Bolesław Śmiały, Krzywousty i jego synowie/Rycerz krzyżowy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cecylia Niewiadomska
Tytuł Bolesław Śmiały, Krzywousty i jego synowie
Podtytuł Rycerz krzyżowy
Pochodzenie Legendy, podania i obrazki historyczne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1921
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rycerz krzyżowy.

Czwarty syn Krzywoustego, książę sandomierski Henryk, bardzo niezwykłe miał losy.
Ludy chrześcijańskie prowadziły wówczas ciężką walkę z Turkami o grób Chrystusa Pana.
Pierwszy zawezwał do niej wszystkich chrześcijan ubogi pielgrzym, zwany Piotrem Pustelnikiem. Będąc w Jerozolimie świadkiem okrucieństw, jakich dopuszczali się Turcy na pielgrzymach, widząc zniewagę miejsca, tak świętego dla chrześcijaństwa, udał się do papieża z prośbą o ratunek, o odebranie Turkom Jerozolimy, i ofiarował się sam opowiedzieć wszystkim ludom i krajom, jaki ucisk panuje w ziemi świętej, wzywając do spełnienia obowiązku.
Z błogosławieństwem papieża i krzyżem puścił się na wędrówkę; niestrudzony pod wpływem świętego zapału, żywiąc się korzonkami i jałmużną, objeżdżał na osiołku miasta, wioski i osady, przebiegał całe kraje, przemawiając wszędzie gorącemi słowy, malując hańbę, jaka ciąży na chrześcijanach, wzywając wielkim głosem do obrony grobu świętego ubogich i bogatych, kmieci i rycerzy, panów, mieszczan i monarchów, grożąc obojętnym wiecznem potępieniem, sądem ostatecznym i pogardą ludzką.
Opisywał cierpienia nieszczęsnych pielgrzymów, którzy po tylu trudach i niebezpieczeństwach zbliżają się nakoniec do świętego miejsca, gdzie Zbawiciel krew przelał za nas; czcią najwyższą przejęci, pełni miłości i skruchy, cóż zastają na miejscu? Znieważone świętości, krzywdę i poniżenie, bezprawie, rozbój, a często śmierć straszną.
Słuchano go z ciekawością i wzruszeniem, a kiedy wzywał na wielką wyprawę, na świętą wojnę pod sztandarem krzyża, o cześć Boga i wiary, o najdroższą każdemu na ziemi pamiątkę, powstał zapał nieopisany. Słuchacze płakali gorącemi łzami, padali na kolana, prosząc Boga o przebaczenie, wzywając błogosławieństwa, przysięgając oddać życie na odkupienie win swoich, na odzyskanie grobu z rąk niewiernych. I przejęci do głębi najszlachetniejszem uczuciem, gotowi do ofiary, porzucali chaty i bogate zamki, skarby, ziemię, żony i dzieci, a śpieszyli w dalekie i nieznane kraje, przez góry, rzeki, morza i pustynie, pod straszny skwar palących promieni słonecznych, pomiędzy srogie pogańskie narody, gdzie czekała ich śmierć lub sława.
Nawet rozbójnicy rzucali rozboje, zwracali łupy, wyznawali winy, pokutowali ze skruchą i żalem, byle i oni mogli wziąć udział w wyprawie, byle przyjęto ich szczerą ofiarę, byle ich nie odtrącono.
Widząc powszechny zapał, papież zwołał sobór do miasteczka Clermont we Francji, wzywając tam wszystkich, którzy chcą należeć do wojny świętej.
Nieprzeliczone rzesze zgromadziły się na to wezwanie, niepodobna ich było objąć okiem.
Wśród pola urządzono wysoki tron dla papieża, Piotr Pustelnik stał przy nim i przemawiał raz jeszcze do ludu — potem podniósł głos papież, — w imieniu Chrystusa błogosławił tłumom, obiecywał zwycięstwo i zbawienie.
Jeden okrzyk był odpowiedzią: — Bóg tak chce! — Bóg tak chce!
Na znak należenia do świętej wyprawy przypinano na sukniach krzyże z czerwonego sukna.
Tak powstało wojsko krzyżowe.
Szły oddziały, tłumy, gromady i rzesze z wszystkich ludów i krajów: szli ciemni prostaczkowie i świetni rycerze, tłumy nędznie odziane i hufce lśniące żelazem i złotem, królowie i cesarze, nawet dzieci. Całe chrześcijaństwo wspaniałym pochodem szło walczyć o grób Chrystusa, odzyskać go, odkupić krwią swoją, lub zginąć.
Ginęły krocie ludu. Umierali z wyczerpania w gorącym klimacie, nie mogąc znieść strasznego trudu i upału, padali w nieskończonych walkach z poganami, którzy na każdym kroku stawiali im opór zacięty.
Po dwóch latach takiej drogi, po całym szeregu krwawych bitew, potyczek, klęsk i tryumfów, pierwsza wyprawa krzyżowa stanęła wreszcie na wzgórzu Emaus i ujrzała przed sobą mury świętego grodu.
Ze 100.000 przeszło najdzielniejszego rycerstwa licznej służby, pielgrzymów, nawet kobiet, co wynosiło razem do 600.000, pozostało zaledwie 40.000, z których tylko połowa dźwignąć mogła oręż. Lecz na widok Jerozolimy najwyższe uniesienie ogarnęło garstkę krzyżowców. Nikt nie kładł się tej nocy, klęcząc śpiewano modlitwy, najsłabsi zapomnieli o przebytych trudach, rycerze z płaczem wyznawali swoje grzechy, wszyscy gotowi byli rzucić się do szturmu, byle co prędzej ujrzeć własnemi oczyma święty grób Zbawiciela.
Niemało jeszcze męstwa i wysiłków kosztowało zdobycie miasta, do którego weszli nokoniec 15 lipca 1099 roku.
Naturalnie, że potrzebowali posiłków, ażeby się utrzymać przy swojej zdobyczy, więc z Europy szły nowe wyprawy, mniej albo więcej liczne i wspaniałe, zwłaszcza gdy Turcy znowu wydarli Jerozolimę chrześcijanom. I trwały te boje blisko przez lat 200.
Polacy mało brali w nich udziału: mieli oni pogan dookoła siebie i z tymi przedewszystkiem wojować musieli, w obronie własnej — dla sprawy chrześcijaństwa. Taką krzyżową wojną była za Krzywoustego wyprawa na Pomorze, zakończona utrwaleniem tu wiary chrześcijańskiej; w tym samym celu podjął walkę z Prusakami Bolesław Kędzierzawy, drugi syn Krzywoustego.
Do jednej z wypraw krzyżowych należał wszakże syn Krzywoustego, Henryk, książę sandomierski.
Z garstką wiernych towarzyszy, nie zdejmując żelaznej zbroi, aby nie być zaskoczonym przez wroga znienacka, walcząc bezustannie z licznym i doskonale uzbrojonym nieprzyjacielem, przebył spiekłe obszary Azji Mniejszej i podobno dostąpił szczęścia oglądania świętego grobu.
Po powrocie do kraju odznaczał się gorącą pobożnością, a gdy książę krakowski, Bolesław Kędzierzawy, wyruszał na Prusaków, aby wśród nich zaszczepić wiarę Chrystusową, rycerz krzyżowy pośpieszył za nim bez wahania.
Nieszczęśliwe były losy tej wyprawy. Broniąc swych siedzib i wiary, Prusacy podstępnie wprowadzili wojska polskie na trzęsawiska i nieprzebyte bagna. Niedołężny książę Bolesław ufał przewodnikom, którzy do zguby wiedli.
Przedzierają się z trudnością przez puszcze. Grunt coraz bardziej grząski, noc się zbliża. Na sznurze prowadzony schwytany przewodnik zapewnia jednak, że to jedyna droga, że przeszkody ominą wkrótce.
Tymczasem z pośród drzew padają strzały, rycerstwo polskie zewsząd otoczone, walka w ciemności trudna i niema odwrotu.
Straszliwe zamieszanie. Garstka spłoszona krzykiem, pierzchnęła w nieładzie, reszta stanęła mężnie, gotowa zginąć lub zwyciężyć.
I wre zacięta walka. Rycerz w żelaznej zbroi nie ulęknie się przecież nawpół nagiego Prusaka. O, za nim! za nim! już ucieka w puszczę!
Tu nawet droga jak gdyby wycięta, więc pośpiesza rycerstwo — nagle krzyk straszny rozdziera powietrze: ci najdzielniejsi, którzy jechali na czele, toną w bezdennem bagnie.
Niema ratunku. Ciężko uzbrojeni jeźdźcy zapadają z koniem coraz głębiej w trzęsawisko, na które ich Prusak wprowadził. Niema ratunku. Z dzikim śmiechem zasypuje ich strzałami, kamieniami. Toną, setkami toną.
Klęska, okropna klęska.
Król powrócił z wyprawy z resztką niedobitków. Książę Henryk zginął z innymi, walcząc o rozszerzenie wiary chrześcijańskiej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cecylia Niewiadomska.