[86]
BRACIA ŻALTISOWÉJ ŻONY.
Pięć lat potém upływa,
Jak Egłe już szczęśliwa,
I Żaltis jéj, pod wodą
Roskoszne życie wiodą.
Pięć lat i pięć upływa,
Nie tak Egłe szczęśliwa:
Bo choć dzieci ma troje,
Choć na niczém nie zbywa,
[87]
Lecz wspomni sioło swoje,
Żal jéj za rodzicami,
I zalewa się łzami.
Wszystko miała,
Co chciała;
Ale kiedy już komu
Tęskno do swych, do domu,
Nic nie syci, nie poi,
Dom a dom w oczach stoi.
I biednéj Egłe było,
Choć w dostatku, niemiło.
Prosiła męża co dnia,
I co dzień odpowiadał:
— Idź przyszłego tygodnia. —
Tak lat kilka odkładał.
Czas na prośbach upływa.
Egłe, mniéj już szczęśliwa,
Męża prosi i nudzi.
— Puść-bo mnie w odwiedziny
Do swoich, do rodziny,
Puść mnie na świat do ludzi.
Ja cię tu nie porzucę,
Za dzień, za dwa powrócę. —
Mąż nie mógł wstrzymać daléj,
Dał się wreście uprosić;
Lecz wprzódy kazał znosić
Trzewiki kute z stali.
[88]
Krugis je z Budrajcami[1]
Ogromnemi młotami
Na jéj nóżki zrobili.
Wzięła, myśli; po chwili
Na ogień je rzuciła,
Na żużel przepaliła,
Pochodziła dzień cały —
Trzewiki popadały.
— Ot, trzewików już niéma!
Teraz nic mnie nie wstrzyma.
Gotowam już do drogi —
Egłe do męża rzekła —
Teraz tylko piérogi
Dziś jeszcze będę piekła. —
On cóś czoło zachmurzył,
I rzekł żonie: — Myśl o tém:
Wszystkiem cebry ponurzył;
Nośże wodę rzeszotem.
A nie spiekłszy piéroga,
Za nic i twoja droga. —
Egłe łamała głowę,
Rozczynę zamiesiła,
Rzeszoto oblepiła,
Wody niém nanosiła,
I piérogi gotowe.
Żaltis żegnał ze łzami,
[89]
Całował dzieci swoje,
Wyprawił wszystko troje,
I rzekł: — Gdy wróci z sioła
I stanie nad wodami,
Wprzód mnie żona zawoła
Trzykroć temi słowami:
— Mężu mój! mężu! żona ciebie czeka!
Jeżeliś żywy, wynijdź pianą z mléka;
Jeżeli ciebie na świecie już niéma,
Krwią się objaw przed oczyma. —
Co tam było witania!
Jaka radość na siele!
Jak ciekawe pytania!
Jakie różne! jak wiele!
Jak witali wężową
Oddawna opłakaną,
I jak każde jéj słowo
Z ust do ust podawano!
Tak jéj trzy dni przebyło.
Nie myśli o powrócie.
Oj! po długiéj tęsknocie,
Swoich ujrzeć tak miło!
— Jeszcze trzy dni — prosili —
Trzy dni zostań w gościnie.
Dawno z tobą nie byli.
Nim przyjdziesz, długo minie. —
I została wężowa.
[90]
Bracia wieczór jechali
Na nocleg w głuchy las,
Chłopca jéj namawiali:
— Jedź z nami, zbudzisz nas. —
Pojechał starszy z niemi.
Gdzieś daleko, w dolinie,
Pokładli się na ziemi
I ogień rozłożyli,
I z chłopcem się pieścili;
A jeść dając chłopczynie,
Zadawali pytania:
— Kiedy wrócicie z sioła
Do waszego mieszkania,
Jak tam matka zawoła,
Żeby ojciec otworzył? —
A chłopiec ręce złożył,
I potrząsając głową,
Powtarzał im to słowo:
— Ja nic nie wiém, wujowie!
Matka wié, matka powié. —
Potém prosić zaczęli,
Naokoło stanęli.
— Ty musisz, chłopcze, wiedzieć,
A nie chcesz nam powiedzieć;
Tylko nie żartuj z nami,
Bo wysieczem rózgami. —
On wciąż mówił: — Wujowie!
Matka wié, ona powié. —
[91]
Dziesięć mioteł nacięło
I chłopca bić zaczęto.
Chłopiec płakał — Wujowie!
Niechaj matka wam powié. —
I napróżno go zbili.
A gdy zrana wrócili,
Egłe pytała syna:
— Co to oczy czérwone? —
— Smolna była łuczyna,
Wiatr dym pędził w tę stronę. —
Bracia wzięli młódszego.
Zbili znowu napróżno.
Nie powiedział im tego,
Jak ojca wyzwać możno.
Potém wzięli dziewczynę,
I zawieźli w dolinę,
Prosili i pytali.
Długo, długo milczała;
Lecz rózgi pokazali,
I ze strachu wydała.
Bracia śpieszyli skoro
Za sioło nad jezioro,
Kosy z sobą pobrali,
I stanąwszy, wołali:
— Mężu mój! mężu! żona ciebie czeka.
Jeżeliś żywy, wynijdź pianą z mléka;
[92]
Kiedy cię na świecie niéma,
Krwią się objaw przed oczyma. —
Prysły ciche wód łożyska,
Mléczną pokryły się pianą,
A z piany Żaltis wytryska,
Powitać żonę kochaną;
I już na brzeg się toczy,
Z brzegu sunie się daléj.
Wtém go młodzież oskoczy,
I w sztuki rozsiekali.
Minął w gościach dzień trzeci.
Egłe, zabrawszy dzieci,
Tęskna wraca do męża.
Już ujrzała jezioro,
Pośpiesza z dziećmi skoro,
Staje i woła węża.
Pękły ciche wód łożyska;
Lecz krew na falach połyska,
A głos wychodzący z fali
Woła do niéj raz ostatni:
— Tę krew masz z ręki bratniéj.
Bracia mnie rozsiekali. —
Egłe słupem stanęła,
Z oczyma łez pełnemi.
— Cóż ja pocznę? — krzyknęła —
Z sobą, z dziećmi mojemi?
Powrócęż żyć z zbójcami?
[93]
Bracia, zbójcy mężowi,
Wyśmieją płacz mój wdowi.
Gdzież ja pójdę ze łzami?
Ach! lepiejby nam było
Spać pod jedną mogiłą,
Lub wrosnąć z dziećmi memi
Na wieki do téj ziemi. —
Ledwie rzekła te słowa,
Stała jodłą wężowa,
Z gałęźmi spuszczonemi,
Jak ręce załamane.
Przy niéj dzieci spłakane
Bogi w drzewa zmieniły:
Starszy dębem się staje,
I zawsze pełen siły,
Wiatróm się nie podaje;
Młódszy w korze jesiona
Rozpościera ramiona;
A mdłe ciałko dziewczyny
Drży listkami osiny.
|