Chrobry/W podziemnym zamku
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Chrobry |
Podtytuł | W podziemnym zamku |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1919 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
Na Wawelu nad Wisłą gród prastary, odwieczny, niegdyś zamek królewski.
U stóp góry szeroko rozkłada się miasto i płynie ulicami we wszystkich kierunkach. Życie w niem tętni od samego świtu ciężkim turkotem wozów, dzwonkami tramwajów, gwizdkami fabryk, gwarem robotników, ruchem młodzieży szkolnej, wystawami sklepów. Miasto żyje, weseli się, płacze, zabiega, walczy, tryumfuje lub skarży się głośno, jaśnieje cnotą lub krwawi występkiem, — żyje.
A stary, stary zamek na wysokiej górze patrzy na to od wieków, poważny, milczący.
Czego on nie pamięta! Te wielkie komnaty, w których śpi echo tysiącznych odgłosów: chrzęstu rycerskiej zbroi, szczęku mieczów, pokrzyków groźnych, tryumfalnych pieśni, i rozpaczliwych żalów i cichego jęku. Wszystko to brzmiało w tych murach milczących, — a dzisiaj gdzie te głosy?
Obok zamku świątynia, niby skamieniała modlitwa całych wieków. Półmrok w niej zamyślony, poważny i cichy. Z grobowców i pomników patrzą marmurowe twarze wielkich synów ojczyzny, którzy oddali jej życie, — ich czyny opiewają milczące napisy. Na środku srebrna trumna, jak ołtarz ofiarny, który dźwigają czterej aniołowie, — to szczątki męczennika, patrona tej ziemi.
I wielka cisza.
Niekiedy uroczyście z katedralnej wieży ozwie się głos spiżowy starego Zygmunta, lecz i te dźwięki zda się przepojone tęsknotą jakąś, głęboką zadumą, nie tak, jak ongi kiedy »w przepaści błękitu wylał pierwszy hymn Bogu, jak chóry aniołów,
Głos leciał w górę w pełnych, brzmiących kołach,
I wstęgę dźwięków jak piorun rozwinął,
Rozbudził echa po gór chmurnych czołach
I do stóp Boga zapłynął!«
..................
(Wasilewski.)[1]
A pod Wawelem groby.
Milczące podziemia, gdzie nie przenika ani promień słońca, ni echo życia, które wre na ziemi. Tu wieczna ciemność i wieczne milczenie. Wtedy tylko zaświeci słaby blask pochodni i słychać ciche szepty i stąpania, gdy ktoś z żyjących pragnie spojrzeć na te szczątki wielkiej przeszłości i minionej chwały.
»Tutaj śpią króle-mocarze,
Poigrał czas z ich potęgą,
W proch chrobre rozsypał twarze
I pleśni opasał wstęgą;
A w ich zbutwiałej prawicy
Rdzewieje klinga szablicy.
(Wasilewski.)[2]
To ludzie widzieć mogą.
Ale głębiej pod ziemią, w pieczarach nieznanych, gdzie nie postała nigdy stopa śmiertelnika, jest inny zamek królewski, wspanialszy.
Nie budowała go ręka człowieka, nie ludzkie siły wzniosły olbrzymie sklepienia i potężne kolumny. Szereg komnat jaśnieje też nieziemskiem światłem, w którem igrają tęcze z purpury i złota, lśnią iskry stali i błyski żelaza.
Ściany tam zdobią tarcze i sztandary, prastare karabele, hełmy i pancerze; z kosztownych rękojeści bije blask drogich kamieni i tysiącem barw świetlnych mieni się w powietrzu.
Pośrodku stoły dębowe, złotogłowiem zasłane, na nich miód stary w kosztownych puharach.
Dokoła stołu zasiedli królowie, w godowych szatach, w płaszczach purpurowych, korony na ich czołach, wyraz powagi na licu, a berło władzy w dłoni.
Siedzi Lech stary, Krakus, Wanda, Piast kołodziej, Mieczysław z krzyżem, Chrobry ze Szczerbcem u boku, Krzywousty z Żórawiem, którym gromił wrogów w 47 bitwach, Łokietek, co 3 razy na tron wracał, Król chłopów i Jadwiga, Jagiełło, dwóch Zygmuntów, Stefan Batory, Sobieski, pogromca Turków i obrońca wiary, i wielu innych, o twarzach mniej jasnych, mniej królewskiem spojrzeniu.
Siedzą i gwarzą o tem, co słychać na ziemi; czasem łza błyśnie w zmartwiałej źrenicy, czasem rozświetli ją uśmiech radości, strzeli z niej promień dumy, lub ból ciężki, głuchy posępnym cieniem zasępi oblicze.
Cóż to za odgłos aż tu zbudził echa, aż królowie powstali z purpurowych tronów i zgodnym hymnem wtórzą ziemskiej pieśni? — To głos Zygmunta tak potężnym dźwiękiem wydzwonił — jak co roku — uroczystą chwilę Narodzenia Dzieciątka w Betleem.
Przebrzmiała pieśń z ostatniem uderzeniem dzwonu, echo w oddali milknie, — królowie znowu zasiedli u stołu, tylko Bolesław Chrobry, na Szczerbcu oparty, stoi i czeka.
Zatętniała ziemia, zachrzęściały pancerze, słychać głuche uderzenia: ktoś kołacze do wrót podziemnego zamku.
Wielki król ruszył z miejsca i dąży ku wyjściu: wszak to jego rycerze, jego nieśmiertelni towarzysze bojów i chwały.
Dotknięciem Szczerbca rozwarł potężne podwoje i stoi przed nimi w blasku nieśmiertelnym.
Tak patrzą na się chwilę.
Hufiec rycerzy w żelaznych zbroicach, na żelazem okutych koniach, w oznaczonej godzinie stanął przed swym wodzem, oczekuje rozkazu.
— Czy już czas, królu, panie nasz? — pytają.
— Nie wybiła jeszcze godzina, rycerze moi, wojownicy moi! — odpowiada Bolesław.
I zapadają się ciężkie zapory, odcięły znowu wodza od rycerzy, i hufiec zbrojny spieszy napowrót, skąd przybył.
Spieszy ku Tatrom śnieżnym i uśpionym. Tam w głębokiem podziemiu pod sennym Giewontem, a może w Kościeliskiej pod Pisaną (bo tego nikt nie zbada z żyjących na świecie), śpi rycerstwo Chrobrego. W zbroi i z mieczem w dłoni śpią tak od wieków, wsparci o grzywy swych koni.
I tylko raz do roku, kiedy dzwon Zygmunta uderzy godzinę Narodzenia Pana, a pierwsza gwiazda zabłyśnie na niebie, słychać w podziemiu głuchy chrzęst i łoskot. To rycerstwo dosiada żelaznych rumaków i spieszy do Krakowa, by w podziemnym zamku stanąć na chwilę przed obliczem wodza i z ust jego usłyszeć rozkaz.
Dotąd odsyła ich wódz ukochany na dalszy sen-spoczynek, — ale może już dzisiaj wybiła godzina, bo mówi przecież stara przepowiednia, że gdy na całym świecie wybuchnie wojna święta, wtedy Bolesław Chrobry zbudzi swych rycerzy. Wyjdą z tatrzańskich pieczar niezwyciężone zastępy, a Wielki Król nie schowa już Szczerbca do pochwy, dopóki na całej ziemi nie zapanuje pokój, miłość i szczęście.