Chłopski mecenas/Akt III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Chłopski mecenas |
Podtytuł | Sztuka ludowa w 5 obrazach ze śpiewami i tańcami |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Drukarnia „Wieku“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
AKT III.
Scena przedstawia las, w którym znajduje się na środku łączka, krajobraz górzysty. Z chwilą podniesienia zasłony widać po lewej stronie sceny, na rozesłanym dywanie samowar, butelki i kosze z jedzeniem.
SCENA I.
Migalski, Marya, Petronela, Dębiński, Grodzicki, Fonsio, Lolo, Jaś i Marcinowa.
Migalski — Marya — Petronela siedzą na łące — Dębiński — Grodzicki — Fonsio — Lolo — Jaś stoją z kieliszkami w rękach — Marcinowa na drugim planie zajęta wydobywaniem jedzenia z koszyka.
Chór.
Majówka to mi rzecz! Wiwat sosnowy las!... Migalski.
Istotnie, istotnie, kochani moi, kiedy jestem na majówce odmładzam się, zdaje mi się że wracają dawne czasy, że jestem kancelistą w Komisyi Skarbu.... Marya.
Musiały to być dobre czasy, kiedy je ojczulek z taką przyjemnością i tak często wspomina. Fonsio (n. s.)
Jak na jednę osobę to nawet za często. Migalski
Co to o tem mówić, wy młodzi nie rozumiecie tego, oto zabawcie się lepiej. Lolo.
Ja chciałbym użyć w całej pełni rozkoszy wiejskich, tak naprzykład... zjadłbym miskę kwaśnego mleka. Fonsio.
A to mi dopiero rozkosz! ja zaś idę na polowanie, ubijam dzika, jelenia, łosia i dwie przepiórki. Jaś.
Szkoda żeś nie zamówił zawczasu pociągu towarowego pod tę zwierzynę. Fonsio.
Owszem, zamówiłem ale po to, żeby cię odesłać do djabła..... za frachtem pospiesznym. Lolo.
Jasiu, nie psuj krwi naszemu Nemrodowi, zirytuje się, ręce mu się będą trzęsły i zamiast dzika, zabije sikorę lub trznadla. Jaś.
Co do mnie, gotów jestem pójść szukać jakiej piękności zbierającej grzyby; cyganka mi niegdyś wróżyła że się zakocham w lesie. Dębiński.
Pod olszą, na której gruchają gołębie. Grodzicki.
Ja idę zbierać zioła (odchodzi). SCENA II.
Ciż, bez Grodzickiego.
Marya.
Panie Janie! Jaś.
Słucham pani... Marya.
Ale ja mówię do mojego pana Jana. Jaś.
Jacy to szczęśliwi ci narzeczeni! No, słuchajże pan, co mówi pańska panna Marya. Marya.
Ci panowie wyjawili już swoje gusta, idą szukać kwaśnego mleka, zwierzyny i miłości; dziwna zaprawdę rozmaitość, spodziewam się jednak, że pan zostaniesz przy nas. Dębiński.
Czyż pani może pytać się o to, panno Maryo — mnie tu jest całkiem dobrze.... najzupełniej dobrze. Jaś — Fonsio (ze strzelbami na ramieniu) odchodzą w głąb lasu
SCENA III.
Ciż sami, prócz Jasia i Fonsia.
Lolo (do Petroneli).
Panno Petronelo, los mnie ukrzywdził — nie mam w sobie nic a nic z Donkiszota — nie lubię polować na dzikie zwierzęta, nie dla tego żebym się lękał śmierci, o nie! — tylko dla tego że nie jestem ubezpieczony na życie. — Nie przepadam też za wiejskiemi pięknościami. Petronela.
Dla czego? Lolo.
Nie wiem — ale patrząc na Dulcyneję krajową zdaje mi się że mam przed sobą Goliata. Petronela.
I nie chcesz pan grać roli zwycięzkiego Dawida. Lolo.
Nie — karykaturalne zdrowie tych istot upokarza mnie — wolę z portmonetką w kieszeni pójść zdobywać mleko kwaśne.... Czy mogę zaprosić panią na ten prawdziwie wiejski specyał. Petronela (wstając).
Owszem, chodźmy. (Odchodzą w głąb sceny).
SCENA IV.
Migalski, Marya, Dębiński, Marcinowa.
Dębiński.
Chciała byś pani zapewne, panno Maryo, mieć taki lasek a w nim wilię na lato? Marya.
O nie — będę szczęśliwą jeśli wyjedziemy czasem na majówkę. Migalski.
Patrzno panie Janie jakto wszystkie kobiety jednakowe — póki młoda, zadawalnia się chatką pustelnika, później zachciewa jej się wygód, dalej choruje na nerwy i udaje wielką damę. — A nareszcie doszedłszy do pewnego wieku żąda powozów, jedwabiów i ciesze mężowi kołki na głowie.... Marya.
Ojczulek jest dziś w żartobliwem usposobieniu.... ale patrzcie państwo, ktoś nadchodzi. SCENA V.
Ciż sami i Franek.
Franek.
(wchodzi na scenę, nie zwracając uwagi na osoby poprzednie).
Śpiew.
Oj czarna moja dola! Marcinowa.
A ty zbereżniku jakiś! Boga nie boisz się chyba? Żeby taki chłop równy ludu chciał się wieszać — cóż to ci się stało, żebyś ty przykazania Bożego nie pomnąc, puścił się na taki rozpust i duszę na zatracenie podawał! Migalski — Dębiński — Marya — zbliżają się do Franka, który zdejmuje czapkę i kręci ją w ręku.
Migalski.
Cóż ci to mój chłopcze, powiedz nam, może ci będziemy w czem pomocni. Franek.
Ej, gdzie tam... Marcinowa.
Ot, gadaj głupi, państwo dobrzy, może ci i akuratnie co poradzą — bo ja też nie warszawska, jeno jestem aż z pod Sochaczewa.... Franek.
A no kiedy tak mówicie, moja kobieto, bo uważam że wy też z wiejskiego narodu — to powiem: Ojciec mój był bogatym gospodarzem, tutej we Psiej Woli, i znowu drugi gospodarz Michał żył z nim po sąsiedzku — a ony Michał ma znowu dziewuchę. Marya.
W której ty się pewno kochasz, biedny chłopcze? Franek.
Kajtam żeby ja się kochał, ja niby ją to.... Marcinowa.
Krótko gadając, masz się ku niej. Franek.
A juścić.... ale ojcowie się raz przemówili i było by się zgodnie skończyło, aż tu przyszedł do mojego ojca Drapiszewski i powiada: skarż tamtego do sądu.... Dębiński.
A cóż to za Drapiszewski?. Franek.
Ato niby taki adwokat, pijaczyna! podszczuwacz, więc ojciec do sądu — tamten siedział bez trzy dni w kozie. Jak on ci wyszedł, zaraz Drapiszewski do tamtego na mojego ojca — znów sprawa — i tak ciągiem to na tego, to na tego — ojcowie się obniszczyli, izby żydom pozastawiali — a mój ojciec powiedział, że jak ja się z tamtego córką ożenię, to ją w nocy siekierą zabije. Marya.
Biedny chłopiec. Franek.
Izby żydom pozastawiali, w chałupie jeść co niema, a oni jeżdżą ino po sądach i jeżdżą, a my musiemy patrzeć na to zniszczenie. Dębiński.
I to wszystkiemu ten Drapiszewski winien?. Franek.
Albo nie? a czy on tylko w naszej wsi tak robi? W Gwizdałach, w Pępkowie, na Majdanku, gdzie ino może to łazi i szczuje. Ludzi niszczy, a sam pije bestya jak bąk — kto ma rozum, to go nie słucha, ale ciemnego człowieka obałamuci psia wiara. Marya (do Dębińskiego).
Panie Janie, czy prawda że narzeczonej niczego się nie odmawia. Dębiński.
Czy możesz pani pytać o to? Marya.
Więc wdaj się pan w tę sprawę — pogodź starych, uszczęśliw młodych, będzie to dla mnie ślubnym prezentem z pańskiej strony, a może też dobrą wróżbą i zadatkiem przyszłego szczęścia... wszak mogę liczyć na to? Dębiński.
Najzupełniej. Marya (do Franka).
No, nie martw się chłopcze, miej w Bogu nadzieję, ten pan jest prawdziwym adwokatem, on cię poratuje. Franek (cofając się z przestrachem).
Dla Boga świętego! to i ten pan adwokat, a może jeszcze w krewności z Drapiszewskim.? Migalski.
Ale cóż znowu? ten pan jest prawdziwy adwokat z Warszawy. Franek.
Już czy to z Warszawy, czy zkąd niebądź, zawdy ja się tych adwokatów boję. Migalski.
Uważasz braciszku, ty nic nie rozumiesz, ja ci to zaraz wytło..... (Za sceną rozlega się strzał, jednocześnie słychać przeraźliwy krzyk).
Zabił! zabił! trzymajcie zbója. SCENA VI.
Ciż i Wójt, Sołtys, Fajbuś, Jankiel, Lolo, Jaś, panna Petronela, Fonsio, wieśniacy.
(Kilku chłopów wchodzi na scenę, prowadząc Fonsia skrępowanego postronkami. Wójt — Sołtys — Fajbuś — Jankiel — gromada ludzi. Lolo i Jaś z panną Petronelą wchodzą).
Migalski.
Co to jest? Dębiński.
Co się stało?. Fajbuś.
Tu się stało paskudne interes; ten pan, takie porządne pan, to jest zbójca, jemu wsadzą do kryminału!. Jankiel.
Ajwaj okują mu w kajdany.... może mu nawet powieszą! Niech on nie będzie zastrzelić ludzi. Migalski, Dębiński, Marya.
(razem).
Ale gdzie zabił? kogo zabił? Fajbuś.
Gdzie ją zabił? to właśnie jest najpaskudniejszy interes, bo on ją z tyłu zabił — er hat pif paf a fon hinten gezrobić. Migalski.
Panie Alfonsie, coś pan zrobił? Sołtys.
Widzi wielemożny pan, ten panic łaził se po lesie z fuzyą, niewiem co on ta chciał strzylać, bo ino same komary i muchy są w tym boru, bo drzewo zydy wycięli a zwierzyna uciekła, a zaś Jacentowa, zwyczajnie ot jak baba, powlekła się na grzyby, no i ledwie uzbierała kilka bedłków, aż tu ten oto panisko brzdęc do baby z fuzyi.... i skutek!... Fonsio
Moi dobrzy ludzie! puśćcie mnie, ja myślałem że to dzik, ja jestem niewinny. Jankiel.
Jak to może być? taka kobieta co ona sobie nachyli, to ma być podobna do dzik? Jakie tu podobność? — tak jak pies podobny do obarzanka — trzymajcie mu chłopcy — bo on wam ucieknie, ten zbójca!. Fonsio.
Moi panowie chłopi — nie ściągajcie tak tych postronków, ja nie ucieknę! jak babcię kocham — fe, do czego to podobne? pognietliście mi mankiety — dwa złote dałem od prania, dalibóg, dwa złote. Fajbuś.
Pójdę ja zobaczę, czy ta Jacentowa jeszcze dycha... ale niewiem.... bo ona była na śmierć zabita. (wychodzi). Dębiński.
Panie Wójcie czy niebezpiecznie raniona ta kobieta? Wójt.
Chwalić Boga, nalazł się tam zaraz doktór. Marya.
Ach prawda, Grodzicki, zapomniałam o nim. Wójt.
Właśnie co w kompanii z państwem przyjechał; powiada że trza zrobić opatrunek. SCENA VII.
Ciż — Fajbuś.
Fajbuś (wbiegając).
Już pan Konsylijarz zrobił reperacye. Migalski.
Będzie żyła? Fajbuś.
Oj! Oj! powiedział ten doktór, że będzie zdrowa jak bik; on z niej wyjmował pięć kul, całe spódnice ma podziurawione jak przetak. — Całe szczęście że ona nie miała głowę w tamtem miejscu. Fonsio.
Więc puśćcie mnie, widzicie że jej nie zabiłem. SCENA VIII.
Ciż — Grodzicki.
Grodzicki (wchodzi).
Panie Wójcie, niebezpieczeństwa niema, nabój był bardzo lekki, raniona ma kilkanaście znaczków od uderzenia śrótem, pięć ziarn przebiło skórę, nie zrządziwszy ważniejszych uszkodzeń, ziarna te są wyjęte i chora jutro będzie mogła udać się do zwykłej roboty. Kilka głosów.
Chwała Bogu!.. Grodzicki.
Dla tego możeby pan zechciał uwolnić młodego człowieka, który zranił tę kobietę tylko przez nieostrożność. Fonsio.
Panie Wójcie! Wójt.
Ja ta przez naczelnika nie zrobię, ale jeśli państwo za niego zaręczą a ostaną tu we wsi póki naczelnik nie zjedzie ze sędziom, to niech by se ten panicz chodził swobodnie. SCENA IX.
Ciż — Kurocapski.
Kurocapski (wbiegając).
Panie Wójcie, pilny interes. (odprowadzając Wójta na stronę).
Co wy chcecie zrobić? wypuścić zbrodniarza?. Wójt.
Kiej ci państwo zaręczają za niego. Kurocapski.
A któż ręczy? Wójt.
Te państwo..... Kurocapski.
Ja się z niemi rozmówię, bo tu może być odpowiedzialność. (zbliża się do Migalskiego).
Migalski.
Więc to się nie da zrobić? (odprowadza go na stronę).
Kurocapski.
To jest właściwie — o tyle o ile się da. Migalski.
Ale i owszem... (daje mu papierek do ręki). Kurocapski.
Panie Wójcie, państwo ręczą. Wójt.
A no to puśta go chłopcy, ale państwo ostaną na wsi. Dębiński.
Doskonale, będzie to przedłużeniem majówki nad program. Chłopi rozwiązują Fonsia.
Fonsio.
(Rzuca się na szyję Lola i Jasia, ściska Grodzickiego, Dębińskiego — chce uściskać Maryę i Petronelę, nareszcie rzuca się na szyję Marcinowej.)
Marcinowa.
A pan co wyrabia! kto zaś słyszał żeby dziś stateczne wdowy zaczepiać! Fonsio.
Jestem wolny! ach nareszcie! jestem swobodny! (ściska Wójta, chłopów, nareszcie Fajbusia).
Fajbuś.
Panie zbójca! Wielmożny panie zbójca — pan masz bardzo delikatne serce — ja się bardzo cieszę że pan nie pójdzie do kryminału, to jest paskudny interes. Fonsio.
Postronki nie krępują mnie! nie gniotą mankietów. Dębiński.
Więc zostajemy tutaj, tylko czy nam nie zbraknie żywności. Fajbuś i Jankiel (zbliżają się naprzód sceny).
Fajbuś.
Niech panu oto głowa nie boli. Dębiński.
A, pan kupiec ma do sprzedania? Fajbuś.
Ja jestem Fajbuś Piernik arendarz, a to jest Jankiel Migdał suchy arendnik. Lolo.
Zdaje mi się że ten pan kupiec wcale nie jest suchy. Fajbuś.
Wielmożny pan rozumie, on jest tłusty to prawda, niech mu będzie na zdrowie, ale on jest suchy arendnik a ja jestem mokry arendnik. Marya.
Jakoś ja tego nie rozumiem. Jankiel.
Widzi panienka, on trzyma propinacye, to on ma mokrą arendę — bo wódka mokra jest — musiała panienka kiedy próbować? Marya (wzruszając ramionami).
Nie..... Jankiel.
To szkoda.... a ja handluje ze śledziem, z bułkiem, z mydłem, z krochmalem — mam bardzo dobrych towarów i wszystko suche, to ja jestem suchy arendnik. Migalski.
I dostanie tu u was wszystkiego? Fajbuś.
Śpiew.
Wszystko tu się zdybie! Jankiel.
Wszystko zaraz będzie! Fajbuś.
Jest wódka i śledzie! Jankiel.
Marynate rybie! Fajbuś.
I wszystko się zdybie! Obydwa.
Bo kto do nas zajdzie, Stancye pod numerem Migalski.
A to śliczny interes, no panie Alfonsie, wyborny z ciebie strzelec. Fajbuś.
To prawda jest — pan musiał być kiedyś przy armatach. Fonsio.
Dla czego? Fajbuś.
Bo pan mierzył do dzika, trafił do stare Jacentowe, a najlepsze kule to Wpadły do Fajbusiowej kieszeni. — Niech pan zato długo żyje, Wielmożny Panie zbójca. Fonsio.
I mnie tak się zdaje. Lolo.
I cóż ty na to? Fonsio.
Co tam będę się z takim kłócił, przecież go na pojedynek nie wyzwę. Lolo.
Daj pokój, bo byś Marcinową zabił.... Dębiński (do chłopów).
Słuchajcie chłopcy, przestraszyliśmy was, narobili wam kłopotu, zato chcemy was poczęstować. — Panie Fajbuś! Fajbuś.
Słucham Panie. Dębiński.
Każ no tu przynieść wódki. Fajbuś.
Słucham wielmożny Panie. Dębiński.
I bułek. Fajbuś.
Słucham Jaśnie Panie. (chce wychodzić).
Dębiński.
Panie Fajbuś i pół beczek piwa. Fajbuś.
Słucham Jaśnie Wielmożnego Hrabiego! (wybiega).
SCENA X.
Dębiński, Migalski, Fonsio, Lolo, Franek, Jaś, Wójt, Marya, Kaśka, Magda.
Dębiński.
A ty Franek nie martw się, prawdziwych adwokatów się nie lękaj, o ojca bądź spokojny, sprowadź swoją Kasię i zabawcie się. Franek.
A dyć ona tu jest... Kaśka, a idźże się pokłoń tej warszawskiej panience, bo ona nam życząca jest. Jaś (do Kaśki).
Czy pani się pozwoli angażować do kontredansa? Kaśka.
Ja ta żadnych śtuków nie umiem pokazywać. Marya.
Więc wy nie tańczycie nigdy? Kaśka.
Czasem przy święcie to się tańcuje. Marya.
I kontredansa także? Kaśka.
E, prosze panienki, jak u nas na wsi, to ta żadnych kutrasów nie znają. Lolo.
O święta naiwności! jakże tu oni żyć mogą bez kontredansa! Czekajcie, ja was nauczę. (Muzyka gra kilka taktów kontredansa. Lolo tańczy, chłopi śmieją się.)
Franek.
To jakeśwa byli na jarmaku w Odrzykrowie, to tam komendyjant jakiś rychtyk takie komendyje pokazywał, wyłzygros!.. Moze i pan z Odrzykrowia. Marya.
A cóż wy tutaj tańczycie? Kasia.
Oberka, śtajerka, krakowiaka, jakto zazwycoj na wsi. (Fajbuś wtacza na scenę beczkę i częstuje — chłopi i kobiety zasiadają na trawie. Dębiński i Migalski rozmawiają z nimi).
Migalski (pijąc).
No, panie Wójcie, daj nam Boże zdrowie. Wójt.
Pijta panie z Bogiem. Fonsio — Lolo i Jaś zbliżają się do dziewczyn.
Magda.
Niby to pon potrafi. Jaś.
No sprobujmy. Magda.
Ano dobrze. Jaś.
Grajcie chłopcy oberka. (Muzyka zaczyna grać. Jaś obejmuje dziewczynę wpół i chce tańczyć, podskakuje kilka razy na miejscu, dziewczyna się nie rusza).
Marya.
Czemuż pan nie tańczy. Magda.
Hi! hi! adyć ten pon to jak komor, nie może mnie ruszyć z miejsca. Jaś.
A kiedy panna okropnie mocno stanęła. Magda.
Ja ta nie jestem panna ino Magda. Jaś.
To też panna Magda okropnie mocno stoi — jak słup. Magda.
Rychtyk mom stoić niby słomka, żeby mnie wiatr zdmuchnął. Jaś.
Ale niech się panna Magda ruszy... Magda.
Kiej się pan obrał za kawalira, to niech pan mną wykręci... Jaś (usiłuje wykręcić nią ale nie może).
Marya.
Możeby panowie we trzech dali radę tej tancerce. Magda.
Jeszczem też jak życie moje nie widziała takiego kawalira. Franek.
Co ty tam wiesz, to po warszawsko, delikatnie... (Dziewczyna wyrywa się Jasiowi).
Magda.
Et, niech se pan idzie z takiem tańcowaniem. Jaś (n. s.)
Żałuję że nie jestem tragarzem, łatwiej by mi było dźwignąć tę eteryczną tancerkę. Marya.
Franek, pokażże tym panom jak to u was tańczą. Franek (bierze Kasię wpół i śpiewa).
We Warsiawie są panowie Ale zato wszystko idzie. (tańczą:)
Kasia.
U nas lepiej we psiéj Woli, (tańczą).
Franek.
Tam są panny jak kwiateczki, (tańczą).
Kasia.
Tam są chłopcy wychuchane, (tańczą).
Chór.
Lepiej u nas we psiéj Woli. Chłopcy zbliżają się do Maryi i Petroneli, Jaś — Fonsio — Lolo do dziewcząt — taniec ogólny).
Franek.
Śpiew.
W każdym kątku świata, Gdy uczciwie żyje Chór.
Dobrze u nas we psiej Woli, (Tańce).
(Zasłona spada).
|