<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Choroby wieku
Podtytuł Studjum pathologiczne
Wydawca Piller i Gubrynowicz & Schmidt
Data wyd. 1874
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXII.

Pomimo starannego ukrywania się Manusiewicza, nie uszło bacznego oka Anny, ani jego zaprzątnienie, ani narada wieczorna z rotmistrzem. Wiedziała ona równie dobrze jak Michał o złych interesach, a może groźniejszemi je sobie wystawiała niż w istocie były, ale jej nie szło o siebie, tylko o ukochanego brata, i o te istoty biedne, których niedostatek żywił się serdeczną, przyjacielską jałmużną, o rotmistrza, o Klembosię, o chmarę starych sług i rezydentów żyjących na łasce Porzecza.
Chciała choćby ofiarą największą zaradzić przyszłości Michała, i zapewnić spłacenie świętych długów serca zostawionych im przez matkę; potrzeba jej było widzieć się koniecznie z Manusiewiczem sam na sam, i przestrzedz go, żeby nie straszył zbytnio Michała. Położyła się spać z modlitwą na ustach, ale usnąć nie mogła, i do dnia, znając obyczaje mecenasa, który zwykł był rano wstawszy pić wodę w ulicy ogrodowej i długo się przechadzać, pośpieszyła żeby go tam pochwycić.
Na widok nadchodzącej Anny, ormianin który się indagacji obawiał i zrzucił cały ciężar na rotmistrza, o mało ze strachu nie drapnął, ale Anusia tak zdaleka dała mu dzień dobry, że się już wymykać jakoś nie wypadało; pozostał więc, mrucząc sobie coś niezrozumiałego pod nosem.
— Słówko mecenasie, słówko tylko, zawołała przybiegając do niego cała zadyszana i zarumieniona, pozwolisz...?
— Ale, i owszem, całując w rękę, rzekł zmięszany starowina — cóż pani każe? co pani każe?
— Z wielką i nieśmiałą przychodzę prośbą, drogi nasz stary przyjacielu. Ja znam dobrze od dawna interesa Porzeczańskie, Michał o nich nie wie tak dokładnie, on się z niemi dopiero oswajać zaczął, wiem że jesteśmy w bardzo złem położeniu, że możeby wypadło się nam wyprzedawać. Zmiłuj się kochany mecenasie, oszczędzaj Michała, żeby go na razie nazbyt nie przestraszać.
— Ale nie ma bo nic tak bardzo złego, — rzekł Manusiewicz wykręcając się.
— Tem bardziej, przerwała Anna, że ja dla siebie niczego nie potrzebuję i zrzekam się wszystkiego dla Michała. Mama to dobrze wiedziała, bom jej powtarzała często, że za mąż iść nie chcę i nigdy nie pójdę. Nie mam do tego stanu żadnego powołania, dodała z uśmiechem — aż nadto kocham swobodę i niezależność moją, i taka już jestem kapryśna, że niktby pewnie ze mną wyżyć nie potrafił... Michał więc weźmie sobie wszystko... co się tam zostanie, a ja tylko kątek u niego wymawiam.
Manusiewiczowi łzy się w oczach zakręciły.
— Co bo tam panna Anna plecie! rzekł machając ręką, do czego to, do czego!
— Ale wierzaj mi pan, to postanowienie dawne i nieodmienne, tak być musi, ja bardzo jestem uparta, i jak już raz co powiem... A nie myśl że to tak bezinteresownie czynię, są warunki! Michał musi mnie i rotmistrza i wszystkich naszych starych sług ojcowskich i macierzyńskich wziąć na barki, żeby im na niczem nie zbywało... to ciężar przecie! i mnie! choć dla siebie ja nic nie chcę!
— Ale pocóż te ofiary? rozdąsawszy się trochę że go tak złapano, zawołał Manusiewicz, nie będzie tego potrzeba, nie jest już tak źle... damy radę...
— Michasia mi tylko pan oszczędzaj żeby się nie zgryzł i nie brał tego do serca, odparła żywo Anna, już mi pan nie ukrywaj, bo ja wiem i czuję że interesa bardzo nie dobre... ale z Bożą pomocą... o! ja się nie lękam... jakoś to będzie... Byle Michałowi wystarczyło, byle jemu nie brakło, mnie nic nie potrzeba.
Ścisnęła go za rękę i bojąc się żeby jej niepostrzeżono, uciekła w głąb ogrodu. Manusiewicz ledwie miał czas przyjść do siebie, bo go ta scena poruszyła do głębi, gdy czatujący nań z drugiej strony ztąż samą myślą Michał nadbiegł i przestraszył chwyciwszy nagle za rękę.
— Kochany mecenasie, zawołał, daruj że ci przerwę ranną modlitwę — cóżeście to tam wczoraj wieczorem naradzali się z rotmistrzem, to nie bez kozery, znasz już interesa nasze, a boisz się nam powiedzieć że są bardzo złe. Ja to wiem, bom pilno wprzód obrachował nasze położenie, ale mi głównie chodzi o Anusię, rotmistrza i tych których nam matka poleciła.
Manusiewicz spojrzał nań z pod brwi nawisłych i chciał coś powiedzieć, ale mu się Michał nie dał odezwać.
— Posłuchaj-że stary przyjacielu, dodał żywo — tu głównie idzie o dwie rzeczy, o ocalenie dla Anusi Porzecza i o samą Anusię aby posag miała... bo jej potrzebniejszy jak mnie jakiś tam fundusz. Co do mnie, widzisz, ja nic nie chcę i nie wezmę. — Mam tę nieszczęśliwą żyłkę do malarstwa i gospodarz ze mnie żaden, żenić się artyście nie do rzeczy, będę sobie malował i żył przy siostrze. Fałszywe to pojęcie, że kobiecie mniej potrzeba, właśnie ona będąc słabszą, bezbronną, wystawioną na tysiące niebezpieczeństw, więcej niż my potrzebuje majątku, który jej daje położenie pewne w społeczeństwie. Jest mojem nieodwołanem postanowieniem zrzec się wszystkiego na Annę... nie mówcie nic, ale po cichu potrzeba to prawnie przygotować... nieprawdaż? Ja szczerze mówię, nic nie potrzebuję i łaskę mi zrobi przyjmując to odemnie, artysta nic mieć nie powinien, dopiero będę swobodny i szczęśliwy. Gospodarować jej, pomagać, robić co każecie, podejmuję się chętnie... ale wziąć nic nie chcę i nie wezmę, to co podzielone na dwie schedy, byłoby nieznaczącą drobnostką, połączone zrobi dla niej zawsze niezły posażek... prawda, kochany Manusiu?
— Ale czegoż pan sobie tem głowę zajmujesz, zdawszy się na mnie, odparł zafrasowany Manusiewicz, któremu o to chodziło, żeby się wykręcić od oznajmienia nieprzyjemnej nowiny — nie ma nic tak złego, czekajcie!! nie potrzebujecie się wyrzekać, będziecie mieli dosyć na was dwoje! zresztą, pozwólcie no! pozwólcie, dajcie czas... ja jeszcze nic nie wiem, z rotmistrzem się rozmówić muszę.
— Już rób sobie co chcesz, zawołał Michał, ja stan interesów znam i od tego nie odstąpię, bo to moje postanowienie niezłamane... Zrób jak cię proszę i moje zrzeczenie się każ przygotować.
To rzekłszy chłopak, uścisnął przyjaciela i nie postrzegłszy że mu się wciąż łzy w oczach kręciły, uszedł prędko ku domowi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.