Bracia Karamazow/Rozdział trzeci/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bracia Karamazow |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1913 |
Druk | L. Bogusławski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Barbara Beaupré |
Tytuł orygin. | Братья Карамазовы |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dom Fedora Pawłowicza znajdował się w jednej z ubocznych dzielnic, dość daleko od środka miasta. Był to budynek obszerny, wyglądał na zewnątrz bardzo przyzwoicie i schludnie, ściany miał pomalowane szaro, a dach kryty czerwoną blachą. Wewnątrz było tam również obszernie i wygodnie. Oprócz pokoi mieszkalnych, było jeszcze mnóstwo kryjówek, zakamarków, krytych schodów i t. p. — szczury harcowały po tem pustem prawie mieszkaniu, ale stary Karamazow nie miał nic przeciw temu, utrzymując, że „zawsze tak człowiekowi przyjemnie, gdy sam siedzi wieczorami”. Miał on istotnie zwyczaj zostawać na noc zupełnie sam, a służbę odsyłał do oficyn, zbudowanych w obrębie podwórza. W oficynach tych mieściła się kuchnia, gdyż Fedor Pawłowicz nie znosił zapachów kuchennych i obiad noszono mu zimą i latem przez dziedziniec. Wogóle dom ten był urządzony na liczną rodzinę i zmieściłby wygodnie pięć razy tyle osób, co obecnie, w chwili bowiem naszego opowiadania, w głównym budynku mieszkał tylko Fedor Pawłowicz i Iwanow, w oficynie zaś troje służby, t. j. stary Grigor z równie starą żoną Martą, i młody lokaj, Smerdiakow.
Stary Grigor, o którym wspominaliśmy już poprzednio, był to człowiek twardy, niewzruszony idący uparcie do celu, który sobie postawił, skoro tylko raz cel taki uznał za słuszny. Ogólnie biorąc, był uczciwy i nieprzedajny. Żona jego, Marta, ulegała całe życie żelaznej woli męża. Raz tylko jeden, w czasie uwłaszczenia chłopów, nalegała na niego usilnie, aby porzucić Fedora Pawłowicza i przenieść się do Moskwy dla założenia tam jakiegobądź sklepiku. Ale Grigor postanowił wówczas raz na zawsze, że obowiązkiem jego jest pozostać przy dawnym panu. Twierdził, że baba bredzi, jak każda baba, bo wszystkie są z natury „nieuczciwe” i — został na miejscu.
— Czy ty rozumiesz, co to obowiązek? — pytał surowo Marty.
— Doskonale rozumiem, ale nie widzę wcale, żeby to był jaki dla nas obowiązek zostawać tutaj — protestowała kobieta.
— Możesz sobie nie rozumieć, a przecie zostaniemy. Tymczasem milcz.
Tak się i też stało.
Fedor Pawłowicz wyznaczył im niewielką pensyę miesięczną, którą im zresztą dość regularnie wypłacał. Przytem Grigor wiedział, że ma wpływ na swego pana.
Stary Karamazow, człowiek chytry i bardzo wytrzymały, a nawet twardy w niektórych okolicznościach życia, miewał także momenty niezwykłej słabości, z czego zdawał sobie sprawę; a słabości tej swojej lękał się niezmiernie.
Człowiek tak nieposzlakowanej wierności, jak Grigor, był dla niego niezmiernie drogocennym skarbem. W ciągu długoletniej swej karyery, Fedor Pawłowicz narażał się nieraz na poważne niebezpieczeństwa, z których wybawiał go zwykle Grigor, robiąc mu później surowe uwagi z powodu niewłaściwego jego postępowania. Parę razy groziło mu np. bicie i to nielada bicie, ale to nie było jeszcze najgorsze. Zdarzały się nieraz w życiu jego bardzo zawiłe i skomplikowane trudności i wtedy to zwłaszcza odczuwał on niewypowiedziane zadowolenie z możności oparcia się na bizkiej i tak bezwzględnie wiernej sobie istocie. Prócz tego, będąc pijanym, doświadczał on niekiedy przejmujących wewnętrznych trwóg. „Dusza mi prawie z gardła ucieka” — mawiał wówczas sam o sobie. Miło mu było wtedy wiedzieć, że blizko, choć nie pod jednym dachem, ale tam, w oficynie, znajduje się ktoś przyjazny, oddany, a przytem tak zupełnie inny niż on: — uczciwy, spokojny nie rozpustny i gotów bronić go w każdej chwili... od czego? sam dobrze nie wiedział, ale od czegoś, czy kogoś strasznego i groźnego. Podobne uczucia uspokojenia budziła w nim także obecność Aloszy, którego w dodatku pokochał i to tak, że sam musiał przed sobą przyznać, że od chwili poznania tego swego najmłodszego syna, zaczyna pojmować rzeczy, dawniej zupełnie dla siebie niezrozumiałe.
Wspominaliśmy już poprzednio, że stary Grigor otaczał szczególniejszą sympatyą i opieką drugą żonę swego pana, t. zw. „Klikuszę.” Uczucie to przetrwało i po jej śmierci, i z czasem przeszło w pełne czci uwielbienie, tak, że nie zniósłby najmniejszej lekkomyślnej wzmianki o zmarłej, której pamięć przechowywał wiernie. Wogóle uczucia były w nim dziwnie stałe i uparte, mimo, że nie okazywał ich na zewnątrz. Tak np. trudno było na pozór osądzić, czy kocha żonę swoją, Martę Ignatiewnę, do której był przecież głęboko przywiązany. Kobieta ta, mimo to, że bardzo rozsądna i w sprawach codziennego życia o wiele praktyczniejsza od męża, ulegała mu bezwzględnie od pierwszych dni małżeństwa. Mówili do siebie bardzo niewiele, bo Grigor był z natury bardzo milczący, a żona zastosowała się do niego, zrozumiawszy prędko, że jej małomówność staje się w oczach męża dowodem rozumu. Grigor nie bijał nigdy żony. Zdarzyło mu się to raz jeden tylko w pierwszym roku pożycia, gdy Marta, młoda jeszcze wówczas kobieta, znajdując się wraz z całą gromadą na poczęstunku we dworze, pozwoliła sobie wyróżnić się z całego grona towarzyszek i odtańczyła jeden taniec nie po wiejsku bynajmniej, ale tak, jak wyuczono ją we dworze, gdy służyła w bogatym domu Mjusowych. Grigor przypatrzył się temu popisowi swojej żony, a gdy wróciła do domu, wybił ją, niezbyt wprawdzie mocno, i targnął parę razy za włosy, dla pouczenia jej o zdrożności jej postępku. Marta też od tego czasu zaniechała popisów tanecznych.
Dzieci nie mieli. W pierwszym roku wprawdzie urodził się im chłopczyk, ale umarł po dwóch tygodniach, a w dodatku miał 6 palców u ręki, co Grigor uważał za jakiś osobliwy znak, tak dalece, że miał wątpliwości, czy dziecko ma być wogóle chrzczone. Po śmierci tego synka, Grigor, który miał zawsze skłonność do pewnego rodzaju mistyzmu, stał się poważniejszym jeszcze i uroczystszym, niż dawniej. Czytywał bardzo pilnie „żywoty świętych”, a także stary zbiór kazań średniowiecznych i przypowieści, pisany w stylu mało zrozumianym i dlatego może szczególnie czczony. Dzieci lubił zawsze bardzo i, jak już wspominaliśmy poprzednio, wypiastował na własnych rękach wszystkich z kolei synów Fedora Pawłowicza. — W jakiś czas po śmierci swego dziecka, Marta Ignatiewna obudziła się w nocy, a usłyszawszy dochodzący z za okna jakgdyby jęk jakiś, czy płacz, zbudziła strwożona męża. Grigor, wyszedłszy na ganek, począł nasłuchiwać, a idąc w kierunku głosu w głąb ogrodu, znalazł w stojącej tam łazience chorą, jęczącą kobietę. Przypatrzywszy się jej bliżej, poznał, że to była znana w całem mieście dziewczyna — niemowa, idyotka, którą żywiono z litości. Nieszczęśliwa blizka już była skonania, obok niej zaś leżał nowonarodzony chłopczyk.