Capreä i Roma/Część II-ga/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Capreä i Roma |
Podtytuł | Obrazy z piérwszego wieku |
Wydawca | Józef Zawadzki |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cała część IIga |
Indeks stron |
Na połowie wzniosłości Esquillinu, w Suburra, Pudencyusz w miejscu zwaném Vicus Patricius, między Viminale a Esquillinem — miał obszerne domostwo, do którego przytykały zbudowane przez niego thermy, dość w téj części miasta uczęszczane.
Łaźnie i kąpiele w tak powszechném wówczas były używaniu u wszystkich, że w nich część większą dnia spędzano. Ze skromniejszych w początku, gmachy te stały się, ze wzrastającym zbytkiem i zmiękczeniem, pełnemi przepychu budowami, mieszczącemi w sobie nie tylko kąpiele ciepłe i chłodne, ale biblioteki, ogrody, teatra, taberny, gymnazya dla zapasów, sadzawki do pływania; wykwintniejsi sybaryci całe w nich dnie spędzać mogli. Byli tacy co po kilka razy na dzień łaźni ciepłych i różnych używali kąpieli, krzepiąc ciało znużone na wpół ze śniegiem ochłodzoną wodą, zmiękczając je wonnemi pary...
Najdroższemi zapachy i olejkami wschodu namaszczano się potém, idąc na ucztę z kąpieli, a po biesiadzie znowu wracano do wody.
Thermy jednak Pudencyusza nie były przeznaczone dla rozkosznisiów rzymskich; służyły one dla uboższych szczególniéj, a choć urządzone starannie, wabiły tylko biedniejszych, którzy tu z Suburry i Esquillinu się schadzali. Byli to po większéj części wyzwoleńcy ubożsi, synowie nie dawno uwolnionych ludzi, niewolnicy nawet i lud pomniejszy różnego stanu.
Pudens te thermy i przy nich znajdujące się sklepiki wypuszczał staremu wyzwoleńcowi swojemu Lampridowi, który zarządzał niemi i grosz od swych znajomych i przywykłych gości pobierał.
Znany on był z powolności swéj i dobroci, tak, że często korzystając z nich oszukiwano go nawet, ale on sam śmiał się dobrodusznie postrzegłszy to, i umiał stratę powetować na wspanialszych i majętniejszych, od których był lubiony. Thermy te prawie nieustannie uczęszczane, gdyż w nich była i piscina chłodna i caldarium obszerne, i exedra dla spoczynku i rozmowy a niewolnicy usłużni i zręczni — mało kiedy stały pustką, dniem i nocą wchódzono do nich i wychodzono mieniając się, a w hypertach nakształt ogródków urządzonych, często gromadki ludzi rozprawiających i przechadzających się bawiły do późnéj godziny.
Łatwo ztąd wnieść jaki zgiełk i wrzawa panowały ciągle w tém miejscu.
Seneka zostawił nam w swych listach wyborny obrazek, czém było sąsiedztwo thermów w Rzymie i nic lepiéj nie odmaluje nadeń tego hałaśliwego zbiorowiska ludzi. [1]
— »Najrozmaitsze, pisze on, uskarżając się przed przyjacielem — otaczają mnie hałasy. Mieszkam nad samą łaźnią. Wystaw sobie najróżniejszych rodzajów głosy jakie tylko razić mogą ucho; siłacze się pasują i miotają rękami obciążonemi ołowiem; ci stękają lub stękających udają po zadanych razach, słyszę ich jęki, ile razy wstrzymany oddech wybucha, ilekroć sapną lub ciężko wzdychają; z kolei przyjdzie namaszczający jakiegoś plebejusza, radego téj rozkoszy — członki mu wyciąga, słyszę klask dłoni uderzającéj o ramiona, to na płask to wierzchem ręki, co łatwo mi rozeznać po uderzeniu. Gdy nadejdą grający w piłkę a poczną liczyć rzuty, to już koniec.
»Dodaj do tego kłótników i złapanego złodzieja, śpiewaka który się w łaźni głosem swoim zabawia, i tych co w wodę sadzawki skaczą z wysoka z pluskiem niezmiernym... Oprócz tych wszystkich, których głosy, że nie powiem inaczéj, są donośne bardzo — pomyśl jeszcze o epilatorze, który włosy wyrywa, o jego cieniuchnym piskliwym głosiku którym się odznacza, często ofiarę swą zmuszając także do krzyku; potém przypomnij roznoszących ciastka, mięsiwo, słodycze i różnego rodzaju szynkarzów, swój towar najosobliwszemi wywoływaniami starających się rozprzedać«...
»Ale ja — kończy filozof — szczęściem o te głosy dbam tyle co o szmer wody i szum fali[2]«
Takie to było sąsiedztwo łaźni w Rzymie, a dom Pudensa, skromny i cichy, choć stał do thermów przyparty, wysoką ścianą zupełnie był od ich zgiełku oddzielony.
Nie wystawny wcale, ani tak przepysznie jak inne przybrany, odpowiadał przecie stanowi i majątkowi patrycyusza... Miał on zwykłe rozporządzenie i cechy starego rzymskiego domostwa, i posągi bóstw nawet stały jeszcze w małym przybytku, domowym bogom poświęconym w podwórku, i ołtarz choć zastygły był przed niemi, bo się obawiano jeszcze zwracać oczów na zmianę wiary, która dopiero po cichu rozprzestrzeniać się zaczynała.
Lecz minąwszy atrium, w innych częściach domu Pudensa znać już było wpływ téj wiary, która wchodząc przyniosła z sobą obyczaj nowy.
Obrazy wszeteczne, uświęcone podaniami religijnemi, jakich wszędzie było pełno, nie spotykały się tutaj, ozdoby ścian surowszą miały postać. Na jednéj z nich, w głębi drugiego podwórca, do którego tylko domowi przypuszczani byli, świeżą ręką niewprawnego malarza nakreślony był wielki krzyż ciemny, i zwracał oczy wśród jasnych wieńców i kwiatów, geniuszów i ozdób zajmujących przyległe mury.
Nie było na nim wizerunku żadnego, bo się jeszcze ręka ludzka nie ośmieliła na nim przypiąć Chrystusa, czując za słabą na wyrażenie przedśmiertnéj jego boleści.
Podniósłszy zasłonę drzwi wiodących do téj izby, naprzeciw niéj wprost ukazywał się krzyż, a tuż przed nim prosty i niewykwintny stół drewniany, na którym spełniano ofiarę.
W chwili gdy Cellia, ze starszą swą córką Aquilą, zapukała do drzwi domu Pudensa, dosyć już osób znajdowało się w drugiém podwórku, oczekujących, jak się zdawało, na mistrza i kapłana.
W gromadce téj głębokie panowało milczenie, wcale niepodobne do zwykłéj szczebiotliwości rzymskiego ludu w innych miejscach. Byli to po większéj części ludzie ubodzy, w szatach skromnych, lub nawet choć twarz ich i ręce wydawały zamożność i wygodne życie, umyślnie odziani tak jakby niedostatni byli. Jedni z nich oczekując ofiary klęczeli i modlili się po cichu, drudzy zdawali głęboko zamyśleni, inni pół głosem rozmawiali z sobą łagodnie.
Niewiasty z dziećmi oddzielną składały gromadkę, do nich i Cellia zbliżyła się nieśmiało, gdy jéj Pudens miejsce wskazał, oczekując zdziwiona coby daléj nastąpić miało.
Staruszka wystawiała sobie, że jak innych wiar tajemnice egipskie i greckie i tu być musiały dziwne jakieś obrzędy. Nic się jednak podobnego nie zwiastowało.
Po chwili oczekiwania weszli dwaj mężowie poważni, z których jednego już widzieliśmy przybyszem sprawującego ofiarę na górze w Neapolis w domu Asprenusa... Rozstąpił się tłum i głębokie padło milczenie. Pudens zbliżył się do starca nazarejskiego i ucałowawszy kraj szaty jego, szepnął mu cóś po cichu; inni także pośpieszyli cisnąc się, witając i domagając błogosławieństwa.
Wszystkich Apostoł przyjął ojcowsko, każdemu rzekł jakieś słowo z którém odszedł pocieszony, a potém na ławie przysiadłszy, począł kazać do tego ludu, który słuchając słów jego, rozłożył się pod kolumnami przy ścianach, na posadzce i ławach kamiennych.
Większa część zgromadzonych należała nie do plemienia wybranego i już przygotowanego przez Boga do łatwiejszego pojęcia zakonu; trzeba więc było mówić do pogan, i mówić inaczéj wcale niż do tych, co znali jednego Boga. Życiem i nauką dalecy oni byli od téj prawdy, którą przyniósł Chrystus, począł więc od dziejów rodu ludzkiego i stare wyłożywszy przymierze, jął dopiero nowe zwiastować....
A gdy przyszedł do narodzenia Chrystusowego i do nauki żywotem jego zaszczepionéj, dopiéro wzniosła się mowa jego i duch nowy wstąpił przezeń w słuchaczów.
Poganie, dla których było to wcale nowém, widać było, jak stopniowo przejmowali się wyrazami jego, zdziwieni nowe oglądali światy i powoli wznosząc się do wysokości prawdy wielkiéj, wylewali łzy radości z ujrzenia światła i usłyszenia słowa pokoju.
Ten wiek zamętu wyobrażeń i pojęć, potargania zasad pierwotnych i panowania siły źwierzęcéj, wśród którego czystsze dusze cierpiały, dobrze był przygotowany samém swém rozpasaniem do usłyszenia prawdy. Zrozpaczone rzesze leciały ku niéj tłumnie.
Tak się i tu stało, a ci, do których kazał wysłaniec Boży pod cichym Pudensa dachem, wszyscy niemal zażądali chrztu i zapragnęli oświecić się w wierze, mającéj ich uzbroić przeciwko nieczystym siłom wieku.
Wśród gromadki téj Cellia, która piérwszy raz z Aquilą słyszała z ust namaszczonych wyrazy rozjaśniające jéj zadanie życia, spłakana padła na ziemię, dziękując jedynemu już uznanemu Bogu, że téj chwili dożyła. Uściskały się z córką jedném przejęte uczuciem, a matka uspokojona pojęła, że nowego opiekuna swym dzieciom zyskała w Bogu, którego poznała teraz... i ukochała.
Ci, którym jeszcze chrzest nie mógł być udzielony, odeszli późniéj do piérwszego atrium, a wierni przysposobili się by uczestniczyć w ofiarze błogosławieństwa chleba i wina, przeistaczającego się w ciało i krew zabitego na krzyżu Boga....
Tajemnica ta odbyła się z prostotą piérwszego wieku, bez wystawy i form, któremi późniéj, przetrwawszy walkę, Kościoł ją otoczył.
Starzec Apostoł przywdział szatę białą, stół przykryto, przyniesiono chleby i wino, i ze łzawą modlitwą, przy cichym wiernych udziale, odprawiono symboliczną ofiarę, przypominającą śmierć krzyżową Zbawiciela. Ten, co ją spełninł[3], był jednym z uczniów Chrystusa, jednym z najpierwéj powołanych, chodził z nim po Judei, każąc i nawracając, widziął[4] jego cuda, pochwyconego przez lud nie odstępował do śmierci, skonanie na krzyżu umęczonego oglądał, ciało martwe do grobu przeprowadzał, zmartwychwstałego ujrzał w bieli wracającego do swoich; a obchodząc pamiątkę téj ofiary, któréj się dobrowolnie poddał ten, co światem mógł wstrząsnąć jedném skinieniem i myślą, płakał przejęty do wnętrzności.
Dzieje ostatnich lat, które przebył u boku mistrza i Boga, z matką Jego, przychodziły mu na myśl z kolei; każde słowo Chrystusa przypominał sobie, ze drżeniem dotykając rozdartego dla świata ciała jego i krwi dlań przelanéj.
Lud strasznéj obiacie przytomny, uczucie to podzielał, msza dlań była żywą historyą męki i odkupienia, każda jéj chwila wspomnieniem, całe te dzieje nauką nowéj prawdy, miłości, poświęcenia...
Jednocząc się potém w ciało spólne synów Bożych, wierni przyjęli wszyscy razem ów chleb żywota... który ich połączył i zbratał. A gdy ostatnie słowa apostolskiéj modlitwy oznajmiły koniec obrzędu, Pudens przypadł troskliwy do mistrza i razem z innemi wprowadził go do caenaculum, gdzie stoły przygotowano do skromnego posiłku...
A była to biesiada ubogich pielgrzymów, nie konsularnych mężów ówczesnych, do których rodem i dostojeństwem Pudens należał, i siedli do niéj na łożach prostych wszyscy, okrążając Apostoła, wedle wieku, bez różnicy stanów i pochodzenia; Nazarejczycy, Rzymianie, niewolnicy, żebracy, wszystko co uwierzyło w Chrystusa i nosiło jego znamię.
Trochę ryb, owoców, chleb i wino zmieszane z wodą, stanowiły całe przyjęcie, bo umartwienie ciała od najpiérwszych czasów było zasadą, na któréj nowy rozwinąć się miał obyczaj i życie. Świat pogan szalał dogadzając fantazyom cielesnym, chrześcijanie usiłowali je zwyciężyć.
Do stołu tego zasiedli wraz z uczniami i nowonawróceni, a rozmowa, która się tu toczyła, cała była dalszym ciągiem nauki i modlitwy. A gdy Rzym tłoczył się do wielkiego cyrku na igrzyska, gdy zdala od areny dochodziły uszu biesiadujących głosy jego, podobne szumowi rozhukanego morza, to dzikim śmiechem tysiąców, to rykiem źwierząt, to okrzykiem przerażenia wstrząsające powietrze, tu w domostwie ustronném, za drewnianemi stoły, przy łamaniu chleba, rozłamywano się żywiołem braterstwa i miłości, mającym świat ów, cyrki jego, zabawy, rozpustę i wielkość zetrzeć z oblicza ziemi.
Cellia z córką milczące i zamyślone, poszły powoli do domu, a idąc matrona starała się zapamiętać słowa, wpoić w siebie zdobytą prawdę, aby jak z uczty obłamek zanieść ją młodszemu swemu dziecięciu, które jéj nie kosztowało.