<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Bractwo Wielkiej Żaby
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1929
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Fellowship of the Frog
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Indeks stron
WSTĘP.

Było rzeczą zajmującą dla wszystkich, studjujących psychologję mas, że zanim zamożny, lecz z drugiej strony zgoła niepozorny James G. Bliss stał się przedmiotem ich zainteresowania, działalność i rozwój organizacji Żab były prawie zupełnie nieznane. W wielu pismach krajowych ukazały się energiczne wzmianki o bezprawnym charakterze tego stowarzyszenia; pewien dziennik niedzielny dał wesoły artykuł, zatytułowany:

Związek Włóczęgów obiera żabę jako godło swego tajemniczego zakonu

i podał w humorystycznej formie wyciąg z ich regulaminu i rytuału. Wszędzie rozlegały się pytania: Czy słyszał pan już o tym nowym związku włóczęgów?...
Ukazał się także bardziej poważny artykuł wstępny, traktujący o rozwoju życia związkowego, w którym wspomniana też była organizacja Żab; i aczkolwiek od czasu do czasu zjawiały się wiadomości o tajemniczych przestępstwach, które przypisywano Żabom, to jednak większość obywateli patrzała na to stowarzyszenie, zakon, czy coś w tym rodzaju, jako na coś zgoła dobroczynnego w swych zamierzeniach i z konieczności ekscentrycznego w swej organizacji, i wychodząc z tego założenia, ze swej strony odnosiła się do niego z wyrozumiałą tolerancją.
Podobnie jak tłum z niewielkiem zainteresowaniem dowiaduje się o wybuchłej w odległym kraju groźnej epidemji, która jego samego mało dotyczy, a pewnego ranka budzi się nagle w obliczu straszliwej zarazy, pukającej już do jego drzwi — tak opinja publiczna została nagle zaalarmowana wyłaniającą się niespodzianie z mgły okropną zjawą.
James G. Bliss był kupcem żelaza i człowiekiem bardzo znanym na giełdzie, która dzięki szeregowi udatnych spekulacyj stała się źródłem poważnych bogactw dla Bliss General Hardware Corporation. Był on osobistością okazałą i przedsiębiorczą i posiadał ów przywilej, który daje człowiekowi przeciętność, połączona z pewną szczodrobliwością, mianowicie, że me miał wrogów; i od czasu, gdy ta szczodrobliwość stała się jedną z jego zdrowych zasad handlowych, nie można było o nim powiedzieć nawet tego, co się często o ludziach mówi, że największym jego wrogiem był on sam. Posiadał i posiada dotychczas większość akcyj B. G. H. Corporation — co jest tem bardziej godne uwagi, że mr. Bliss zwykł od czasu do czasu manipulować ceną swych akcyj przy prawnych operacjach.
W tym samym czasie, gdy mała zwyżka giełdowa w przemyśle podniosła akcje Bliss Hardware jednym skokiem z 12.50 na 23.75, przytrafiło się owo zdumiewające wydarzenie, które zwróciło oczy wszystkich na Bractwo Żab.
Mr. Bliss miał posiadłość ziemską w Long Beach w Hampshire. Nazywała się ona „Chatą“, ale była to chata tego rodzaju, jaką król Salomon mógłby był zbudować dla królowej Saby, gdyby ten wybitny mąż był dostatecznie obeznany ze współczesnem budownictwem, najnowszemi metodami ogrzewania i oświetlenia i wymaganiami dzisiejszych szoferów. Pod tym względem mr. Bliss był mądrzejszy od Salomona.
Powrócił po pracowitym dniu do swej posiadłości podmiejskiej i przechadzał się po ogrodzie w orzeźwiającem powietrzu wieczora. Był on (i jest) żonaty, ale żona jego i dwie córki spędzały właśnie wiosnę w Paryżu — co było o tyle uzasadnione, że wiosna jest jedyną porą roku, gdy Paryż może mieć jakiekolwiek pretensje do miana pięknego miasta.
Wracał właśnie ze stajni i szedł przez park w stronę zarośli, otaczających jego posiadłość. Na dźwięk jego krzyku stajenny i parobek pobiegli w stronę lasku i znaleźli Blissa nieprzytomnego na ziemi; twarz jego i ramiona zalane były krwią. Został powalony jakąś ciężką bronią: doznał lekkiego pęknięcia kości ciemieniowej, a skóra na głowie była w wielu miejscach przecięta.
Przez trzy tygodnie zawieszony był ten nieszczęsny człowiek między życiem a śmiercią, prawie ciągle nieprzytomny; nawet w rzadkich chwilach, gdy odzyskiwał świadomość, me był w stanie rzucić jakiegoś światła na dokonany na mego zamach lub złożyć w tej sprawie jakichś zrozumiałych zeznań, z wyjątkiem urywanych słów: „Żaba... żaba... lewa ręka... żaba“.
Było to pierwsze z wielu podobnych przestępstw, pozornie bezpodstawnych i noszących cechy wybryku, w żadnym wypadku nie związanych z rabunkiem i zawsze (z wyjątkiem jednego wypadku) popełnianych na ludziach, zajmujących w hierarchji społecznej stanowiska bynajmniej nie wysokie.
Żaby stały się natychmiast przedmiotem powszechnego zainteresowania. Okazało się, że epidemja jest już rozpowszechniona, a ludzie, którzy z lekkiem sercem czytywali o jej pierwszych nielicznych ofiarach, zaczęli zamykać drzwi na wszystkie spusty, a wychodząc wieczorem, nosić przy sobie broń.
I mądrze robili, gdyż wielka siła była w tej organizacji, która zrodziła się z lęku i dojrzała w ciemności (ku zdumieniu swego twórcy), rządzona tyrańską władzą.
W centrum organizacji, za licznemi szańcami, siedziała Wielka Żaba, opiła władzą, bezlitosna, straszliwa. Jeden człowiek, prowadzący dwa żywoty i używający obydwóch, a przez cały czas smagany lękiem, który tchnął w niego Saul Morris pewnej mglistej nocy w Londynie, gdy ponure ulice pełne były uzbrojonych policjantów, poszukujących człowieka, który między portem Southampton a Cherbourgiem sprzątnął ze skarbca Mantanji trzy miljony funtów szterlingów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Marceli Tarnowski.