Bezimienna/Tom I/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Po wyjściu napastnika nastąpiło długie, przykre milczenie, trzeba było biedne, przestraszone dziecko, Julkę płaczącą utulić; one obie niewiele więcej miały odwagi od niej. Hela była w rozpaczy, Ksawerowa w obawie, aby nie powrócili ci ludzie i nowych nie dopuścili się gwałtów... Można się było spodziewać poszukiwań w domu... a chore dziecię i tak już dość ucierpiało...
Ksawerowa miała wyjść i szukać jakiejś opieki we dworze, gdy znany głos rządcy, pana Tęborskiego, rozkazująco, z łajaniem począł się domagać otwarcia drzwi. Na łasce jego były sieroty, oprzeć mu się więc ani można pomyśleć; Hela pośpieszyła odryglować i wpuścić nowego — nie gościa, ale napastnika.
W tym charakterze tylko przychodził zwykle Tęborski, szukając do kobiet najrozmaitszych pretensyi, ażeby im dojeść i dokuczyć. Dziedzic Dobrochowa, litościwy pan, który dworku opuszczonego na mieszkanie im dozwolił — rozporządzeniem tem, bez wiedzy wszechmocnego rządcy uczynionem, naraził biedne kobiety na jego zemstę i niechęć. Tęborski, samowładny pan w dobrach, któremi pod niebytność dziedzica jak chciał, zarządzał, zaraz z początku okazał się tem obrażony, iż dziedzic, nie pytając go, śmiał w swych dobrach kogokolwiek umieścić... Posądził Ksawerową, że przysłaną została, aby go szpiegowała, a Helę gorzej jeszcze. Chcąc się ich pozbyć, wyznaczył chatę mieszkalną, pustą i wszelkiej pomocy odmówił. Na chwilę wprawdzie zmienił był taktykę i spróbował zalecać się do panny Heleny, posądzając ją o łaskę u dziedzica, którego wcale nie znała, ale, odepchnięty dumnie, surowiej jeszcze zaczął się obchodzić z kobietami. Jedynego opiekuna, który je nieco bronił i którego Tęborski szanować musiał, choć go nie cierpiał, miały w starym proboszczu. — Ale to słaba była podpora.
Rządca z proboszczem był w drażliwych stosunkach, unikano się wzajemnie. Pan Tęborski przykrości wyrządzał, patrzył okiem nieufnem, i teraz, gdy jacyś goście poczęli napływać do plebanii, zżymał się na to, usiłując napróżno dowiedzieć się, ktoby byli, posądzając księdza, że knował przeciwko niemu. Pobyt jakiegoś nieznajomego, który się zwał krewnym, a o którym bliższych szczegółów dowiedzieć się nie mógł, był mu też podejrzanym.
Tęborski wyglądał na tego, kim był, miał fizyognomię swej przeszłości, ekonomską, typową. Krępy, przysadzisty, rumiany, lat średnich, zdrów, silny, miny zuchwałej, nawykły do despotycznego obejścia z podwładnymi, nawet pragnąc być grzecznym, był nieznośnym.
Gdy mu otworzono, wpadł, czapki nie zdejmując, do pierwszej izby.
— Czego się tu zamykacie? — zawołał sapiąc — co to, ja będę u was pode drzwiami czekał!
— Musiałyśmy się zamknąć — odpowiedziała Ksawerowa — bo nas tu od rana jacyś ludzie nachodzili...
— A przecie lubicie gości! — szydersko przerwał Tęborski — no to przyjmujcież! Ów krewniak księdza, proboszcza przecie tu bywał co wieczora, a siadywał do rana...
Starsza ruszyła ramionami.
— Krewny księdza proboszcza! hę? — wołał rządca — a cóż ci ichmość gorsi od niego? A wiecie — dodał krzykliwie — że to był człowiek podejrzany, że go szukają i łapią? Niedarmo od komendy rosyjskiej przysłali go tu śledzić... A ja za proboszcza i za was pokutować muszę, narażony na prześladowania śledzących go. Czemużeście nie powiedziały tym, co pytali, co o nim wiecie! Myślicie, że za was pokutować będę i puszczę to płazem? że ja tu wam trzymać się dalej z waszymi przyjaciółmi pozwolę? Niedoczekanie! Niech sobie książę da w innych dobrach schronienie, a ja, zmuszony ochraniać całość majątku, nikomu powodu do napaści dawać nie myślę... Wypędzę! Odpowiem za to! — wołał Tęborski, unosząc się coraz bardziej — no, to odpowiem... a fora ze dwora!... Co Rosyanie zrobią z proboszczem, to do mnie nie należy, jak sobie piwa nawarzył, niech pije... Ja tu pod moją juryzdykcyą na żadne spiski i konszachty i zjazdy nie pozwolę.
— Bo żadnych u nas nie było — odpowiedziała starsza — przecież schronienia od deszczu nikomu odmówić nie można... A że ktoś zaszedł pod nasz dach, my za to odpowiadać i karane być mamy?
— Wasz dach! — wybuchnął rządca — wasz dach! jak wy śmiecie nazywać tę chatę waszą?
— Panie rządco, pan nie masz litości...
— Mnie rozum potrzebny, nie litość — przerwał Tęborski — co wy mnie tu uczyć myślicie... Jakem powiedział, tak się stanie, do trzech dni was tu do nogi nie będzie.
— Chyba nas siłą wyrzucicie! — zawołała Ksawerowa.
— Myślicie, że się zlęknę? Wyrzucę — wołał coraz głośniej rozgniewany rządca — niech ksiądz proboszcz, wasz przyjaciel, da wam schronienie. Dość już tego... Z waszej przyczyny ja cierpieć nie myślę i Rosyanom się narażać...
— Zreflektujże się jegomość! Z naszej przyczyny? — odpowiedziała kobieta.
— No tak, z waszej... ten dyabeł, kto go tam wie, jak się zowie, co go Rosya szuka, spędzał tu sobie słodkie wieczorki! na gruncie pod moją juryzdykcyą! Przyszły rozkazy z Warszawy, aby go aresztowano... A wiecie, czem to pachnie... Albo muszę się grubo opłacić, albo spalą pałac, zniszczą wioski i postawią załogę, która mnie zje.
Asani mi zaraz powiesz, kto to był, kiedy i dokąd wyjechał, gdzie się ukrywa... albo nie, to do trzech dni, fora z dwora — precz...
— Nic panu nie powiemy, bo nie wiemy nic — występując naprzód, śmiało odparła Hela, której oczy jaśniały gniewem, zaledwie pohamować się dającym. — Każesz nas waćpan wyrzucić — no, to pójdziemy choćby pieszo...
Tęborski, rozjadły, szydersko zmierzył ją oczyma od stóp do głowy.
— O! waćpanna kochanka nie wydasz... to ja wiem — rzekł, śmiejąc się — ale ja kobiet podejrzanych, co po nocach ichmościów przyjmują, trzymać nie myślę... Pójdziecie sobie za nim...
Cała krwią oblana z gniewu Hela postąpiła krok ku niemu, brew jej była zmarszczona, czoło groźne, wargi pobladły, oczy ciskały płomieniami; z początku nie miała siły wyrzec słowa, rękę podniosła, wyciągnęła i wskazała na drzwi.
— Nim ty nas wypędzisz — krzyknęła — ja mam jeszcze prawo powiedzieć ci, ażebyś z tego domu, który nie tobieśmy winne, szedł natychmiast — precz! słyszysz? precz!
Tęborski, takiem zuchwalstwem przestraszony, niemal rozwścieczony — pobladł.
— Tak! — krzyknął, podnosząc rękę — no to zobaczymy, kto z nas stąd wyjdzie sromotniej... i nie za trzy dni, ale nim się dzień skończy...
— Za godzinę nas tu nie będzie — odpowiedziała Hela. — Idź waćpan, więcej z sobą do mówienia nie mamy.
Tęborski stał jeszcze, gniew nim miotał, pobiegł do drzwi i powrócił, chciał coś mówić, ale obie kobiety pobiegły do płaczącej znowu Julki i drzwi alkierza zamknęły za sobą...
Potargawszy czuprynę, rządca jeszcze parę razy przebiegł izdebkę i rzucił się do drzwi.
— Mnie każe iść stąd precz! mnie! precz! Znać rachują na czyjąś protekcyę, no, to zobaczymy... i ja tu coś znaczę... Co będzie, to będzie... wyrzucę!
Nikt mu nie odpowiadał. Wybiegł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.