Bractwo Wielkiej Żaby/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bractwo Wielkiej Żaby |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1929 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Tarnowski |
Tytuł orygin. | The Fellowship of the Frog |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
John Bennett pracował z samego rana w swoim ogrodzie, gdy zjawił się Elk i natychmiast przystąpił do rzeczy.
— W mieszkaniu lorda Farmley a dokonano w nocy z soboty na niedzielę włamania, prawdopodobnie między dwunastą a trzecią nad ranem. Wyłamano safe i skradziono ważny dokument. Zapytuję pana, czy potrafi pan usprawiedliwić swoją nieobecność w domu tej nocy?
Bennett spojrzał detektywowi prosto w oczy. — Wracałem z miasta. 0 drugiej rozmawiałem z policjantem w Dorking. O północy byłem w Kingbridge, gdzie także rozmawiałem z policjantem. Policjant z Dorking jest jak i ja amatorem fotografem.
Elk zastanowił się. — Moje auto jest tutaj. Czy nie zechciałby pan pojechać ze mną, aby to sprawdzić na miejscu? — zaproponował. Ku wielkiemu zdumieniu detektywa Benett zgodził się natychmiast.
Policjant w Dorking kończył właśnie służbę.
— Tak jest, panie inspektorze, przypominam sobie dokładnie, że rozmawiałem z mr. Bennettem. Dyskutowaliśmy na temat fotografij zwierząt.
— Czy pamięta pan, o której to było godzinie?
— Z całą pewnością! O drugiej wizytuje mię sierżant służbowy. Nadszedł on właśnie w trakcie naszej pogawędki.
Sierżant, którego Elk zbudził ze snu porannego, po-twierdził to zeznanie. Rezultat badania w Kingbridge wypadł identycznie. Elk skierował auto zpowrotem do Horsham.
— Nie przepraszam pana, mr. Bennett, — rzekł. — Zna pan moje obowiązki dość dobrze, aby uważać mię za usprawiedliwionego.
— Nie uskarżam się, — rzekł Bennett mrukliwie. — Obowiązek jest obowiązkiem. Mam jednak prawo dowiedzieć się, dlaczego ze wszystkich ludzi na świecie podejrzewał pan właśnie mnie?
Elk zapukał w szybkę i auto stanęło. — Chodźmy dalej pieszo, — rzekł. — Tak mi się lepiej mówi.
Wysiedli i przez chwilę szli obok siebie w milczeniu.
— Bennett, z dwóch względów jest pan podejrzany.
Jest pan tajemniczym człowiekiem, gdyż nikt nie wie, czem pan zarabia na utrzymanie. Nie ma pan majątku. Nie ma pan stałego zajęcia i w nieregularnych odstępach czasu znika pan z domu, a nikt nie wie, dokąd się pan udaje. Gdyby pan był człowiekiem młodszym, przypuszczałbym, że prowadzi pan podwójne życie w zwykłym sensie. Ale pan nie jest tego rodzaju człowiekiem. To podejrzana. okoliczność numer pierwszy. Numer drugi brzmi: ilekroć pan znika, zostaje gdzieś dokonane wielkie włamanie, a jestem zdania, że jest to robota Żab. Wyjaśnię panu swoją teorję. Żaby to przecież najniższa kategorja. Niema w całej tej organizacji tyle mózgu, aby wypełnić orzech średnich rozmiarów. Ale zapewniam pana, że u góry siedzą ludzie mądrzy. Nie są to jednak zwykłe opryszki, żyjące z przestępstwa. Tacy chłopcy nie mają na to czasu. Układają oni plan i wykonują go albo wpadają. Jeżeli zdobędą łup, dzielą się. I przepuszczają potem wszystko z dziewczynami, aby znowu zacząć od początku. Ale Żaby utrzymują z pewnością szereg ludzi, stojących poza organizacją i spełniają nadzwyczajne posługi.
— I sądzi pan, że ja jestem jednym z tych ludzi? — zapytał Bennett.
— To właśnie miałem na myśli. Włamanie w domu lorda Farmley’a zostało dokonane przez specjalistę. Wygląda to zupełnie na robotę Saula Morrisa.
Bystre oko Elka badało twarz Bennetta, ale najmniejsze drgnienie nie zdradziło myśli starego.
— Przypominam sobie Saula Morrisa, — rzekł Bennett powoli. — Nie widziałem go nigdy, ale słyszałem o nim. Czy był podobny do mnie?
Elk wydął wargi. — Jeżeli pan wie wogóle coś o Saulu Morrisie, to wie pan także, że nie wpadł on nigdy w ręce policji, że prócz członków jego szajki nikt nie widział go nigdy, że więc nikt nie mógł go opisać.
Nastąpiła długa chwila milczenia. Gdy wracali do auta, Bennett rzekł:
— Nie robię panu wyrzutów; tryb mego życia jest podejrzany. Ale mam po temu powody. Co do włamań, nie wiem o tem nic. Proszę pana tylko o milczenie w tej sprawie wobec mojej córki, gdyż... no, nie potrzebuję panu chyba wyjaśniać dlaczego?
Gdy auto nadjechało, Ella stała przy furtce ogrodu. Na widok Elka uśmiech znikł z jej twarzy, a detektyw czuł, że powodem tego zakłopotania była myśl o bracie i przykrościach, jakie mogły na mego spaść.
— Pan Elk wstąpił do nas, aby mi zadać kilka pytań w sprawie mr. Gordona, — rzekł Bennett krótko.
Gdy pozostali sami, Ella zapytała detektywa: — Czy coś jest nie w porządku, mr. Elk?
— Bynajmniej, miss.. Przyjechałem tylko, aby odświeżyć swą pamięć, która nigdy nie była świetna, zwłaszcza jeżeli idzie o daty. Jedyną datą, którą naprawdę zapamiętałem, jest rok urodzenia czy też śmierci Wilhelma Zdobywcy — 1140, czy coś koło tego. Brat pani powrócił już pewnie do miasta?
— Odjechał wczoraj wieczorem, — rzekła Ella i dodała przekornie: — Ray ma teraz rzeczywiście bardzo dobrą posadę, mr. Elk.
— Słyszałem już o tem. Mam jednak nadzieję, że nie pracuje w tem samem przedsiębiorstwie, co ludzie, z którymi przebywa. Ale może pani być spokojna, nie spuszczę go z oka, miss Bennett.
Wieczorem detektyw wyznał Dickowi z największą skruchą swoją pomyłkę. — Nie wiem, jak wpadłem na to podejrzenie, — rzekł. — Zdaje się, że głupstwa mojej młodości zaczynają się znowu. Widzę, że gazety wieczorowe przyniosły już wiadomość o kradzieży.
— Ale nie wiedzą, co zostało skradzione.
Znajdowali się w wewnętrznem biurze, z którego Dick korzystał teraz czasowo. Myśl Dicka pomknęła znowu do sprawy, która go oddawna absorbowała. Mimo nieustannego dozoru, pod jakim znajdował się włóczęga Carlo, i mimo wszystkich zastosowanych środków ostrożności, przestępca ten znikł bez śladu, a wspólnym wysiłkom Scotland Yardu i policji zamiejskiej nie udało się stwierdzić jego identyczności. Był to słaby punkt Gordona, jak słusznie powiadał Elk. Gdyż Carlo był prawdopodobnie owym słynnym Numerem Siódmym, najważniejszą po Wielkiej Żabie osobą w organizacji.
— Na nic się nie zda, gdybyśmy wysłali kogo innego, aby grał rolę Gentera. System nie funkcjonuje już sprawnie. Czy też Lola wiedziałaby coś o tem?
— Nie sądzę, aby Żaby ufały kobiecie, — rzekł Dick.
Powróciwszy wieczorem do swego pokoju w dyrekcji policji, Elk siedział długo na fotelu, pogrążony w głębokiem zamyśleniu. Potem nacisnął dzwonek. Wszedł jego asystent Balder.
— Niech pan pójdzie do biura statystycznego i przyniesie mi wszelkie dokumenty, dotyczące kasiarzy, znanych w kraju. Może pan pominąć Francuzów i Niemców, ale jest kilku specjalistów szwedzkich, operujących lampą doskonale, no i co najważniejsza — Amerykanie.
Po dłuższym czasie Balder zjawił się z pokaźnym stosem papierów, fotografij i odcisków palców.
— Może pan odejść, Balder. Człowiek, który ma służbę nocną, odniesie to.
Elk przerzucił już prawie cały stos, gdy natknął się na fotografję młodzieńca ze zwisającemi wąsami i kędzierzawą czupryną. Była to doskonała, ostra odbitka, jakie sporządzają nieromantyczni detektywi, i wykazywała najmniejszą chropowatość skóry. Pod fotografją wypisane było starannie nazwisko: „Henry John Lyme R. V.“
„R. V.“ była to sygnatura więzienna. Każdy rok od 1874 do 1899 oznaczony był wielką literą alfabetu. Potem następowały małe litery. Wielkie R oznaczało, że Henry J. Lyme skazany został na karę więzienia w roku 1891, druga litera V — że ponownie uwięziony był w roku 1895. Elk odczytał straszliwą krótką notatkę.
Urodzony w roku 1873 w Guernsey, człowiek ten jeszcze przed dwudziestym rokiem życia karany był sześciokrotnie (krótszych kar nie zaznacza się w kodeksie więziennym literami). W końcowym ustępie, gdzie wymienia się specjalne cechy przestępcy, napisano: „Niebezpieczny; posiada stale broń“. Innem pismem, czerwonym atramentem, jakim zwykle zamyka się karjerę przestępcy, dopisano: „Zginął na morzu, Channel Queen. Blach Rock — 7 lutego 1898“. Elk pamiętał jeszcze rozbicie statku pocztowego z Guernsey na Black Rock. Odwrócił stronicę, aby się dowiedzieć szczegółów przestępstw zmarłego i uwag tych, którzy mieli z nim styczność. W uwagach tych zawarta była jego prawdziwa biografja. „Pracuje sam“, brzmiała jedna uwaga. A potem: „Nigdy nie widywano go w towarzystwie kobiet“. Trzecią uwagę trudno było odcyfrować, ale gdy Elk uporał się z nieczytelnem pismem, uniósł się z podniecenia na fotelu. „Do ogólnego rysopisu dodać: D. C. P. 14 wytatuowana żaba, lewy przegub. J. J. M“.
Data tej uwagi była datą ostatniego aresztowania złoczyńcy. Elk odszukał arkusz D. C. P. 14 i przekonał się, że był to formularz, zatytułowany: „Opis aresztanta“. O tatuowanej żabie nie było wzmianki. Pisarz był widocznie niedbały. Detektyw czytał dosłownie:
„Henry John Lyme, a. młody Harry, a. Tomasz Martin, a. Boy Place, a. Boy Harry (następowało pięć wierszy takich alias’ów). Włamywacz (niebezpieczny, nosi broń). Wzrost pięć stóp i sześć cali, obwód piersi 38. Cera świeża. Oczy szare. Zęby zdrowe. Usta regularne. Dołek w podbródku. Nos prosty. Włosy brunatne, kędzierzawe, długie. Twarz okrągła. Wąsy obwisłe, nosi bokobrody. Ręce i nogi normalne, u lewej stopy pierwszy człon małego palca amputowany po wypadku, Więzienie Królewskie Portland. Mówi dobrze, ładny charakter pisma, niema specjalnych zamiłowań. Pali papierosy, podaje się za urzędnika państwowego, poborcę podatkowego, inspektora sanitarnego, pracownika gazowni lub instalatora. Mówi płynnie po francusku i włosku. Nie pije, gra w karty, ale nie jest szulerem. Ulubione schronienia Rzym lub Medjolan. Nie karany poza krajem. Nie ma krewnych. Wyśmienity organizator. Bezpośrednio po przestępstwie szukać go w jakimś dobrym hotelu w hrabstwach środkowych lub w drodze do Hull ku holenderskim lub skandynawskim okrętom. Wiadomo, że był w Guernsey...“
Teraz następowały tylko wymiary Bertillona[1] i znamiona cielesne, gdyż działo się to w czasach przed zaprowadzeniem metody odcisków palców. O żabie na przegubie lewej dłoni nie było więcej wzmianki. Elk dopisał brakujące dane. Potem napisał: „Człowiek ten może jeszcze żyje“. I podpisał swemi inicjałami.
- ↑ Alfons Bertillon, uczony francuski, twórca teorji antropometrycznej, służącej do ustalania identyczności przestępców. Dzisiaj metoda ta zastąpiona została przez daktyloskopję. — Przyp. tłum.