Capreä i Roma/Księga I-sza/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Capreä i Roma |
Podtytuł | Obrazy z piérwszego wieku |
Wydawca | Józef Zawadzki |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cała księga Isza |
Indeks stron |
Gdy tak szli brzegiem morza powoli, a za niemi ciągnął się drogą bitą skromny wóz Asprenusa, milczeli z razu, dopóki Helios piérwszy nie odezwał się w te słowa:
— Jakież wieści dobre przynosicie nam z naszego kraju? Prawda-li o czém u nas już głuche chodzą pogłoski, że sprawdziły się proroctwa, i w Betleem, Judzkiéj ziemi, narodził się oczekiwany przez narody?
Dwaj podróżni spójrzeli po sobie, ale milczeli jeszcze, może dla tego, że nieznanym im poganin Asprenus był między niemi, aż Neapolitańczyk sam, zważywszy że sam jeden był obcym wśród Izraelitów, ozwał się do nich:
— Wiem i ja o czém mówicie; proroctwo to o synu Jowisza, który ma świat odrodzić, nie w waszych tylko księgach się mieści; jest ono we wszystkich starych podaniach ludów. I my czekamy przetworzenia się świata, wielkiego słowa, które ma go przeobrazić. — Ale jest-li jeszcze słowo takie, któreby wyrzeczone nie było od początku świata?
— Przeczuwasz wielką prawdę — przerwał piérwszy podróżny poważnie — ale ci dostrzedz jéj trudno, tak zakrytą dla was została ludzkiemi wymysłami. W naszych księgach starych, w których się mieści pierwotny zakon dany człowiekowi, jest ona jaśniejszą niż gdziekolwiek. Tam wyraźnie przepowiedziany został Zesłaniec, Syn Boży, który przyjść ma świat wybawić.... A patrzcież jeno, czy mogła być chwila lepiéj ku ratunkowi sposobna, w którejby ludzie więcéj pomocy z niebios potrzebowali? Nie jest-li to upadek ostateczny, zapoznanie się, oszalenie? nie przyszedł-li człowiek z jednéj strony do zbydlęcenia, z drugiéj do ubóstwienia? nie obłąkałże się z rozpaczy? Żyje on jako źwierz, a pragnie być Bogiem.... Pozostało-li dlań co świętego?
— Tak — rzekł Asprenus — czujemy to wszyscy, że przyszła, że blizką jest wielka chwila; ale w czémże się zamyka ta prawda nowa?
Starzec pomyślał, podniósł oczy w niebo, złożył ręce, łza błysła mu na źrenicy, i powoli, stając wśród drogi, ozwał się do żydów i poganina:
— Jeden jest tylko Bóg... wszyscy ludzie jego dziećmi... a braćmi pomiędzy sobą.... Pan i niewolnik, jednego ojca bliźnięta.... Miłość jest prawem świata....
Syn Boży, Chrystus, narodzony w Betleem, przyszedł tę prawdę zwiastować i umarł oblawszy ją krwią swoją, przebaczając tym, co go ukrzyżowali...
Życie jego ma służyć za wzór światu... śmierć zmyć winy całego rodzaju ludzkiego.... Zwiastuję wam Chrystusa Boga!
W nim prawda, żywot i odrodzenie.
Proroczo, natchnione wyszły te wyrazy z ust przybyłego i po nich długie trwało milczenie, jak gdyby każdy ze słuchaczy ważył je w głębiach serca swojego i zapisywał w pamięci.
— Część téj prawdy, którą nam zwiastujecie — odparł nareszcie Asprenus — dawno przeczutą była i u nas.... Ludzie cierpią tęskniąc za czémś, oczekując czegoś, spodziewając się ratunku z niebios... Wiemy że świat tak ostać się nie może, lecz nowa prawda i prawo ma-li siłę, któraby ją zaszczepiła zwycięzko?
— Siłę ma Boga od którego idzie, przez którego przyszła, którego krwią się oblała... śmiercią i zmartwychwstaniem dowiodła... żadna moc świata i ciała nie pożyje jéj.... Wszystko co nasi mówili prorocy, co przeczuwał świat, stało się i spełniło....
— I my już o tém zdala zasłyszeliśmy — rzekł Helios — że przyszedł Obiecany, żé sam się na ofiarę poświęcił, że życiem i śmiercią nową wiarę stęsknionemu opowiedział światu. Mówią nam przybyli z Alexandryi, że wszyscy uczniowie tego Mistrza dobrami doczesnemi gardzą [1] i nic na ziemi własnego mieć nie chcą; że wszędzie, gdzie są, mają domy do modlitwy, gdzie nic nie wnoszą ziemskiego; żadnych posągów nie stawią i ofiar krwawych nie czynią, ale śpiewają i modlą się wedle obyczaju nowego, ducha ku Bogu podnosząc.... Że niektórzy z nich z miast wychodzą na miejsca odludne, i tłumu innego obyczaju się strzegąc, życie wiodą samotne, a Bogu jedynie oddane; że za główną cnotę mają powściągnienie ciała i pohamowanie namiętności, długiemi uciskając się postami tak, że wybrani zatopiwszy się w pismie, po sześć dni pokarmu nie biorą, wina nie pijąc i mięsa nie jedząc nigdy.
— Mało wam jeszcze powiedziano — przerwał piérwszy podróżny — i nie wiele wiecie, bo zaprawdę więcéj się jest czém pocieszyć.
To mówiąc, począł im obszerniéj wykładać tajemnice nowéj wiary i dzieje życia i śmierci Chrystusowéj. Chociaż poganin, Asprenus słuchał ich także; dodawał podróżny, że Messyasz nie dla samych przyszedł Izraelitów, ale dla pogan także, by zbawić świat cały.
Juda i Helios, z gorącą ciekawością, z chciwością i niepokojem chwytali każdy wyraz ust jego, ale z niemniejszą żądzą oświecenia się i uwagą natężoną, słowa podróżnego przyjmował Asprenus, i zdało się jakoby coraz jaśniéj stawało się w jego umyśle; chociaż ten, który nowy zakon wykładał, nie miał ani uczonéj mowy, ani się błyskotliwemi posługiwał wyrazy, ani się na figury retoryczne i sofizmata nie silił. Słowo jego było proste, ale przejęte i namaszczone, a miało urok jakiś niepojęty, którego tajemnicy ci co mu ulegali, zbadać nie mogli.
I dziwili się jako zwyciężonymi zostali, oręża nie widząc.
Była to dla Grecyi owéj i Rzymu, dla pogan rozpieszczonych i zwiędłych, nauka tak przeciwna ich nauczaniu i prawdzie przyjętéj od wieków, jak niebo dalekie od ziemi. W podaniach narodów żyło zamglone jéj przeczucie, ale objawienia nie było jeszcze; zjawiło się one teraz dopiéro nagle, tak jasne i wielkie a silne i nieprzemożone, że serca nie zepsute do głębi, w których promyk czysty pozostał nie zgaszony, drżały na dźwięk nowéj nauki, przejęte nieopisaną radością z dobréj nowiny.
Widzieliśmy na jaką rolę padało to ziarno złote; na Grecyę i Rzym, śpiące wśród śpiewów lubieżnych, na łożach rozpusty różami usypanych — na świat, który mądrostkami i igraszkami słów bawił się, myśl z nich wyssawszy, jak dziecię zabitym ptaszkiem, — świat pełen pisarzy retorów, filozofów, sofistów i ludzi, co mądrość ludzką wyczerpali już do dna.
Tém dziwniejszym jest i cudowniejszym skutek ewangelicznéj prawdy, gdy przypomnim, że do mędrców nieśli ją ludzie prości, nie uczeni wedle świata, rybacy, Galilejczycy ubodzy, którzy filozofii nie znali wcale, słowy szermować nie umieli, w szkołach retorów nie bywali i mieli za cały skarb i mądrość — natchnienie Boże. [2]
Ale świat znużony był i wycieńczony rozpustą i sofizmatem, bydlęcem życiem z dnia na dzień; nowa wiara przyniosła mu to, czego nic prócz niéj dać nie mogło — nadzieję.
— Tak — rzekł kończąc gość — gdy brzegiem cichéj zatoki posuwali się daléj, zbliżając się ku jaskini Pausilippu, u któréj wnijścia usiedli spocząć, oczekując piérwszych dnia brzasków, by przejść ciemną otchłań dzielącą ich od Neapolis. — Tak, wy czynicie sobie codzień bogi nowe, prawdy nowe; dla nas Bóg jeden tylko, prawda jedna! Wy wierzycie w ciało, my w duszę; wy dogadzacie zmysłom, my je poskramiamy; wy wątpicie o wszystkiem, my mamy tego, który czynem, krwią swą i cudami wierzyć nas przymusił; wy macie niewolniki i ubogie, my wszyscy jesteśmy jedną braci rodziną, jakoby jedna rodziła nas matka; wy wołacie rozkoszy, my nią gardzimy; wy ufacie sobie, my z sobą walczym... oto nauka nasza.
A gdy tak mówił, zajaśniały mu oczy i czoło okryło się blaskiem, a idący z nim, spójrzawszy nań, dostrzegli jakoby aureolę jasną, która obejmowała skroń jego, i głowę tego, który mu towarzyszył. Asprenus milczał zdumiony i przejęty, Juda zdawał się modlić, Helios zamyślony łzy miał w oczach.
— Zaprawdę! zaprawdę! — krzyknął po chwili — dobra nowina nigdy potrzebniejszą nie była jak dzisiaj! Słyszeliście jęki tych, których Cezar dla igraszki rzucał w morze; widzieliście ubóstwienie człowieka splamionego wszelakiém plugastwem; ryk jego biesiady doszedł uszów waszych, blask uczty raził oczy — ale ilu życiem, krwią i potem tę zabawkę szaleńca opłaciło? nie wiecie.
Przynosicie zbawienie i opamiętanie temu światu, który wysechł jak ziemia pustyni... bądźcie błogosławieni — dodał Helios — pójdziemy i my z wami, boć ten co przyszedł z prawdą, był rodu naszego wedle krwi, i piérwszym nam stanąć potrzeba w jego orszaku.
— Przecież i nas nie odepchniecie? — spytał niespokojny Asprenus.
— Ten, w którego imieniu ja idę — przerwał piérwszy podróżny — nie odpycha nikogo, nie zamyka rąk swych nikomu, przygarnia wszystkich jak dzieci... Abyście wiedzieli do kogo przyszedł, komu błogosławił, powtórzę wam słowa jego.
I wstał ze łzami w oczach, a podniósłszy się z kamienia na którym siedział, jął mówić poważnie: [3]
— Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem ich jest koólestwo[4] niebieskie.
Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię.
Błogosławieni którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądają.
Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni nazwani będą synami Bożemi.
Błogosławieni którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem ich jest królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć będą i prześladować was będą, i mówić wszystko złe przeciwko wam, kłamiąc dla mnie....
A gdy mówił, z po za nich powstało słońce i podniosło się nad wzgórza, a blask jego oblał ziemię, która się im ukazała tak piękną i jaśniejącą, jak jéj nigdy nie widzieli.
W dali widać było z pagórka na którym spoczywali, resztki nocnych szałów Cezara; dymiące stosy, które świeciły w nocy, i po zatoce pływające z falą zsiniałe trupy ludzkie, kawały drzewa, resztki bankietu w kupę śmieci zbite, zeschłe wieńce wczorajsze, podarte szat szmaty, zerwane powrozy, liście kwiatów i naczyń stłuczonych skorupy. Cisza nie przerwana niczém panowała nad cudném wybrzeżem Campanii, dla któréj razem ze słońcem dzisiejszém wschodził piérwszy dzień zbawienia.
Na drodze ku miastu już się tłoczyły tłumy pracowite, przechodząc jaskinię wraz z trzodami napełniającemi ją rykiem i pyłem....
Asprenus głęboko był pogrążony, wreszcie przykląkł przed podróżnemi, prosząc ich raz jeszcze, by u niego przyjęli gościnę.
— Chybabyście i nam nieznajomym, odprowadzić do siebie tego świętego człowieka dozwolili — rzekł Helios — bo jakże z nim rozstać się możemy?
— Chodźcie wszyscy — zawołał Grek żywo — rad wam będę i otworzę wrota; nie mam ja wymyślnego przyjęcia, ani dostatków wielkich, ale ubogim chlebem z serca się podzielę.
Milczący prawie przeszli pieczarę i znalazłszy się w drugim jéj końcu, gdy znowu ujrzeli światło dzienne, Asprenus przodem poszedł, wiodąc ich przez wzgórza znajomą sobie ścieżynką, do domu, który miał nad miastem, na wyniosłości wielkiéj. Może temu położeniu odosobnionemu winien on był, że do jego drzwi nie zapukała ani rozpusta, ani zbytek i zepsucie, ani owa żądza i chciwość złota, która pilnowała brzegów; żył tu w prostocie wielkiéj, z małego dochodu, który mu dawały ogrody, praca jego, kawał pola po za Capuańską bramą i winnica u stóp Wezuwiusza. Obyczaju pilnując starego, jako ubogi, z żoną i dziećmi samotne życie pędził; mało mając znajomych i nie mieszając się do miejskich szałów. Kilku niewolników starych lub w domu zrodzonych, składali dlań rodzinę drugą, tak się z niemi ludzko i łagodnie obchodził.
Janitor (odźwierny) u drzwi siedzący, właśnie był wstał niespokojny, wyglądając powrotu pana swego, gdy zapukali do wrót; postrzegłszy Asprenusa, ze łzami prawie jął ręce jego i kraj szaty całować, ciesząc się, że go żywym widzi i zdrowym, różne bowiem niepokojące wieści chodziły o tych, którzy się uczcie Cezara przyglądali zdala, i wiedziano w Neapolis, że wielu padło ofiarą. Po téj radości niekłamanéj poznać już było można, jak ojcowsko z niewolnikami swemi żyć musiał ów człowiek, który ich tak do siebie umiał przywiązać.
W ogródku pełnym drzew figowych, winną oplatanych macicą, cicho było i spokojnie, powiew tylko wiatru od morza, poruszał niekiedy gałęzie, wśród których przebudzone świergotały ptaszęta. Tu u drzwi złożyli podróżni swe sakwy ubogie, a gospodarz pośpieszył obmyć im nogi i chciał by się posilili.
Ale oni odmówili pokarmu, a piérwszy z nich prosił tylko by mu naprzód wolno się było pomodlić i złożyć ofiarę, żądając do niéj przaśnego chleba, kubka wina i wody.
Tu, (gdzie dziś wznosi się w Neapolu kościoł Ś. Piotra, Ad aram zwany) na prostym stole, pod gołém niebem, spełniła się piérwsza ofiara chrześcijańska na ziemi rzymskiéj, ku jéj odkupieniu.
A gdy podniósł czarę, pobłogosławiwszy ją podróżny i nią świat błogosławiąc, łzy mu się potoczyły po twarzy, usta zadrżały; — widział bowiem w téj chwili, że jako Zbawiciel świat krwią odkupił, tak i on musi naukę jego krwią na téj ziemi splugawionéj zaszczepić.
W czasie ofiary stali opodal wszyscy, a Asprenus uczuł się tak przejętym, jak nigdy przy żadnym pogańskim obrzędzie.
Daleko wprzód szukała już dusza jego tego pokarmu wiary i nadziei, ale go nigdzie znaleźć nie mogła.
Po dokończeniu modlitw i ofiary, podróżni uściskawszy się zasiedli do ubogiego stołu, zastawionego w ogrodzie pod portykiem, i w milczeniu spożyli trochę skromnego jadła, ryb, owoców i chleba.