Bractwo Wielkiej Żaby/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bractwo Wielkiej Żaby |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1929 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Tarnowski |
Tytuł orygin. | The Fellowship of the Frog |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Równocześnie z rozgrzaniem się chłodnicy pękła jedna z opon samochodu. Drugi zbieg okoliczności polegał na tem, że oba te wypadki przydarzyły się w sąsiedztwie willi Maytree Cottage, na gościńcu, wiodącym do Horsham. Ryszard Gordon zatrzymał się przed furtką ogrodową, przyglądając się domowi, pochodzącemu z epoki elżbietańskiej. Ale zaciekawienie jego nie było jedynie pasją miłośnika starożytności.
Nie, aczkolwiek lubił kwiaty, wzroku jego nie przyciągał barwny kobierzec ogrodu. Nie przyciągał go też panujący dokoła porządek, ani wykładana czerwonemi cegłami ścieżka, wiodąca do domu, ani śnieżnobiałe firanki przy oknach.
Spojrzenie Dicka ciągnęła ku sobie dziewczyna, siedząca na wyplatanym fotelu, pokrytym czerwoną materją. Siedziała na niewielkiej murawie, w cieniu drzewa morwowego, z książką w ręku i pudełkiem cukierków obok fotelu. Włosy jej miały barwę złota, ale złota żywego i połyskliwego. Cerę miała bez skazy, a gdy zwróciła głowę w jego stronę, ujrzał parę szarych, pytających oczu. Szybko zerwała się z fotelu.
— Przykro mi bardzo, że pani przeszkodziłem, — usprawiedliwiał się Dick z kapeluszem w ręku. Ale potrzeba mi trochę wody dla mego biednego, spragnionego auta.
— Niech pan pozwoli za mną na tam tą stronę domu, pokażę panu studnię, — odpowiedziała dziewczyna, a Dick uświadomił sobie natychmiast, jak piękny miała organ mowy. Posłusznie poszedł za nią, ciekaw kto to jest. W głosie jej brzmiała nuta jakiejś wyższości, którą rozumiał doskonale. Był to ton dorosłej panny wobec młodego chłopca. Dick, który miał trzydzieści lat, a wyglądał na osiemnaście, doświadczył już tego tonu „dorosłych“ niejednokrotnie i nieraz się nim ubawił.
— Oto wiadra, a to nasza studnia, — rzekła nieznajoma. — Chętnie przysłałabym panu służącą do pomocy, ale nigdy nie mieliśmy służącej, nie mamy i zapewne nigdy mieć me będziemy.
— W takim razie jakaś uboga dziewczyna straciła okazję dobrej służby, — rzekł Dick, — gdyż uważam, że tu jest czarująco.
Nieznajoma milczała, przyglądając mu się przy napełnianiu wiader, a Dick odczuwał z jej strony mrożącą obojętność. Ale kiedy poniósł wiadra do auta, poszła za nim. Okrążyła wielki, żółty „Rolls“, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
— Nie boi się pan sam prowadzić tak ciężkie auto? — zapytała. — Jabym umarła ze strachu. Takie jest olbrzymie!
Dick wyprostował się. — Lęk? — rzekł z przechwałką. — To słowo wykreśliłem ze słownika swojej młodości.
Dziewczyna zmieszała się na chwilę, potem roześmiała się.
— Czy przyjechał pan przez Welford? — zapytała. Dick skinął głową potakująco. — W takim razie spotkał pan pewnie mego ojca na gościńcu?
— Spotkałem tylko jakiegoś pana w średnim wieku, o posępnem wejrzeniu, gwałcącego dzień święta, gdyż dźwigał na plecach wielką, bronzową skrzynkę.
— Gdzie go pan spotkał?
— O dwie mile[1] stąd, może trochę bliżej. — Potem doda! z zakłopotaniem: — Mam nadzieję, że nie opisałem ojca pani?
— Myślę, że to był on, — rzekła dziewczyna niestropiona. — Ojczulek jest fotografem przyrody. Robi filmy z życia ptaków i zwierząt, oczywiście jako amator.
Dick odniósł wiadra na miejsce i zawahał się. Szukał pretekstu do pozostania jeszcze chwilę i zdawało mu się, że znalazł go w ogrodzie. Trudno jednak stwierdzić, jak dalece zdołałby wyczerpać ten temat rozmowy, gdyż samotność ich przerwał młodzieniec, który ukazał się w drzwiach domu. Był wysoki, przystojny, o atletycznej budowie, mógł mieć koło dwudziestu lat.
— Ella, czy ojciec wrócił? — zaczął, poczem spojrzał na gościa.
— Mój brat, — przedstawiła dziewczyna, a Dick Gordon uświadomił sobie, że łatwość i swobodę zawarcia z nią znajomości zawdzięczał jedynie swemu młodzieńczemu wyglądowi. Okazało się, że niekiedy dobrze jest być traktowanym jako niepozorny chłopiec. — Powiedziałam mu, że nie powinno się pozwalać młodzieży na prowadzenie tak wielkich aut, — rzekła Ella. — Czy przypomina pan sobie jeszcze straszne zderzenie na skrzyżowaniu dróg w Norham?
Ray Bennett roześmiał się. — To wszystko rezultat waszego sprzysiężenia, — rzekł. — Wszystko poto, żebym nie dostał motocyklu! Ojciec uważa, że przejechałbym kogoś na śmierć, a Ella jest zdania, że sambym zginął.
W tej chwili Dick ujrzał, jak do domu zbliżał się człowiek, którego spotkał pierw na gościńcu. Przybyły był wysokiego wzrostu, siwawy i chudy; nieufnie spoglądał na nieznajomego głęboko osadzonemi oczyma.
— Dzieńdobry, — rzekł krótko. — Wypadek?
— Nie, dziękuję. Zabrakło mi tylko wody, a miss...
— Bennett, — rzekł przybyły. — Dała panu wody? No, to dowidzenia. — Usunął się wbok, aby przepuścić koło siebie Gordona, ale Dick otworzył furtkę z wewnątrz i czekał, aż właściciel Maytree Cottage wejdzie do ogrodu.
— Nazywam się Gordon, — rzekł. — Dziękuję bardzo za gościnność.
Stary pan skinął głową i dźwigając swój ciężar na grzbiecie, wszedł do domu. Zaś Dick, zrozpaczony niemal, że teraz będzie już musiał odejść, zwrócił się do dziewczyny:
— Myli się pani, uważając prowadzenie auta za tak trudne. Czy chciałaby pani spróbować? albo może brat pani?
Dziewczyna zawahała się. Ale młody Bennett rzekł skwapliwie: — Chętniebym spróbował, nigdy jeszcze nie prowadziłem porządnej maszyny.
Że potrafił ją przy sposobności poprowadzić, to się wnet okazało. Przyglądali się oboje, jak auto zatoczyło łuk na zakręcie.
— Nie powinien mu pan pozwolić jechać, — rzekła Ella.
— Niedobrze to dla chłopca, który zawsze marzy o czemś lepszem. Nie rozumie mnie pan zapewne? Ray jest bardzo ambitny i marzy o miljonach. Takie auto gotowe mu zupełnie przewrócić w głowie.
W tej chwili ojciec jej wyszedł z domu, a twarz jego spochmurniała, gdy ujrzał parę, stojącą przy furtce. — Pozwolił mu pan poprowadzić auto? — zapytał niechętnie.
— Wołałbym, żeby pan tego nie robił. Bardzo to ładnie z pańskiej strony, mr. Gordon, ale w przypadku Ray a usłużność była nie na miejscu.
— Przykro mi bardzo... — rzekł Dick ze skruchą.
— Ale oto i on! — Wielkie auto zbliżyło się do nich i zatrzymało przed furtką.
— Wspaniałe! — zawołał Ray Bennett, wyskakując z auta i rzucając na „Rollsa“ spojrzenie, w którem podziw łączył się z zazdrością. — O Boże!... gdybyż to moje!
— Ale nie jest twoje, — przerwał mu ojciec. Potem, jakby żałując tego szorstkiego słowa, dodał: — Może będziesz miał kiedyś cały park automobilowy, Ray!
Dick zbliżył się, aby się pożegnać. Czekała go miła niespodzianka, gdy stary Bennett zapytał: — Czy nie zechciałby pan może pozostać i spożyć z nami skromny posiłek? Będzie pan mógł przy tej sposobności wytłumaczyć memu głuptasowi, że posiadanie wielkiego auta niezawsze stanowi już o szczęściu człowieka.
Pierwszem wrażeniem, jakie Dick odniósł, było wrażenie zdumienia dziewczyny. Widocznie spotkał go niezwykły zaszczyt. Istotnie, po odejściu Johna Bennetta przekonał się, że tak było.
— Jest pan pierwszym człowiekiem, którego ojciec zaprosił na obiad, prawda, Ray?
Ray uśmiechnął się. — Ojciec nie jest zbyt towarzyski, to prawda, — rzekł. — Prosiłem go ostatnio, aby zaprosił Fila Johnsona na sobotę, ale on uśmiercił ten pomysł w zarodku. A przecież stary filozof jest poczciwym chłopem i sekretarzem prywatnym szefa. Słyszał pan pewnie o „Domu Bankowym Maitlanda“?
Dick skinął głową potakująco. Marmurowy pałac na wybrzeżu, w którym bajecznie bogaty mr. Maitland otworzył swoje biura, był jednym z najpiękniejszych gmachów Londynu.
— Jestem urzędnikiem wydziału wekslowego w jego biurze, — rzekł młodzieniec. — A Fil mógłby dla mnie zrobić bardzo wiele, gdyby ojciec chciał go kiedy do nas zaprosić. Ale cóż, jestem widocznie skazany na to, by przez całe życie pozostać małym urzędnikiem.
Dziewczyna położyła mu dłoń na ustach. — Nie godzi się ganić ojczulka. A możesz być pewnym, że staniesz się jeszcze kiedyś bardzo, bardzo bogatym.
Młodzieniec mruknął coś pod jej ręką i rzekł z goryczą:
— Ojczulek i tak już wypróbował wszelkie metody „Jak się zbogacić“, jakie tylko umysł ludzki i..
— No? I?... — Głos ten brzmiał szorstko i drżał z gniewu. Nikt nie zauważył powrotu Johna Bennetta.
— Ty każdą pracę spełniasz niechętnie, ale ja... ja próbuję się od dwudziestu lat wybić. Prawda, wypróbowałem każdy głupi plan, jaki się nadarzył... ale robiłem to dla was... — Urwał nagle, spostrzegłszy zmieszanie Gordona. — Zaprosiłem pana do siebie, a tymczasem częstuję pana swemi sprawami domowemi, — rzekł ze skruchą. Ujął Dicka pod ramię i poprowadził go ścieżką ogrodową ku domowi.
— Nie wiem, dlaczego pana prosiłem o pozostanie u nas, — rzekł. — Może to był chwilowy impuls, może nieczyste sumienie. Nie daję dzieciom tyle towarzystwa, ile im się należy, a ja sam me jestem z natury towarzyski. Ale jakie to głupie, że musiał się pan stać przyczyną pierwszej sprzeczki rodzinnej, jaką mieliśmy od wielu lat. — Głos jego i zachowanie zdradzały człowieka wykształconego. Dick rad byłby bardzo dowiedzieć się, jaki był jego zawód.
Podczas obiadu Ella Bennett siedziała po po lewej ręce Dicka. Mówiła mało i sama podawała do stołu. Wniosła właśnie owoce, gdy stary Bennett rzekł: — Nie jest pan chyba tak młody, jak pan wygląda, mr. Gordon. Ile pan ma lat?
— O, jestem już okropnie stary, — rzekł Dick. — Trzydzieści jeden.
— Trzydzieści jeden? — zawołała Ella, okrywając się rumieńcem, — a ja przemawiałam do pana jak do dziecka!
— Może pani być pewna, że jestem istotnie dzieckiem, — odparł Dick poważnie. — Aczkolwiek z zawodu jestem prześladowcą złodziei, morderców i innych złoczyńców. Jestem wicedyrektorem prokuratury.
Nóż wypadł głośno z ręki Bennetta, a twarz jego pokryła się bladością.
— Gordon! Ryszard Gordon, — rzekł głucho. Na sekundę spotkały się oczy dwóch mężczyzn. Jasnobłękitne i wyblakłe.
— Tak, to moje nazwisko, — rzekł Gordon spokojnie, — i zdaje mi się, żeśmy się już kiedyś spotkali!
Wyblakłe oczy nie mrugnęły. Twarz Johna Bennetta była zimna jak maska. — Spodziewam się, że nie zawodowo, — rzekł, a brzmiało to jak wyzwanie.
Przez cały czas w drodze powrotnej do Londynu Dick napróżno wysilał pamięć, ale nie mógł powiązać osoby Johna Bennetta z Horsham z żadnem wydarzeniem.