Chciałbym być stangretem

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paulina Krakowowa
Tytuł Chciałbym być stangretem
Pochodzenie zbiór powiastek Niespodzianka
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1890
Druk St. Niemiera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
18.

CHCIAŁBYM BYĆ STANGRETEM.

Marcinek dobry chłopaczek miał przecież swoję wadę: nie chciało mu się uczyć. Wprawdzie, lubo z wielkim mozołem, nauczył się trochę czytać i pisać, ale też dalej ani na krok nie szła nauka. Kiedy mu ojciec wymawiał lenistwo, kiedy go nakłaniał, by się tego lub owego uczył, Marcinek niedbale pytał:
— Na cóż mi się to przyda? czyżto i bez nauki żyć na świecie nie można?
— Zapewne że można — odpowiedział ojciec — ale wiedz przecie, że każdego Bóg stworzył do pracy, że grzechem jest żyć sobie wygodnie na świecie i nic nie robić.
— Prawda — odpowiedział Marcinek — ależ ja wolę pracować niż się uczyć.
— Nauka także jest pracą — rzekł ojciec — ale kiedy jej tak nie lubisz, powiedzże, czem ty będziesz jak dorośniesz?
— Czem? o! wiem ja dobrze! gdyby tylko tatunio pozwolił.
— No, przecież?
— Oto chciałbym być stangretem.
Uśmiechnął się ojciec, a Marcinek chcąc go przekonać, że żądanie to śmiesznem nie było, mówił dalej:
— Bo co to za miłe życie! cały dzień siedzieć na koźle, trzaskać z bicza i kierować końmi, a ja tak konie lubię! Przytem można sobie i spocząć; ja już nieraz uważałem na tego woźnicę, co tu do sąsiedniego domu, lekarza przywozi: on nieraz przez pół godziny czekając na pana, siedzi z założonemi rękami.
Ojciec nic już na to nie mówił, ale w kilka dni potem, kiedy zasępiło się niebo i deszcz strumieniami lać począł, nieznacznie zwabił Marcinka do okna. Właśnie znany im lekarz zajechał przed dom, w którym bywał codziennie, a woźnica nasunąwszy czapkę na uszy, podniósł kołnierz od płaszcza, ręce schował w rękawy, i czekał na pana, tylko się czasem z ulewy otrząsał.
— Nieprawdaż, Marcinku — spytał ojciec — że to wygodnie być stangretem?
— O! w słotę i zimno — odrzekł chłopczyna — to nie bardzo, ależ przecie nie zawsze deszcz pada!
Ojciec zamilkł jeszcze, ale w kilka dni znowu rzekł do syna:
— Prosił mnie doktór B. dziś na obiad: wezmę cię z sobą.
Łatwo sobie wystawić, że się Marcinek prosić o to nie dał. Wybrali się więc wcześnie, żeby na nich zmęczony pracą gospodarz nie czekał, i przybyli wprzód jeszcze, nim on wrócił do domu. Ale nie długo czekali na niego, po przywitaniu, nim podano do stołu, ojciec Marcinka rzekł do lekarza:
— Mój przyjacielu! nie wiesz zapewne, jak mój syn lubi konie, a niema sposobności widzenia ich często zbliska; pozwól mu też zejść do stajni i napatrzeć im się do woli.
Służący sprowadził chłopczyka do stajni, a ten napatrzywszy się koniom, pogłaskawszy z nich jednego, wszedł w rozmowę z woźnicą, który zdjąwszy płaszcz przemokły, krzątał się koło uporządkowania wszystkiego.
— Czemu sobie nie spoczniesz, mój przyjacielu? — zapytał.
— A toć koniom trzeba dać jeść i pić.
— Ale już dałeś?
— To ich trzeba z błota oczyścić, boby im nie było na zdrowie tak stać w błocie i wilgoci.
— A jak to zrobisz, to już i skończona robota?
— Ba i bardzo! trzeba stajnię uprzątnąć, i powóz umyć i zatoczyć do wozowni, zaprząg oczyścić; ho! ho! nieraz to się ta robota i do nocy zwlecze, ledwie jest czas, by się posilić.
Marcinek wrócił do pokoju, ale ani w czasie obiadu, ani przez drogę do domu nie unosił się nad szczęściem woźnicy, a gdy go ojciec zapytał, czy chciałby być stangretem, potrząsnął głową i rzekł z cicha:
— Nie!
— Widzisz, synu! — powiedział mu ojciec — każdy stan ma miłą i przykrą stronę; tak i z nauką: trudno ją nabyć, ale miło, nabywszy, używać jej na dobro swoje i innych ludzi; a wierz mi, im więcej wiadomości kto posiada, tem użyteczniejszym może być na świecie, tem więcej szczęścia doznaje.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paulina Krakowowa.