Chrobry/W klasztorze
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Chrobry |
Podtytuł | W klasztorze |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1919 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Poranek, wiosna, dzień ciepły, słoneczny. Wszystko tchnie wonią, świeżością i szczęściem: poważne lasy gwarzą z cicha listeczkami, mienią się kwieciem łąki, zielenieją zboża, pluszczą rybki w błyszczącej, migotliwej fali, brzęczą owady, śpiewają ptaszęta — tysiące głosów, barw, blasków i woni, cała natura śpiewa cudowną pieśń wiosny: dzięki Ci, Panie, za życie, za nowe, piękne, jasne, słoneczne życie!
Pośród lasów na wzgórzu cichy klasztor.
Wysokie wieże strzelają ku niebu, dźwięczny głos dzwonu z wysokiej dzwonnicy płynie daleko na wioski i lasy, — w małym kościółku cisza, tylko przed ołtarzem migocze lampka drobna, tylko przez wysokie okna wpadają smugi złocistego światła, krzyżują się i łamią, i stubarwne tęcze rzucają na filary i ściany świątyni.
A za kościółkiem ogród, murami zamknięty, w murach okienka małe, na krzyż kratowane — to klasztor.
W ogródku kwitną drzewa owocowe, trochę kwiatów, warzywa i zioła lecznicze na starannie uprawnych grządkach. A zresztą pusto. Czasem po wązkiej ścieżce przesunie się w milczeniu cicha postać zakonnika; czasem usiądzie w cieniu rozłożystej lipy, — czasem zaroi się mały ogródek od tych postaci, schylonych na grzędach, pracujących zawsze w milczeniu, spokojnie, wytrwale.
W murach klasztoru także powaga i praca. Wzdłuż korytarza szereg małych celi, z których każda samotnem jest mieszkaniem mnicha. Tu twarde łoże, krzyż wielki na ścianie, niekiedy stolik — cały sprzęt stanowią. A dalej wielkie sale, także ciche i poważne: to miejsca wspólnej pracy warsztaty, uczelnie.
Tutaj z pobożną pieśnią wyrabiają sukna, szyją habity, przybory kościelne, — tam oprawiają księgi, tu robią koszyki, owdzie drewniane sprzęty.
W innej komnacie uczy się gromadka chłopiąt. Nie mają książek, tylko niewielkie tabliczki, woskiem pokryte, i cienkie pałeczki. Używają ich jednak rzadko, dla zapisania trudniejszego słowa, daty. Tylko nauczyciel książkę ma w ręku. Książkę łacińską. Czyta głośno zdanie, wyraźnie wymawiając każdy wyraz, — potem tłumaczy zwolna, objaśnia. Gromadka powtarza za nim każde słowo. Gdy zdanie zrozumieli, powtórzyli, powinni je już umieć, zapamiętać. Nauczyciel tłumaczy nowe.
Żaden z nich nie ma książki, a dlaczego?
Bo książka w owych czasach to rzecz bardzo droga.
Chodźmy na chwilę do bibljoteki klasztornej. Ogromne księgi stoją tu na półkach podobnych do szafy, osłoniętych z góry i z boków, leżą na wysokich drewnianych pulpitach, przykute do nich srebrnymi łańcuchy. Klasztor bogaty: jest ich więcej niż 20!
Ale jakie to książki! Wielkie, grube, ciężkie. Oprawa drewniana ze srebrnem okuciem, albo cała ze srebrnej blachy, — niekiedy pozłacana lub z kości słoniowej, wysadzana drogimi kamieniami, zamykana na srebrne klamry.
Cenne muszą być książki, gdy takiej sukienki uznano je godnemi? Bardzo cenne. Otwórzmy jedną. Nie z cienkiego papieru jej poważne karty, lecz z pięknego, grubego pargaminu, czyli gładko wyprawnej skóry. Taka kartka się nie rozedrze, jest mocna i trwała.
A litery? Niepodobne także do dzisiejszych: gotyckie, ozdobne, wielkie, rysowane ręką bardzo starannie i z niemałą sztuką.
Kaligrafia w owych czasach zaliczała się do nauk wyższych.
A koło liter jakież misterne rysunki, obrazki, malowidła. Widać, że ten, co pisał, kochał swoje dzieło, że nie żałował pracy, aby je uczynić pięknem, doskonałem, choć musiał wszystko stwarzać, zacząwszy od wzoru, a skończywszy na farbach, które sam wyrabiał z kwiatów, liści i soków roślin.
Oto widzimy kilku pracowników, zajętych przepisywaniem. Siedzą na nizkich ławkach, zwróconych do okna, skąd więcej światła wpada do komnaty, trochę mrocznej, pomimo że słońce na świecie. Przed każdym biała karta pargaminu, czarny inkaust[1], miseczki z farbami, pióra, pendzelki, nożyki, — a każdy zatopiony w swojej pracy, posuwa ręką zwolna, ze skupieniem myśli, z natężoną uwagą.
Upływają minuty i godziny, w sali milczenie, cisza, na każdej karcie coraz więcej znaczków, na bladych twarzach zapał lub zmęczenie, lecz pracują gorliwie dla dobra klasztoru, dla nauki, dla przyszłości.
Szczęśliwy ten, kto po długich latach takiej pracy doczeka radosnej chwili, że zbiorą jego kartki pargaminu, złączą je razem w kosztownej oprawie, i siwowłosy starzec ujrzy ukończone dzieło, nad którem przepracował całe życie.
A iluż to nie dokończy swojej pracy? Oczy odmówią posłuszeństwa, sił zabraknie. Wtedy nowy pracownik prowadzi ją dalej, a niezawsze do końca.
Więc myśląc o tem, pracują wytrwale w wielkiej klasztornej sali, gdzie ukradkiem przenika złoty promień słońca, choć tchnienie wiosny płynie przez kraty okienne i przynosi wieść o tem, co tam szumią drzewa, jak słońce złoci łany, jakie niebo piękne, jak cudny ten świat Boży.