napisał do Veringa. Gdyby stan ten trwał w dalszym ciągu, przyjadę z wiosną do ciebie; wynajmiesz mi chatę w jakiejś pięknej okolicy, przez sześć miesięcy pożyję jak wieśniak. Może to mi pomoże. Rezygnacja! jakież to smutne schronienie! A jednak nie posiadam innego! — Wybaczysz mi, że do wszystkich twoich strapień dodaję jeszcze i tę troskę przyjaźni.
Bawi tu teraz Stefan Breuning i schodzimy się prawie codziennie. Tak mi to dobrze robi, że mogę wspominać uczucia dawne! Stał się on naprawdę człowiekiem dobrym, człowiekiem pełnym, umie dużo i (podobnie jak mniej więcej my wszyscy) ma serce, kiedy go potrzeba...
Napiszę także do dobrej Lorchen. Nie zapominam nigdy o nikim z was, wy drodzy, dobrzy, nie zapominam nawet wtedy, gdy żadnego nie daję znaku życia; w pisaniu, wiesz o tym, nigdy nie byłem silny; najlepsi moi przyjaciele latami całemi nie odbierali odemnie listu. Żyję teraz wyłącznie w kompozycji; zanim jedną rzecz zdążę skończyć, zaczynam już drugą. Pracuję teraz w ten sposób, że piszę jednocześnie trzy lub cztery rzeczy. — Pisuj częściej; będę się starał znaleźć czas dla odpowiedzi. Pokłoń się odemnie wszystkim...
Bądź zdrów, dobry, wierny mój Wegelerze! Bądź przekonany o przywiązaniu i przyjaźni twego Beethovena.





  1. W wydaniu „Listów Beethovena“ Nohl skreślił słowa: und den Schöpfer (i Stwórcę).
  2. Eleonorze.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Malwina Garfeinowa-Garska.