Ben-Hur/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ben-Hur |
Podtytuł | Opowiadanie historyczne z czasów Jezusa Chrystusa |
Wydawca | Spółka Wydawnicza K. Miarki |
Data wyd. | 1901 |
Miejsce wyd. | Mikołów |
Tłumacz | Antoni Stefański |
Tytuł orygin. | Ben Hur, a Tale of the Christ |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Z powodu cieniów, jakie okoliczne góry rzucały po zachodzie słońca na Gaj palmowy, nie było owego przyjemnego dla strudzonego podróżnika mroku, który stanowi przejście między dniem a nocą. Wobec tak szybko zapadającej nocy wnieśli słudzy do namiotu cztery mosiężne świeczniki i postawili je na rogach stołu. Każdy świecznik miał cztery ramiona, każde zaś ramie dźwigało srebrną lampę z oliwą. Przy tem jasnem, a nawet jarzącem oświetleniu, całe towarzystwo prowadziło dalej rozmowę narzeczem syryjskiem, jakiego w tej części świata powszechnie używano.
Egipcyanin opowiadał dzieje owego spotkania na pustyni i zgodził się z Szeikiem, iż w Grudniu minęło dwadzieścia siedm lat od owej chwili, kiedy on i jego towarzysze uciekając przed Herodem, stanęli u namiotu, prosząc o schronienie. Słuchano opowiadania z zajęciem, nawet słudzy starali się pochwycić chociażby ustępy. Ben-Hur zaś słuchał, jak człowiek, który się spodziewa objawienia rzeczy, mającej znaczenie dla całego świata, a szczególniej dla narodu izraelskiego. W umyśle jego, jak to wnet zobaczymy, powstawał zamiar mogący zmienić kierunek jego życia, może nawet zmienić je całkiem. W miarę, jak Baltazar opowiadał, potęgowało się wrażenie, jakie odczuwał. Przy końcu stały się uczucia jego głębokie, bez cienia wątpliwości; pragnął przecież dowiedzieć się więcej o następstwach owego zdarzenia.
Tutaj musimy dać czytelnikowi objaśnienie, które dłużej nie da się zwlekać. Opowiadanie nasze przypada równocześnie z nauczycielskim wystąpieniem Syna Najśw. Maryi Panny. Raz jeden widzieliśmy Go od owej chwili, kiedy ten sam Baltazar oddawał Mu cześć, jako Dziecięciu na łonie Matki, w jaskini koło Betleem. Odtąd aż po koniec opowiadania naszego, ciągle będziemy spotykali cudowne Dziecię, a bieg opowiadanych wypadków będzie nas ciągle zbliżał do Niego, aż w końcu poznamy go jako Boga-Człowieka, Zbawiciela świata.
To, co mówił Baltazar, nie było nowością dla Szeika Ilderima, słyszał to też od trzech Mędrców razem i wśród okoliczności niedopuszczających wątpliwości, — sam naraził się na niebezpieczeństwo, gdyż pomoc uciekającym przed gniewem pierwszego Heroda, była bardzo niebezpieczną rzeczą. Teraz jeden z owych trzech podróżnych siedział przy jego stole, jako pożądany gość i umiłowany przyjaciel. Szeik Ilderim wierzył więc święcie opowiadaniu, przecież główny przedmiot tegoż nie obchodził go tak silnie i żywo jak Ben-Hura. I nic dziwnego — on był Arabem, nie zajmowały go tak gorąco następstwa tego zdarzenia, i brał je raczej ogólnie! Inaczej Ben-Hur, który był Izraelitą; dla niego prawdziwość i następstwa tego zdarzenia miały szczególne znaczenie, które pojmował z swego narodowego stanowiska.
Od lat najmłodszych słyszał o Mesyaszu, w szkole uczono go o wszystkiem, cokolwiek wiedziano o Nim, który miał być chwałą wybranego ludu. Prorocy, od pierwszego do ostatniego, przepowiadali Go w synagogach, szkołach, w świątyni, publicznie i prywatnie; nauczyciele głosili narodowi zbliżający się czas Jego przyjścia. Toteż wszystkie dzieci Abrahama, gdziekolwiek je losy rzuciły, na krańcach nawet świata, oczekiwały Mesyasza; a ożywieni tą wiarą w przyjście Jego, sposobili się na nadzwyczajne mogące zajść wypadki.
Łatwo zrozumieć, że między Żydami krążyło mnóstwo najrozmaitszych podań o Mesyaszu; powstawały o to sprzeczki, dysputy, a wszystkie tyczyły się głównie jednego punktu — kiedy On przyjdzie?
Tem się zajmowali kaznodzieje i uczeni. W naszem opowiadaniu pragniemy tylko opisać, w jakiem usposobieniu duchowem oczekiwano Mesyasza. Ten ogół, ten wybrany lud, nie wątpił, że Mesyasz przyjdzie i będzie królem żydowskim — królem politycznym, jak Cezar. Z pomocą narodu zdobędzie mieczem świat, a potem rządzić nim będzie w imię Boga, tak, aby im było dobrze, bez względu na ucisk innych. Na tej wierze i nadziei oparli się Faryzeusze i Separatyści — ci ostatni byli stronnictwem czysto politycznem — budowali gmach jak najfantastyczniejszych nadziei: Bóg sam — takim oddawali się bałwochwalczym marzeniom — jako rządzca, stanie się ich sługą.
Ben-Hura zachowały dwie okoliczności od podobnych zuchwałych uroszczeń.
Najpierw ojciec jego należał do Saduceuszów, których w owych czasach uważano jako liberałów, mających swoje osobne przekonania, szczególniej błędne w pojęciu w nieśmiertelności duszy. Za to trzymali się litery prawa Mojżeszowego bardzo wiernie, gardząc wszelkimi późniejszymi do tych ksiąg dodatkami rabinów. Niezaprzeczenie byli oni sektą; religia ich zaś była raczej filozofią niż wiarą. Nie wyrzekali się przyjemności życia, a nawet przyjmowali niektóre zapatrywania ogólno ludzkie, szukając związków z innymi narodami. W polityce stanowili czynną i gorliwą opozycyę przeciw Separatystom.
Powtóre spędzone lat pięć w Rzymie nie minęły bez pływu na młodzieńca. Miasto to było wówczas punktem, gdzie się schodziły wszelkie narodowości, a zarazem i stolicą wszelkiego rozkosznego używania. Na rzymskiem forum,[1] tworzyły się bezustannie tłumy ludu. Chociaż nie mógł tłumów tych porównać ze zgromadzającym się około Wielkanocy w Jerozolimie ludem izraelskim, to jednakże patrząc na owe trzykroćpięćdziesiąt tysięcy liczące tłumy w cyrku Maximusa, musiał stawić sobie pytanie: azali ten lud, przybyły tudotąd ze wszystkich zakątków świata, nie jest godzien Boskiego zmiłowania? Ale jak wielu innych, tak i Ben-Hur wierzył tylko w wyzwolenie polityczne, a nie duchowe; w miejscowościach jak Bodinum, Alexandrya, Ateny i Jerozolima, modlono się nie o Mesyasza, któregoby wszystkie wieki jako Boga chwaliły, ale o władzcę, któryby rządził silną dłonią. Wszystkie przez Rzym podbite państwa, albo zazdroszczące mu potęgi, oczekiwały jego upadku, po którym wszystko miało się przeistoczyć na korzyść uciemiężonych.
Ben-Hur podzielał przekonania nieprzyjaciół Rzymu, tem bardziej, że przebyte pięć lat w stolicy dały mu sposobność przypatrzenia się niedoli ujarzmionego świata; ponieważ zaś wierzył, iż rany ludzkości są ściśle polityczne i mogą być tylko mieczem uleczone, pragnął dojść do znaczenia w wojsku, żeby módz objąć na siebie część owego zadania. Znał rzemiosło wojenne, o ile tyczyło robienia bronią, doskonale, był wyćwiczonym żołnierzem, ale nie tu kończy się zadanie wojny, ma ona wyższe cele, obszerniejsze pola, a kto chce wśród niej znaleźć sławę, musi umieć więcej niż zastawiać się tarczą lub godzić mieczem. Na polach walki jest zadanie wodza najtrudniejsze i najszczytniejsze; tutaj musi okazać siłę woli, musi umieć ujarzmić wolę całej armii. Wódz, to człowiek walczący, zbrojny całem wojskiem. To pojęcie wskazało mu cel życia tem piękniejszy, że go upiękniała myśl zemsty łatwiejszej w boju, niż w czasie pokoju.
Sądzimy, że po tem objaśnieniu łatwiej zrozumiemy uczucia Ben-Hura, słuchającego opowiadań Baltazara, które dotykało dwóch najczulszych strun jego duszy, dwóch czynników w nim działających. Serce jego biło szybko i coraz szybciej; nie wątpił już też ani chwili, że opowiadanie aż do szczegółów było prawdziwem i że Dziecię było obiecanym Mesyaszem. Mając to przekonanie, nie mógł sobie nie postawić dwóch pytań: najpierw, czemu Izrael nic nie wie o tem objawieniu? Po wtóre, czemu on sam nic o tem nie wiedział? Chcąc sobie te wątpliwości wytłomaczyć, postanowił wypytać Baltazara.
Gdzie się znajduje obecnie Dziecię?
Jaką będzie jego misya?
— Czemuż nie umiem ci odpowiedzieć na te pytania — rzekł Baltazar swoim prostym, poważnym sposobem. — Gdybym wiedział, gdzie On jest, zaiste poszedłbym tam, choćby mnie morza i góry od Niego oddzielały!
— Czy usiłowałeś odnaleźć Go? — pytał Ben-Hur.
Na to pytanie uśmiech przebiegł po twarzy Egipcyanina.
— Pierwszem mojem staraniem po opuszczeniu schronienia na pustyni — tu spojrzał z wdzięcznością na Ilderima — było dowiedzenie się, co się stało z Dziecięciem. Już był minął rok, to prawda, jednak nie śmiałem sam się udać do Judei, gdyż Herod żądny krwi, wciąż jeszcze panował. Wróciwszy do Egiptu, znalazłem kilku przyjaciół, a ci uwierzyli w cuda, które im opowiadałem i radowali się wraz ze mną z przyjścia na świat Odkupiciela. Ci słuchali mnie zawsze z równym zapałem, a nawet kilku z nich poszło szukać Dziecięcia do Betleem; odnaleźli gospodę i jaskinię, ale napróżno szukali owego stróża i zarządcy gospody, który strzegł bramy w noc narodzenia, w ową noc, w którą nas gwiazda do stajenki przywiodła. Słyszeli, iż król Herod powołał go do siebie, i już go odtąd ludzkie nie widziało oko.
— Musieli przecież odnaleźć innych jakich świadków.
— Tak, znaleźli krwawe dowody, bo całą wieś w żałobie i smutku, matki płaczące nad niemowlętami swemi. Trzeba ci wiedzieć, że Herod, dowiedziawszy się o naszej ucieczce, posłał siepaczy swoich, aby wymordowali wszystkie nowo-narodzone dzieci w Betleem i całej okolicy. Ani jedno nie uszło miecza, a moi wysłańcy wrócili przekonani, że cudowne dziecię zginęło w rzezi niemowlątek.
— A więc nie żyje! — zakrzyknął Ben-Hur przerażony. — Nie żyje, mówisz?
— Nie, mój synu, nie powiedziałem tego. Mówili to moi wysłańcy, a nie wierzyłem wówczas i nie wierzę dzisiaj.
— Otrzymałeś więc później lepsze wiadomości?
— Nie, o nie! — rzekł Baltazar, schylając głowę. — Duch towarzyszył nam i zawiódł nas tylko do Dziecięcia. Gdyśmy wyszli z jaskini, oddawszy cześć i dary Dziecięciu, najpierw zwróciliśmy wzrok ku niebu, szukając gwiazdy, ale napróżno, — nie było jej. Zrozumieliśmy, że odtąd zostawieni jesteśmy sami sobie, bo ostatniem natchnieniem Bożem, jakie pamiętam, było to, które nas do Szeika zaprowadziło.
— Tak — rzekł Szeik, nerwowo głaszcząc brodę. — Powiedzieliście mi, że was przysłał Duch, pamiętam to.
— Nie mam odtąd żadnych wiadomości — mówił Baltazar, widząc zasmucenie Ben-Hura. — Ale, synu mój, dużo o tem myślałem, a myślałem natchniony wiarą, która, upewniam cię, biorę Boga na świadka, jest w mojem sercu tak silną teraz, jako była w chwili, gdy usłyszałem głos Ducha u wód jeziora. Jeśli chcesz posłuchać, powiem ci, dlaczego wierzę w życie Dziecięcia.
Obaj, Ilderim i Ben-Hur, prosili o dalsze objaśnienie i zdawali się skupiać całą uwagę swej duszy, aby nietylko słyszeć, ale rozumieć to, co mówił. Służba niemniej od panów słuchała ciekawie, wszyscy więc zbliżyli się do dywanu. W całym namiocie uroczysta zapanowała cisza, aby z opowiadania nic nie uronić.
— My trzej wierzymy w Boga — począł Baltazar, pochylając głowę — a On jest Prawdą, jest Bogiem! Góry mogą się w proch rozpaść, morza wyschnąć od powiewu południowych wiatrów, ale słowa Jego trwać będą wieczyście, bo On jest Prawdą.
Słowa mówiącego brzmiały uroczyście:
— Głos, który był Jego głosem, mówił do mnie u jeziora: — Błogosławionym bądź synu Mizraima! Odkupiciel przyjdzie. Z dwoma innymi, co od krańców świata przybędą, ujrzycie Zbawiciela. I stało się! Widziałem Zbawiciela — niech będzie błogosławione Imię Jego! Odkupienie zaś, które stanowiło drugą część obietnicy, dopiero przyjdzie. Czy pojmujecie teraz? Gdyby Dziecię nie żyło, odkupieniaby być nie mogło! Obietnica nie spełniłaby się i Bóg — nie, nie mogę tego powiedzieć, usta moje nie wyrzekną bluźnierstwa.
Tu w świętem oburzeniu podniósł ręce ku niebu.
— Dziecię przyszło na świat, aby spełnić dzieło odkupienia. Dokąd obietnica nie odwołana, nawet śmierć nie odłączy Go od Jego dzieła, aż obietnica wypełnioną będzie. To jest podstawą mojej wiary, a teraz słuchajcie dalej.
Tu zatrzymał się czcigodny starzec, jakby osłabiony mową.
— Może skosztujesz wina? Mam je oto pod ręką — rzekł Ilderim z uszanowaniem.
Baltazar wypił i wzmocniony mówił dalej:
— Zbawiciel, którego widziałem, urodził się z niewiasty, jako równy nam i podległy wszelkim cierpieniom, nawet śmierci. Tu jest początek, przypatrzmyż się dziełu, które na niego czeka. Nie jestże to zadanie, któremu tylko mąż sprostać może, mąż mądry i silny — a nie dziecię, nie prawdaż? Aby się mężem stać, musiało dziecię dojrzeć, jako my dojrzewamy. A teraz pomyślmy tylko, jakie niebezpieczeństwa grozić mu mogły w czasie tego długiego czasu, między dziecięctwem a dojrzałością. Wszelkie potęgi były mu wrogie, — Herod był Mu nieprzyjacielem strasznym, a czemże byłby Mu Rzym? A Izrael, czyby Go przyjął, czy nie zawsze byłby w niebezpieczeństwie. Czy pojmujecie teraz? Byłże inny sposób ocalenia Go w dziecięctwie, jak wychowanie w ukryciu? Dlatego mówię i umacniam w sobie wiarę: On żyje, ale ukrywa się, aby przybyć w właściwym czasie i spełnić obietnicę Boską. Oto podstawy mej wiary, żaliż nie słuszne?
Małe, bystre oczy Araba zabłysły zrozumieniem, a Ben-Hur, pocieszony w swym smutku, rzekł serdecznie: Nie myślę ci zaprzeczać, ale cóż dalej?
— Alboż to nie dosyć, mój synu? Znalazłszy powody i rozważywszy je — mówił dalej spokojniej — zrozumiałem, iż wolą jest Boską, aby Dziecię pozostało w ukryciu; uzbroiłem więc w cierpliwość moją wiarę i czekam. — Tu podniósł oczy jaśniejące świętą wiarą i ufnością, mówiąc w pół przytomnie: „czekam, a On żywie i zachowuje swą tajemnicę! Chociaż nie dozwolonem mi jest pójść do Niego, ani nazwać wzgórza, czy doliny, którą zamieszkuje, to przecież wiem, że żyje czy jako kwiat lub właśnie dojrzewający już owoc, dość mi, kiedy wiem, że żyje, bo wierzę i pewny jestem obietnicy Pana.
Uczucie czci napełniło duszę Ben-Hura, a w tem uczuciu gasną wszelkie wątpliwości.
— Gdzież, sądzisz, może przebywać? — spytał cichym głosem jako zwykle ten, co czuje na ustach swych świętą pieczęć milczenia.
Baltazar spojrzał nań łagodnie i odpowiedział jeszcze z odblaskiem uniesienia:
— Nad Nilem, w moim domu, co stoi tak blizko rzeki, że płynąc wodą, widzisz nie tylko dom, ale i odbicie jego w przejrzystych falach, otóż w tym domu siedziałem przed kilku tygodniami i pogrążyłem się w głębokiej zadumie. Człowiek, mający trzydzieści lat, mówiłem sobie, powinien mieć pole życia swego już uprawione i zasiane, bo potem idzie lato, a w niem niema czasu na zasiew. Dziecię nie ma jeszcze dwudziestu siedmiu lat, ale czas zasiewu już blizko. Jak widzisz, postawiłem sobie to samo, co ty, mój synu, pytanie, a w odpowiedzi wybrałem się tu jako do miejsca blizkiego ziemi, danej od Boga ojcom twoim. Gdzież miałby się słuszniej ukazać, jak nie w Judei? Gdzież snadniej miałby rozpocząć Swe dzieło, jak nie w świętej Jerozolimie? Któż pierwej godzien otrzymać błogosławieństwa, jakie przyniesie, jeśli nie dzieci Abrahama, Izaaka i Jakóba? Wszak oni ukochanymi dziećmi Pana! Gdybym otrzymał rozkaz szukania Go, to poszedłbym do wsi i miasteczek wzdłuż gór Judei i Galilei, kędy się spuszczają w dolinę Jordanu. On jest tam i stojąc w drzwiach Swego domu lub na szczycie wzgórza, patrzał dziś na zachodzące słońce, myśląc, że oto jeden dzień bliżej do chwili, w której Sam stanie się Światłem ziemi.
Baltazar umilkł z podniesioną w stronę Judei ręką. Słuchacze, nawet nieoświeceni słudzy, poza dywanem stojący, czuli się ogrzani jego zapałem i jakby w obecności jakiejś tajemniczej istoty. Uczucie to trwało chwilę, milczenie panowało głębokie, nareszcie przerwał je Ben-Hur:
— Widzę, czcigodny Baltazarze — rzekł — że otrzymałeś wiele łask, widzę również, że posiadłeś mądrość. Nie jest w mojej mocy powiedzieć ci, ile ci wdzięcznym jestem za to, co mi oznajmiłeś. Oczekuję wiele rzeczy i zaczerpnąłem od ciebie wiary, ale uzupełnij twe dzieło i powiedz, proszę, jakie będzie posłannictwo Tego, którego oczekujesz i którego ja od dziś oczekiwać będę, jako przystoi wierzącemu synowi Judy. Mówisz, że ma być Zbawicielem, żaliż będzie zarazem Królem żydowskim.
— Synu mój — rzekł łagodnie Baltazar — posłannictwo Jego jest dotąd postanowieniem, w łonie Boga spoczywającem. Wszystko, co myślę, wysnuwam z owych wyrazów, które wymówił głos, i z modlitwy, która została wysłuchaną. Mamże o nich mówić?
— Wszak tyś nauczycielem.
— Ludzie upadli brakiem wiary. Upadek ten był przyczyną mej troski — zaczął Baltazar — ona zrobiła ze mnie kaznodzieję w Aleksandryi i wioskach nad Nilem, ona zapędziła mnie w samotność, gdzie mnie Duch nawiedził. Cierpiałem nad nędzą ludzi — nie ludzi jednej warstwy społecznej, ale nad nędzą wszystkich. Upadek ich tak był straszny, iż czułem, że tylko Bóg może przeprowadzić dzieło odkupienia. Błagałem Go więc, aby przyszedł i abym Go mógł ujrzeć: — Dobre twoje uczynki zwyciężyły! Odkupienie zbliża się, a ty ujrzysz Zbawiciela! — Żaliż nie tak mówił głos? Poszedłem, przez gwiazdę wiedziony, aż do Jerozolimy. Któż ma być odkupiony? Cały świat. W jaki sposób On przyjdzie? Wzmocnij twą wiarę, mój synu, bo oto powiem ci. Ludzie mniemają, że nie będzie pomyślności, póki Rzym ze wzgórz swoich nie zniknie, a jednak nie mniemam, aby tak być miało. Gdyby Rzym miał zniknąć, znaczyłoby to, że złe niema, jak sądziłem, źródła w nieznajomości Boga, ale płynie ze złych rządów panujących. Mamże powtarzać, że rządy ludzkie nie są nigdy rządami religijnymi? Słyszałżeś o wielu królach, którzyby lepszymi byli od swych poddanych? Nie, i stokroć nie! Odkupienie nie może mieć politycznych celów, nie może znosić jednych władzców, aby drugim miejsce zgotować. Gdyby tym zajmować się miało, mądrość Boska przestałaby być niedoścignioną. Mówię ci, wprawdzie jako ślepy do ślepego: Ten, który przyjdzie, będzie Zbawicielem dusz! Odkupienie oznacza, że Bóg zejdzie na ziemię. A na to, aby mógł na niej zamieszkać, panować musi cnota.
Na twarzy Ben-Hura widocznem było rozczarowanie, pochylił głowę, a choć nie był przekonany, niechciał sprzeciwiać się wywodom Egipcyanina. Inaczej Ilderim.
— Na wielkość Boga — rzekł namiętnie — sąd taki sprzeciwia się wszelkim pojęciom. Drogi, któremi świat idzie, są stałe i nie dadzą się zmienić! W każdym narodzie musi być ktoś, przy kim jest władza, inaczej niemożliwe byłyby zmiany.
Baltazar przyjął zarzut poważnie.
— Mądrość twoja, Szeiku, jest światową, a zapominasz, że Odkupienie ma nas właśnie z więzów świata wyzwolić. Ujarzmić ludzkość dla siebie pragnie król, Bóg chce pozyskać dusze ludzkie.
Ilderim wstrząsnął przecząco głową a Ben-Hur podjął się odpowiedzi za obu:
— Ojcze, pozwól się tak nazywać — rzekł — o kogo miałeś się pytać w bramie Jerozolimskiej?
Szeik spojrzał na mówiącego z wdzięcznością.
— Miałem się pytać — odpowiedział Baltazar spokojne: — Gdzie jest Ten, który się narodził Król żydowski.
— I widziałeś go w Betlteemskiej jaskini?
— Widzieliśmy Go, oddaliśmy Mu cześć i dary — Melchior złoto, Gaspar kadzidło, a ja mirrę.
— Gdy mówisz o rzeczach, które się stały, ojcze, słucham cię i wierzę — mówił Ben-Hur — ale w rzeczach, które przyjść mają, nie mogę zrozumieć, jakiego króla widzisz w dziecięciu — nie mogę oddzielić panującego od jego władzy i obowiązków.
— Synu — rzekł Baltazar — zazwyczaj zastanawiamy się nad rzeczami, które przypadek do nóg nam rzucił, przeciwnie na rzeczy trochę oddalone zaledwo przelotne rzucamy spojrzenie. Tak i ty — widzisz tylko tytuł... król żydowski; a ja ci mówię, zechciej podnieść wyżej oczy, sięgnij aż do tajemnicy poza tym tytułem, a znikną twoje powątpiewania. O tym tytule powiem jeszcze słowo. Lud twój izraelski miał niegdyś lepsze dnie — dnie, w których Bóg nazywał twój naród Swoim narodem, obcował z nim przez Swe proroki. W owych czasach obiecał mu Zbawiciela, którego widziałem, i wtedy obiecał Go, jako Króla żydowskiego — ukazanie się więc Jego musi się zgadzać z obietnicą, choćby ze względu na świat. Rozumieszże teraz powód mego pytania u bramy? Sądzę, że tak — idę więc dalej. Może się zastanawiasz nad godnością — Dziecięcia, czy myślisz, że wielkim zaszczytem jest być następcą Heroda? Żaliż Pan nie mógł Swemu Ukochanemu lepszego zgotować losu? Możesz-że, wyobrażając sobie Wszechmocnego ojca, przypuścić, aby zechciał dla Swego Syna zapożyczać tytułu od grzesznych ludzi? Albo czemuż w takim razie nie kazał mi pytać u bramy o Cezara? Wierzaj mi, jeśli chcesz poznać Istotę tego, o czem mówimy, to patrz wyżej, błagam cię, i pytaj raczej: nad kim będzie królem Ten, którego oczekujemy? W odpowiedzi na to pytanie jest klucz tajemnicy, której nikt nie zrozumie bez Niego.
Tu wzniósł oczy pobożnie do nieba i mówił dalej: — Jest królestwo na ziemi, chociaż nie jest ziemskie — obszar jego większy niźli obszar ziemi — większy niż ziemia i morze, gdyby je nawet jak młotem złoto rozciągnąć. Istnieje ono rzeczywiście, tak jak istnieją nasze serca, a my żyjemy od kolebki do grobu, nie widząc ich. Żaden człowiek nie pozna tego królestwa, zaczem nie pozna duszy swej, bo ono nie stworzone dla jego duszy. Chwała zaś tego królestwa jest tak wielką, że sobie jej zgoła wyobrazić niepodobna... jest jedyną, z niczem nieporównaną.
— To, co mówisz ojcze, jest dla mnie zagadką — rzekł Ben-Hur — nigdy nie słyszałem o takiem królestwie!
— Ani ja — dodał Ilderim.
— I ja o nim nie mogę nic więcej powiedzieć — rzekł znów Baltazar, spuszczając oczy. — Jakie to królestwo jest, dlaczego takie jest i jak się tam dostać — nikt się nie dowie, póki nie przyjdzie Dziecię, aby objąć swą własność. Dziecię przyniesie klucz od niewidzialnej bramy, otworzy ją dla wybranych, którymi będą ci, którzy kochają, bo oni tylko będą odkupieni!
Tu nastąpiło długie milczenie a Baltazar uważał je snać za najstosowniejsze, aby zakończyć rozmowę, więc rzekł:
— Czcigodny Szeiku, jutro lub pojutrze udam się na jakiś czas do miasta, albowiem córka moja pragnie widzieć przygotowania do igrzysk. Czas wyjazdu oznajmię później; ciebie zaś, synu mój, zobaczę jeszcze, a teraz pokój wam!
Wstali od stołu, a Szeik i Ben-Hur patrzyli za Egipcyaninem, aż go wyprowadzono z namiotu.
— Szeiku Ilderimie — powiedział wtedy Ben-Hur — dziwne zaiste rzeczy słyszałem dzisiaj, pozwól mi iść nad jezioro, abym o tem wszystkiem mógł rozmyślać.
— Idź, a ja przyjdę później.
Umyli ręce; sługa na dany znak przyniósł obuwie Ben-Hura, poczem tenże wyszedł.
- ↑ Forum, rynek czyli otwarty plac w starożytnym Rzymie, przeznaczony na targi, posiedzenia sądowe i zgromadzenia ludowe.