<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Całe życie biedna
Pochodzenie Szkice obyczajowe i historyczne
Wydawca Józef Zawadzki
Data powstania 1839
Data wyd. 1840
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Na zegarze w sieniach domu Złoto-wolskiego biła jedénasta ranna, gdy z ganku wszedł powoli opierając się na lasce i poprawiając peruki Bałabanowicz. Twarz jego po wczorajszéj wieczerzy nosiła ślady przepicia; miał sińce pod oczyma, a tam gdzie czerwony trąd nie pokrywał policzków, żółta wyglądała bladość. Z wzrokiem wlepionym w ziemię, powolnie, cicho, szedł on ku tak zwanemu pałacowi i zamyślony głęboko kwadrans ocierał nogi na słomiance, potém spójrzał na zegar i powoli otworzył drzwi do sali. Na palcach po płótnie przeszedł ją, i z cicha skradał się do pokoju pani. Chrząknął wreście.
— Kto tam? ozwała się pani Dorota —
— Bałabanowicz.
— Proszę Waćpana.
Otworzył i wszedł P. Kommissarz, a naprzód przywitawszy panią, obejrzał się i uspokoił gdy ujrzał że Anny nie było w pokoju.
— Cóż tam słychać? zapytała Podkomorzyna zdejmując z nosa okulary i chowając je do futerała, odsuwając karty, otwierając tabakierkę i częstując go tabaką, którą on z przyzwoitém uszanowaniem wziąwszy, zażył, kichnął i ukłonił się, a potém wyprostowawszy, odpowiedział zwyczajem dawnym.
— Nic dobrego, pani.
— Przecież, co tam robisz?
— Kazałem młócić po folwarkach, ale zboże nadzwyczaj nieumłotne!
— Tak to u nas zawsze! odpowiedziała Podkomorzyna, dawniéj jeszcze nimeś Waćpan przybył, tu choć nieuregulowane były majątki, ale intratniejsze!
— Lepsze bo to były czasy! rzekł Kommissarz silnie poprawując peruki i zaraz dołożył.
— Byłem wczoraj z Sędzią, u naszego konkurenta.
— No! no! i cóż tam?
— Zamyślają tu zjechać w Niedzielę i oświadczyć się!
— Doprawdy! zawołała porywając się Podkomorzyna, tak prędko?
— Tak, uprojektowali sobie! Ale z respektem winnym Pani, jużby warto pomyśleć o tém!
— O czém?
— A o tym konkurencie.
— Wszakieśmy już myśleli?
— Wartoby się naradzić o intercyzie —
— Ja myślę tymczasem oddać im Dorotynki — Bałabanowicz po pod trądem pobladł, udawał jednak zupełną spokojność.
— Jak się podoba Pani, rzekł, w istocie to nawet majątek nieintratny. Ale jeszcze nieuregulowany, i jak się w cudze ręce dostanie —
— Myślisz, Bałabanowicz, że P. Mateusz nie potrafiłby sobie z nim dać rady?
— A zapewne, młody człowiek! Potém widzi pani, co innego kiedy jeden zaczyna i jeden kończy, co innego —
— Już ja to rozumiem, odpowiedziała chodząc po pokoju Podkomorzyna. Ależ przecie muszę coś dać siostrzenicy?
— Samo z siebie. Ale mnie się z respektem, zdaje, że jakby pani wyznaczyła jaką summkę, na co się Pani ma wyzuwać?
— Masz racją Bałabanowicz, a jakążby sumkę?
— Naprzykład 50,000 złotych, to umiarkowany posag, jaki zwyczajnie się daje. Wszystkie tu panny w okolicy nie mają nad 50,000.
— Masz racją, ale z jakichżeby to pieniędzy?
— Możnaby dać oblig na Panu Radźcy —
— Bardzo niepewny.
— Jużciż niepewny, a wszakże siostrzenica weźmie wszystko po Pani.
— Masz racją, Bałabanosiu — tym czasem.
— Niechby sobie dochodzili téj summy. Wyprawę można policzyć na trzydzieści tysięcy.
— Większą część zostawiła na to ś. p. siostra moja, a matka P. Anny.
— Tego w intercyzie nie ma potrzeby kłaść, czy matka, kto tam o tém wie. Reszta wyprawy ułatwi się za tysięcy dziesięć, a w intercyzie zapisze się złotych 80,000. To jest znaczna summa.
— Masz racją, Bałabanosiu! a która to wybiła?
— Pół do dwunastéj!
— Tak tedy, powiadasz, powtórzyła po chwili Podkomorzyna, 50,000, a 30 wyprawa?
— Zapewne, mnie się zdaje, że to będzie dosyć, odpowiedział kommissarz kręcąc na łbie perukę. Jeśliby zaś P. Sędzia, jako przyjaciel obu stron, proponował pani jakie odstępstwo i zrzeczenie się którego folwarku na rzecz siostrzenicy, niech pani odpowie, że ona i tak weźmie wszystko. A istocie, na co się pani wyzuwać ze wszystkiego od razu? stare to przysłowie, którego z respektem niechcę powtarzać przy pani, co powiada, że póty się zalecają, póki co czują. Jakby od razu wzięli majątki, potémby jeszcze na starość, któréj daj Boże doczekać (mądry Bałabanowicz, jeszcze ją kładł w czasie przyszłym i nie bez przyczyny) Pani sama była na ich łasce. Ja co tyle lat służę temu domowi i wszystkiego szczęścia mu życzę, nie radzę abyś Pani od razu po siostrzenicy wiele dawała, niech się zasługują. W intercyzie też niema potrzeby kłaść żadnéj obietnicy zapisów, niech się zasługują, powtarzam, a tak Pani zostaniesz swojéj woli panią, a oni będą musieli dependować i szanować.
— Bardzo ci dziękuję za te rady Bałabanowicz, odpowiedziała Podkomorzyna, masz racją! masz racją, niech się zasługują!
— A niech Pani, z niemi w pisma nie wdaje się żadne, kto to wie! ieszczeby podejść mogli! to się zdarzało. Ale jeśli co dadzą do podpisania, to pani weźmie niby do rozpatrzenia i wprzódy mnie zakomunikuje.
— Masz racją, bardzo ci dziękuję Bałabanosiu, a nieodjeżdzaj proszę w niedzielę, żebyś był na podoręczu, gdybym cię potrzebowała. Podobno to już południe? hę?
— Właśnie bije dwunasta.
— Czemuż to nie dają obiadu? I tu zadzwoniła P. Dorota. Wpadła Aniela służąca rozczochrana i przestraszona.
— Czemu nie dają obiadu? Gdzie Panna Anna? pewno już do swego ogródka zaczyna chodzić! Toć to jeszcze nie wiosna! Posłać po nią! A gdzie pieski. Żolka pewno gryzie w sali nogi od stolika. Panie Bałabanowicz musiałeś ją wypuścić nieuważnie —
— Nie Pani! dalibóg nie!
— Gdzież Żolka! hej, poszukajcie Lamurka! A dawajcie do stołu!
Tu się dał słyszeć dzwonek na dziedzińcu zwołujący wszystkich ludzi na obiady, Jan otworzył drzwi i rzekł.
— Do stołu dano!
— Proszę Waćpana panie Bałabanowicz!
Po czém mierzonym krokiem Podkomorzyna uwiesiwszy kluczyki u pasa, poszła wiodąc za sobą Bałabanowicza do sali jadalnéj, położonéj przez sieni z drugiéj strony domu i ozdobionéj staremi obrazami familijnemi, kredensem, to jest ogromną starą szafą za szkłem, wielką ilością krzeseł trzciną wypletanych i biało olejno malowanych. Drzwi do połowy zamurowane z boku, służyły starym zwyczajem, do podawania potraw z kuchni przynoszonych, jak to dziś jeszcze w refektarzach klasztornych widzieć można. —
Już zasiedli do stołu, gdy Anna wywołana z ogródka weszła do sali, cała zdyszana, zarumieniona i spodziewająca się już niechybnéj burzy.
— A Waćpanna, odezwała się Pani Dorota, nigdy się nie możesz do porządku przyzwyczaić. Jak to można zapomnieć o dwunastéj i obiedzie. Zawsze potrzeba posyłać za tobą, szukać, to dla panny wcale nie pięknie? Gdzieżeś Waćpanna była?
— W ogrodzie?
— Cóż teraz można robić w ogrodzie! jeszcze ziemia nie rozpuściła zupełnie! At! byleby tylko latać i swawolić!
Podany rosół dalszy ciąg uwag zatrzymał.
Po obiedzie P. Bałabanowicz pożegnał panią, która wedle zwyczaju pół godziny sypiała a Anna przez ten czas obowiązana była utrzymywać policją nad psami, aby snu jéj nie przerywały. Zaledwie przebudziła się Podkomorzyna, zegar drugą wybił, jak gdyby coś sobie przypomniała zaczęła niespokojnie się oglądać, zażyła tabaki, utarła nosa, zwołała psy i raz wraz spozierając na Annę, zdawała się chcieć zawiązać rozmowę.
Anna nie widząc tego rozmyślała, po cichu płacząc i łzy kryjąc swoje starannie. —
— Chodź no Waćpanna tu! taki był początek przemowy, na któréj głos zadrżała dziewczyna domyślając się czegoś nadzwyczajnego i niepomyślnego.
— Waćpanna wiesz, rzekła po cichu Podkomorzyna, że się o nią stara P. Mateusz.
— Ja tego nie wiem, odpowiedziała cicho Anna.
— Jak to?
— Nikt mi o tém nie mówił.
— Aleś to widzieć mogła.
— Nieuważałam, aby dla mnie szczególniejszą okazywał grzeczność.
— A, bo ta się mnie należy, rzekła Podkomorzyna. Jakże się on Aspannie podoba?
— On się mnie wcale nie podobał.
— Co! Jezu Chryste! Co! on się Aspannie niepodobał, Aspanna śmiesz to mówić!
— Wszakże Ciocia mnie spytała?
— Ale niespodziałam się tak głupiéj, bezwstydnéj odpowiedzi. Aspanna więc myślałaś i rozważałaś i zastanawiałaś się nad tém?
— Tylko w tym momencie.
— Ale jakże Aspanna śmiesz to mówić! Czy nie wiesz, co powinnaś na zapytanie Ciotki twojéj i Dobrodziéjki w takim razie odpowiedzieć?
— To co myślałam, sądziłam —
— Aspanna nie powinnaś myśleć! Powinnaś była odpowiedzieć; jeśli wolą jest Cioci żeby mi się podobał, to podobał mi się, jeżeli nie to nie —
Siostrzenica milczała. Ciocia ciągle zażywając tabakę gderała.
— On się o Aspannę stara i w Niedzielę ma się oświadczyć, ja go akceptuję, i rozkazuję podobnież uczynić! Spójrzała na Annę, Anna stała łzami zalana.
— Czegoż to Aspanna płaczesz?
— Ach! Ciociu, zawołała Anna padając jéj do nóg, nie zmuszaj mnie abym szła za niego! Ja będę z nim nieszczęśliwą!
— Słyszałeś, a toż co? Aspanna pozwalasz sobie rezonować! Zkądże to wiesz, że będziesz z nim nieszczęśliwą! A to także coś osobliwego! Aspanna jesteś bardzo zuchwałą! Pójdź precz Żolka! precz mówię Żolka! Aspanna więc jesteś rozumniejszą odemnie, kiedy myślisz, że to co ja zrobię, nie będzie z twojém dobrem! Słyszana to rzecz! Jaja mędrsze od kur! Otoż to owoce modnéj edukacij! Pójdź precz Żolka! A nie pójdziesz?
— Ja nie chcę iść za mąż, cicho mówiła daléj Anna, ja wolę zostać przy Cioci i pielęgnować ją w starości!
— W starości! cóż to, czy ja jestem stara! A toż to co? Aspannie się pomięszało w głowie, rozum straciłaś.
— Ja wolę pójść do klasztoru —
— Aspanna niemasz do wyboru, to zrobisz co ja każę! Jeszcze sobie pozwala mieć swoją wolą i wybredzać! Tego chcę, tego nie chcę! Ja jestem twoja dobrodziéjka i opiekunka, mnie twoi rodzice ciebie oddali, i powinnaś mi być posłuszną. Idź Aspanna do krosien, no! cóż to są znowu za łzy! Idź sobie, idź! Żolka precz z kanapy, niepoczciwa suka!
To mówiąc mocno rozgniewana Podkomorzyna wzięła karty i okulary, siadła przy stoliku i zaczęła kłaść kabałę. Anna już się więcéj nie odezwała.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.