Bez paszportu/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bez paszportu |
Podtytuł | Z pamiętników wygnańca |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Drukarnia L. Bilińskiego i W. Maślankiewicza |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Moję pielgrzymkę po syrenim grodzie skończyłem...
Śmiało rzec mogę, że chodząc po ulicach Warszawy, zaglądając do kamienic gdzie bywałem niegdyś, — powtórnie przeżyłem cały przeciąg czasu od powrotu z pierwszej katorgi, w Omsku, do trzeciego uwięzienia w cytadeli i do trzeciego mego wygnania, to jest od r. 1857 do r. 1864.
Postacie moich przyjaciół i tych, którzy już w grobach spoczęli, i tych, którzy wraz ze mną spożywali gorzki chleb wygnania, i tych, po różnych krańcach świata rozproszonych — przed wyobraźnią moją jak żywe stają.
Zaszedłem najpierw zdala popatrzeć na dworek, podówczas nr. 941 oznaczony, a będący w latach 1857 i następnych własnością panny Emilii Gosselin, która lubo miała cudzoziemskie nazwisko, wszelako była gorącą patryotką polską, a przytem kobietą niezwykle podniosłych przymiotów umysłu i charakteru.
W tym dworku ocienionym kasztanami z ogródkiem kwiatowym i z paru owocowemi drzewami, pod kierunkiem p. Emilii Gosselin kształciły się panienki z bogatych domów ziemiańskich.
W tym dworku zbierały się „Entuzyastki“ z Narcyzą Żmichowską i Eleonorą Ziemięcką na czele; zbierały się najtęższe i najmędrsze głowy jak: Gustaw Ehrenberg, Henryk i Aleksander Krajewscy, Gerwazy Gzowski, Opieńscy, Traugutt, Żulińscy i cała falanga innych. I najgoręcej patryotyczna młodzież, w której wiódł rej ognistego temperamentu Władysław Krajewski[1] student Akademii Medycznej.
W tym dworku pojawiała się świetlana postać: księdza Benwenuty, a codzień zgromadzali się liczni goście w celach porozumienia się z sobą w kwestyach ważnych, w celu wspólnego roztrząsania powziętych projektów, wreszcie dla wymiany uczuć i myśli.
Z panną Emilią Gosselin jeździłem do Warki, do pułkownika Piotra Wysockiego, odwieźć mu 2253 złp., które za staraniem p. Chrzanowskiego, właściciela Szymczyc, dla starego wojaka złożyła szlachta z ziemi piotrkowskiej.
Jakże to wzmocniły nas na duchu odwiedziny pełnego zawsze najświetniejszych nadziei rębacza! I ta jego pogoda umysłu i ta jego skromność tak szczera, a tak podniosła![2].
W r. 1864, w parę tygodni po mojem wywiezieniu, panna Gosselin umarła. Dworek został sprzedany. Kasztany i drzewa owocowe wyschły. Ogródek stał się śmietnikiem.
Obecny właściciel zamierza zburzyć domek.
I tak z domku, w którym najpiękniejsze dni mego życia przepędziłem, wkrótce nie pozostanie ani śladu.
Niema obawy, żeby podobny los, to jest żeby zagłada kiedykolwiek groziła pałacowi Uruskich, gdzie za mego pobytu w Warszawie mieszkali państwo Hipolitowie Skimborowiczowie. W ich wielkim salonie powiewał chłód a królowała sztywność, nie waham się powiedzieć: królowała nuda.
A może tylko ja nie umiałem się do tego salonu dostroić?
Natomiast serdeczna, miła, bezpretensyonalna atmosfera panowała na zebraniach u Gołębowskiego przy ulicy Długiej, w domu pań Wierzbowskich i u Felicyi Pancer, w Alejach Jerozolimskich.
U Oskara Stanisławskiego bywało dużo figur urzędowych. Najbardziej utkwił mi w pamięci częsty gość: hrabia Osoliński i córka jego, wielce uczona niewiasta: Wanda Tomaszowa hr. Potocka.
Równie dobrze zapamiętałem ministra Tymowskiego, z dwoma grzebykami wpiętemi we włosy. Te grzebyki pana ministra śmieszyły mię ogromnie. Nie mogłem się z niemi oswoić.
Placyk przed Resursą nic się nie zmienił, pozostał miłym i słonecznym.
Tutaj w domu jenerała Lewińskiego jakiś czas mieszkała autorka „Poganki“.
Ztąd przeniosła się na ulicę Miodową do pałacu Grabowskich. Na „Miodziogórzu“, to jest na trzeciem pięterku, u Narcyzy Żmichowskiej bywało ludno i miło. Nie zatrze się nigdy w mej pamięci mistrzowska gra Julii Bąkowskiej. Majaczy mi przed oczyma jakiś żywy obraz, który na „Miodziogórzu“ zaimprowizował młody, piękny chłopiec artysta malarz: Wojciech Gerson. Skimborowicz występował jako Milton, pochmurny Bartoszewicz, słodki Frąckiewicz, astronom Baranowski, brali też udział w tym obrazie.
Dla wielkiej różnicy poglądów na ówczesną sytuacyę polityczną w naszym kraju, na aspiracye zbiorowej duszy naszego narodu, w zgodnem poprzednio kółku gości Narcyzy Żmichowskiej zapanował rozdźwięk...
My, Sybiryacy, zaczęliśmy się z tego kółka usuwać... usuwać... „Miodziogórze“, któreśmy też między sobą nazywali „Mont Parnas“ dla pewnych przyczyn przemianowaliśmy na „Mont Sinaï“....
Znajduję nową ulicę „Brühla“ piękną, żelazną kratę i bramę zamiast domu, który zamykał ulicę Niecałą od strony Saskiego ogrodu.
W tym nieistniejącym już domu, raz w niedzielę u p. Kryspiny Stelmowskiej, podczas południowego przyjęcia, dwaj panowie o trzeźwych głowach twierdzili, że wszelkie nasze patryotyczne ruchy po roku 1830 były politycznym błędem, może nawet były głupstwem, szaleństwem zapalonych, niedowarzonych młodzieńczych mózgów...
Oponując przeciwko temu, Narcyza Żmichowska tak się uniosła, że cisnęła na podłogę trzymaną w ręku filiżankę...
Po trzasku stłuczonej porcelany i brzęku rzuconej łyżeczki, w pokoju zapanowała ponura cisza... Unosiły się tylko westchnienia... te i owe z obecnych pań, które w potępionych „ruchach“ straciły najbliższych, ocierały łzy... a ktoś głośno wyrzekł:
— Fanaryoci!
Preopinanci chwycili kapelusze i nie żegnając nikogo, a żegnani niechęcią ogólną, szybko wymknęli się z domu p. Stelmowskiej.
- ↑ Władysław Krajewski, uwięziony w r. 1864, skazany został na wygnanie do Minusińska. Ułaskawiony, ale bez prawa pobytu w kraju, skończył medycynę w Wiedniu. Poczem osiadł w Czechach w Teplifz-Schönau. U dr. Władysława — w willi, zwanej „villa Polonia“ zbierali się Polacy, przebywający na kuracyi w Schönau. Za bezinteresowną pomoc lekarską udzielaną ubogim, dwa miasta czeskie ofiarowały mu tytuł honorowego obywatela. Dr. Władysław Krajewski umarł w Krakowie w r. 1892. P. W.
- ↑ List pułkownika Piotra Wysockiego do p. Chrzanowskiego.
Szanowny Rodaku!
Niewidzę potrzeby opisywać mojego rozrzewnienia i wdzięczności, jaką moim ziomkom obowiązany jestem, bo wszystko cobym niepowiedział w tym względzie, byłoby niedostateczne w porównaniu tego wzniosłego i szlachetnego uczucia, jakie wogóle moi ziemkowie dla mnie okazują, a które tylko przyszłe pokolenia będą wstanie osądzić i ocenić. Lecz co do mnie, to proszę zacnego kolegi, aby wszystkim moim rodakom oświadczyć raczył, iż oprócz wdzięczności, z jaką do zgonu życia mojego za ten chwalebny wasz czyn pozostanę, już mi na niczem więcej nie zbywa, gdyż nabywszy z uczynionych ofiar waszych maleńki domek i przy nim kilkadziesiąt morgów gruntu, są mi aż nadto dostateczne dla mojego samotnego, oszczędnego i skromnego życia jakie sobie, choćby przy największych dochodach i dostatkach, do śmierci przepędzić zamierzyłem.
Proszę przyjąć wyraz głębokiego szacunkui poważania z jakiem pozostajęPiotr Wysocki.złp. 2553 gr. 10
odebrałem.