Choroby wieku/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Choroby wieku |
Podtytuł | Studjum pathologiczne |
Wydawca | Piller i Gubrynowicz & Schmidt |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Kornel Piller |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Milczenie trwało jeszcze czas jakiś, gdy nareszcie pani sama złożyła książkę i z melancholicznym twarzy wyrazem zaczęła przypatrywać się dzieciom swoim. Trudno było odgadnąć jakie uczucie towarzyszyło w sercu temu macierzyńskiemu wejrzeniu, czy tworzyła obraz rodziny do poetycznej powieści, czy troskała się o przyszłość tych dwóch tak pięknych, a tak zastygłych istot.
Dembor porzucił też gazety i zwolna przysunął się nieco do żony.
— Wiesz, rzekł słodko i powoli — biedna siostra nasza... nie żyje.
Pani Demborowa zawsze niezmiernie przesadzała w okazywaniu uczucia, którego nie doznawała, chociaż wcale nie sympatyzowała ze zmarłą, i na prostocie jej i dobroci poznać się nie umiała, zakrzyknęła ręce łamiąc:
— Solska! biedna Solska! a! nieszczęśliwe sieroty!
Tymoleon i Emilja spojrzeli z zadziwieniem nie dosłyszawszy wiadomości o śmierci ciotki.
— Kto umarł? spytała Emilja.
— Ciotka wasza, Solska, odpowiedział ojciec.
— Biedny Michaś, biedna Anna! rozczulając się coraz bardziej, zawołała pani Demborowa, nieszczęśliwe sieroty! nieprawdaż że powinniśmy je przytulić...
— Powinniśmy im pomódz skutecznie i radykalnie, rzekł gospodarz domu z wielką flegmą — nieboszczka przy największych cnotach była nadzwyczaj niepraktyczną, interesa musiała porzucić w bardzo złym stanie, wszystko to spada na mnie.
— Ale należałoby albo nam pojechać, albo ich tu wezwać... wszak nikogo na świecie nie mają.
— Tak jest, coś się zrobi dla nich, obmyślimy — odparł gospodarz — opuścić ich tak niepodobna... Majątek znaczny, położenie piękne, wszystkie warunki ulepszenia go prócz kapitału, który zresztą zaciągnąć można... ale to wszystko potrzebuje reformy radykalnej. Mnie się tem samemu zająć trudno przy ogromie roboty własnej, której porzucić i zaniedbać nie mogę. Tymlo miałby tu pole zastosować swoją naukę i pokazać co u nas zrobić można z kapitałem i umiejętnością, zdaje mi się nawet że zyskałby na tem, gdyby wziął Porzeczański klucz w dwudziesto-czteroletnią dzierżawę... kontentując ich pensją...
Zagadniony tak wprost argumentem ad hominem, Tymlo podniósł głowę, spojrzał na ojca, i zatrzymał się chwilę z odpowiedzią, nie znać w nim było zbytecznego popędu do pracy.
— Ale to zadanie, rzekł, potrzebowałoby naprzód wielkiego, długiego namysłu.
— Byłbyś tam zupełnie swobodny i mógłbyś zastosować jak byś chciał wszystkie teorje twoje; przecież tak z założonemi rękami siedzieć zawsze nie możesz, a w moje gospodarstwo się mięszać nie chcesz. Porzecze ma wszystko, czego tylko pożądać można, in crudo majątek, ale z ogromną przyszłością... ziemia dobra, lasy... w najlepszym stanie, rzeka spławna, wody, stawy, buraki by pewnie rodziły, jabym je do mojej cukrowni skontraktował, gdybyś tam założyć nie chciał drugiej... Co się tyczy warunków dzierżawy, te wglądając w konieczność radykalnej reformy i wielkich nakładów, mogłyby być dogodne. Ostatecznie zaś spełniłbyś dobry uczynek, wydźwigając te biedne sieroty.
Tymlo karmił angielskiego charta, i nic nie mówił, a po chwili odezwał się z flegmą angielską:
— Jest wiele, za i przeciw... Naprzód, jak mówiłem ojcu, niepodobna mi gospodarować na cudzem, choćby na dwudziestoletniej dzierżawie, potrzebuję być panem wszechwładnym i mieć całą przyszłość przed sobą... Tak straciłbym połowę lepszą korzyści z mojej pracy... powtóre, majątek o ile wiem rozrzucony, warunki niedogodne... pozycja względem krewnych draźliwa i fałszywa... półśrodkami dla małego zysku gospodarować nie potrafię.
— Jak zechcesz, rzekł ojciec, namyśl się, ja nie zmuszam, ale ci coś robić trzeba.... ty nie chcesz.
— Nie mam nic swojego...
— Ja ci dawałem wioskę.
— Na małem szkoda pracy.
— Jak chcesz, powtórzył Dembor, ale tym sposobem czekać będziesz musiał mojej śmierci.
— Wszak się nie wyrywam do gospodarstwa! rzekł Tymlo.
— Ale wszystkiego zapomnisz?
— Niech się ojciec nie obawia o to... uśmiechnął się Tymlo, zawsze mi dosyć zostanie na tutejsze gospodarstwo.
— Coś jednak trzebaby obmyślić dla tych dzieci, przerwała pani Demborowa niespokojnie — możemy je tu na jakiś czas sprowadzić?
— Zdaje się że będę musiał — rzekł gospodarz, nie mają się gdzie podziać. Zapewne, nie powiem żeby mi to było bardzo dogodnem, ale jakże tak zostawić panienkę dwudziestoletnią i chłopca młodszego od niej? potrzeba się zająć niemi, napiszę żeby tu przyjechali, zresztą, zobaczemy...
— Biedne sieroty! co za obraz! tych dwoje sierot! z cicha szepnęła pani Demborowa.
I na tem dnia tego skończyły się narady, bo godzina w której gospodarz zwykł był odchodzić do kancelarji ekonomicznej, wybiła. Tymlo miał siąść na anglika dla przejechania go, Emilja do fortepianu z panną Lully iść musiała, sama pani do naglącej korespondencji.
Wszystkie jej listy dnia tego zaczynały się od jednostajnych prawie wyrazów.
„Darujesz mi, że ciężkiem strapieniem po stracie ukochanej istoty dotknięta, mając na myśli sieroty w świętej przekazane mi puściznie, głowy nie mam i t. d. i t. d.“
I w tydzień cały świat literacki był uwiadomiony, że pani Demborowa straciła siostrę mężowską.