[181]LXXI.
Beksa.
Była raz dziewczynka mała,
Która sobie płakiwała,
Strojąc różne brzydkie miny,
Tak, z narowu — bez przyczyny.
Czy to zimą, czy to w lecie,
Wstaje z łóżka — bucik gniecie,
Sukienka uciska boczek:
Ot już łezki lecą z oczek;
Potém gdy za stołem siadła,
Muszka do śmietanki wpadła,
Ciastek brakło, mało mléczka,
Oho! już zroszone liczka
Łzawą strugą. A gdy dziatki,
Idą z książkami do Matki,
By się uczyć — ktoś tam z cicha
Mruczy, szlocha, albo wzdycha.
Przy obiedzie twardy stołek,
Kwaśna zupka, zły rosołek,
Smacznéj brakło legominki,
Już buziaczek u dziewczynki,
[182]
Nawet w obec starszych osób,
Krzywi się w szkaradny sposób...
Daléj, gdy chwila nadchodzi,
By na spacer poszli młodzi,
Gęsty dészczyk z nieba spada...
Trzeba zostać — trudna rada,
Bo przy takiéj brzydkiéj porze,
Każdy się nabawić może
Kaszlu, chrypki — zmokną rzeczy...
No, masz tobie: ktoś znów beczy!
Tuląc w dłonie twarz spłakaną.
I tak zawsze, wieczór, rano,
W nocy, we dnie, świtem, zmrokiem,
Ten ktoś z załzawioném okiem.
Wszystkie sprawy życia wita...
A jeżeli mnie kto spyta,
Drogie i lube dziateczki
O imie téj panieneczki,
Czy się zowie Józia, Frania,
Rózia, Zosia, Helcia, Mania,
Lub inaczéj — ja w téj chwili,
Nic nie powiem, moi mili,
Gdyż mam wciąż nadzieję błogą,
Że wzruszona mą przestrogą,
Stanie się panienką miłą...
Gdyby jednak tak nie było,
Gdyby w płaczu przeszła miarę,
To musiałbym ją za karę,
Chcąc poprawą dojść do celu,
Wydrukować w „Przyjacielu,”
Aby wszyscy: wielcy, mali,
Od razu beksę poznali,
[183]
I widząc tak brzydkie wady,
Nie wstępowali w jéj ślady.