Bitwa na cmentarzu Père Lachaise

<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Bitwa na cmentarzu Père Lachaise
Pochodzenie Nowele z czasów oblężenia Paryża
Wydawca Staraniem S. Szczepanowskiego i A. Potockiego
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia C. K. Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Antoni Potocki
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




BITWA NA CMENTARZU PÈRE LACHAISE.



Stróż zaczął się śmiać.
— Bitwa tutaj!... Ależ nigdy tu żadnej bitwy nie było. To jakiś wymysł dzienników... Opowiem wszystko jak najprawdziwiej.
Wieczorem 22-go, było to, jak wiadomo, w niedzielę, ujrzeliśmy przybywających trzydziestu artylerzystów komuny z bateryą, składającą się z siedmiu dział i jednej kartaczownicy nowego systemu.
Zajęli pozycyę na najwyższem miejscu cmentarza, a ponieważ do mnie należy dozór nad tamtą sekcyą, ja sam więc ich przyjąłem. Kartaczownicę ulokowali w tym kącie ulicy niedaleko od mojej budki, a armaty trochę niżej na tamtej rabacie. Jak tylko przybyli, kazali mi otworzyć kilka kaplic. Myślałem, że wszystko połamią, wszystko zrabują wewnątrz, ale dowódca ich stanął pomiędzy nimi i wydał następujący rozkaz:
— Pierwszej świni, która ruszy cokolwiek, przestrzelę pysk... Rozejść się!
Był to starzec zupełnie biały, obwieszony medalami za wojnę krymską i włoską i nie wyglądający wcale na pobłażliwego. Trzeba oddać sprawiedliwość tym ludziom, że umieli zachować karność — nie wzięli nic, nawet krucyfiksu z grobu księcia Morny, który sam kosztował dwa tysiące franków. A jednak ta artylerya komuny było to zbiorowisko ludzi z najgorszych warstw społeczeństwa. Kanonierzy przypadkowi, którym chodziło tylko o wzięcie swej wysokiej zapłaty trzech franków pięćdziesięciu centymów. Trzeba było widzieć, jakie oni życie pędzili tam na cmentarzu. Spali jeden na drugim w grobach Morny’ch, Favronne’ów, w tym pięknym grobie Favronne’ów, gdzie mamka królewska jest pochowaną. Wino, które dostawali, chowali do grobu Champeaux, bo tam jest fontanna. Potem sprowadzili sobie kobiety. Po całych nocach pili i łajdaczyli. O! nasłuchali się nasi umarli głupstw!
Jednakże, pomimo całej nieznajomości rzeczy, ci bandyci robili wiele złego Paryżowi.
Zajmowali taką dobrą pozycyę. Od czasu do czasu otrzymywali rozkaz:
— Strzelać w kierunku Louvru... strzelać w kierunku Palais Royal...
Wtedy stary kazał nabijać działa i leciały z rozpędem granaty na miasto. Co się tam działo na dole, nikt z nas dobrze nie wiedział. Słyszano tylko coraz bardziej zbliżającą się strzelaninę, ale powstańców nie niepokoiło to wcale. — Przy krzyżujących się wystrzałach z Chaumont i Monmartre, z Père Lachaise, zdawało im się nieprawdopodobnem, żeby Wersalczycy mogli się posuwać naprzód. Zaniepokoił ich dopiero pocisk, wysłany ku nam przez piechotę arynarki, zajmującą pagórek Monmartre.
Było to całkiem nieoczekiwane!
Znajdowałem się wtedy pomiędzy nimi. Stałem oparty o grób Morny’ego, paląc fajkę. Usłyszawszy huk bomby, zaledwo zdążyłem upaść na ziemię. Z początku nasi kanonierzy przypuszczali, że to był wystrzał omyłkowy, może jakiegoś kolegi pod dobrą datą. Ale właśnie! po upływie pięciu minut, Monmartre znowu błysnęło i drugi pocisk z takim samym zamachem wpadł do nas, w mgnieniu oka moje zuchy porzucili armatę i kartaczownicę i w nogi — cmentarz był dla nich za mały, biegali, wciąż wołając:
— Jesteśmy zdradzeni!... jesteśmy zdradzeni!
Stary sam jeden pozostał wśród pocisków, pomiędzy swemi armatami, płacząc ze wściekłości, że go kanonierzy opuścili.
Pod wieczór, kiedy nadeszła godzina wypłaty, zawróciło kilku. Patrz pan! tam na mojej budzie są jeszcze wypisane nazwiska tych, którzy zjawili się tego wieczoru. Stary pozapisywał ich.
Sidaine — obecny, Chondeyras — obecny, Billot, Vailon...
Jak pan widzi, było ich nie więcej, jak pięciu lub sześciu, ale mieli ze sobą kobiety... A! nigdy nie zapomnę tego wieczoru wypłaty! Tam na dole Paryż w płomieniach, ratusz, arsenał, magazyny zapasowe — wszystko. Na cmentarzu naszym było widno jak w dzień. Powstańcy próbowali jeszcze puścić w ruch działa, ale było ich za mało, a powtóre ogień z Monmartre, przejmował ich strachem. Wtedy weszli do jakiegoś grobu i zaczęli pić ze swemi ladacznicami. Stary usiadł pomiędzy dwiema figurami kamiennemi, przy wejściu do grobu Favronne’ów i patrzał strasznym wzrokiem na palący się Paryż. Zdawało się, że wątpił, aby to była ostatnia jego noc.
Od tej chwili nie wiem dobrze, co się działo. Poszedłem do domu, do tego baraku, który widać na dole pomiędzy gałęziami. Byłem bardzo zmęczony. Położyłem się w ubraniu na pościeli, nie gasząc lampy, jak to się robi podczas burzy. Nagle słyszę natarczywe stukanie do drzwi. Żona moja, cała drżąca, poszła otworzyć. Myśleliśmy, że ujrzymy jeszcze powstańców. Omyliliśmy się. Byli to marynarze: komendant, kilku chorążych, lekarz.
— Wstawajcie... zgotujcie nam kawy — powiedzieli do nas.
Wstałem i zrobiłem, co kazali. Na cmentarzu słychać było jakiś głuchy szmer, jakiś ruch przytłumiony, jakby wszyscy umarli wstali na sąd ostateczny.
Było tam pełno żołnierzy z marynarki. Postawiono mnie na czele oddziału i poszliśmy szperać od grobu do grobu. Od czasu do czasu żołnierze, ujrzawszy gdzieś poruszanie się liści, celowali i strzelali w ten krzak, lub ogrodzenie. Gdzieniegdzie znajdowano któregoś nieszczęśliwca, schowanego w jakimś zakątku kaplicy. Rozprawa była zwykle bardzo krótka.
A oto jaki był koniec owej artyleryi.
Znalazłem wszystkich mężczyzn i kobiety, zwalonych w jednę kupę przed moją budką, a stary z orderami leżał na samym wierzchu. Nie był to wesoły widok w ten zimowy, wczesny poranek. Brrr! Ale co mię najbardziej wzruszyło, to widok długiej linii gwardyi narodowej, którą teraz przyprowadzono z więzienia Roquette, gdzie noc spędziła. Szła ona poważnie główną aleją, jakby jakiś orszak pogrzebowy. Nie słychać było od nich ani jednego wyrazu skargi! Ci biedni byli już tak zgnębieni, tak zmordowani i znajdowali się pomiędzy nimi tacy, którzy spali, idąc; nawet idąc na śmierć, nie mogli się rozbudzić. Przeprowadzono ich w głąb cmentarza i rozpoczęła się kanonada. Było ich stu czterdziestu siedmiu! Możecie wyobrazić sobie, jak to długo trwało! Oto widzisz pan, co nazywają bitwą na cmentarzu Père Lachaise.
W tej chwili starowina spostrzegłszy swego naczelnika, opuścił mię nagle. Pozostałem sam i przyglądałem się nazwiskom, wypisanym na budce, przy blasku palącego się Paryża, w ten dzień ostatniej wypłaty. Przedstawiałem sobie tę noc majową, czerwoną od krwi, płomieni, brzmiącą hukiem pękających granatów, ten pusty zwykle cmentarz oświetlony teraz, jakby miasto jakieś w dzień wielkiej uroczystości, opuszczone działa na rozdrożach, dokoła otwarte lochy, orgie, odbywające się w grobach, a niedaleko ztąd wpośród tej masy kopuł, kolumn, posągów kamiennych, ożywionych drganiem płomieni, stoi wspaniałe popiersie z wyniosłem czołem i dużemi oczyma, popiersie Balzaca, patrzącego na to wszystko.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: Antoni Potocki.