Cicha miłość/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Cicha miłość |
Podtytuł | Obrazek znad Wisły |
Pochodzenie | Poezje Michała Bałuckiego |
Wydawca | Wydawnictwo „Kraju” |
Data wyd. | 1874 |
Druk | Drukarnia „Kraju” |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały poemat Cały zbiór |
Indeks stron |
Jeszcze ujrzeć chciał za Wisłą chatkę,
I pożegnać Anielcię i matkę. —
Właśnie tam się miał wybierać z rana,
Gdy w tém ujrzał wchodzącego Jana
Na poddasze do jego izdebki.
Jan był rybak, człek mowny i łowny,
Siwy, łysy, ale jeszcze krzepki.
Gdzie zawitał — tam śmiechu bez miary,
Bo znał różne dykteryjki stary.
Ale dzisiaj coś w poważnéj minie,
Długo ręką gładził po łysinie,
Aż rzekł: „Siądźno, panie Stanisławie,
Bo o ważnéj mam pomówić sprawie,“
I rozpoczął od Adama prawie,
Aże w końcu doszedł do Anielki.
„Poczciwe to dziecko, skarb to wielki“
Ciągnął daléj — „pracowna, pobożna,
Że dalibóg niekochać nie można;
A żal bierze, że to zawdy w biedzie
Z starą matką lichy żywot wiedzie.
Więc ja myślę: mam drągala syna,
Jest i w sadzie niepłona drzewina,
Ryb nie mało u mnie w skrzyni przecie,
Dom chędogi, a jest i w kalecie
Nie chwalący coś starego grosza:
Ano niech się pobiorą i basta.
Zestroiłem się jednéj niedzieli,
I gdym wrócił ze mszy świętéj z miasta,
Kopnąłem się w swaty do Anieli...
I dostałem mospanie odkosza.
Co rozpocznę o ślubie, weselu,
To panienka łezki ściera z cicha;
Matka patrzy na córkę i wzdycha.
Aż po długich termedyach wielu
Szepnęła mi na ucho babina,
Że ku panu ma się coś dziewczyna.
Gadałać to pod sekretem matka;
Ale furda! któż tam język wstrzyma,
Kiedy dziewka więdnie przed oczyma
I na twarzy bielsza od opłatka,
Mało oczek z płaczu nie wyszlocha.
Więc cóż czekać, kiedy ciebie kocha?
Toć niczego mospanie dziewczyna,
A że będzie z niéj żona jedyna,
To jéj każdy na twarzy wyczyta.
Zatem z nią się waść ożeń — i kwita.
Taka moja rada, takie zdanie,
A wy sobie rozważcie to panie.
Potém... wiecie kędy Jana chata,
Przyjdźcie do mnie, będę rad za swata.“
Tak powiedział Jan mowny, otwarty,
I pożegnał zaraz Stanisława,
Który długo o okno oparty
Stał i dumał — w piersiach walka krwawa,
Straszny zamęt. Tak się męczy, żali
Ptak, gdy skrzydła kamień mu przywali.
Myślą dawne odgrzebał wspomnienia,
I Anieli słowa i spojrzenia
Po pamięci jego przeciągały,
Jak żórawi po niebie sznur biały,
I wyrzutu dzwoniły piosenkę,
Że nie poznał wprzód, iż zapłonienie,
Gdy w nią patrzał, że lekkie jéj drżenie,
Gdy żegnając się brał ją za rękę,
Było więcéj niźli zaufanie,
Było więcéj niż siostry kochanie.
Myślał — myślał i żal brał go wielki.
Bo on kochać tak nie mógł Anielki.
— Więc ma nie iść tam, gdzie myśli gonią,
I gmach szczęścia własną zburzyć dłonią?
Więc zejść z drogi, kędy dusza śmiała
Wielką przyszłość sobie wydumała
I spaść nizko — i w takiéj cichości
Przejść przez życie drogą małą, nudną?
O, to trudno — o, to bardzo trudno!
Dumał Staszek, a w dumań błękicie
Słyszał czasem cichy płacz Zosienki,
Niby echo urwanéj piosenki
O nadziei... Szkoda! śliczne życie!
Lecz gdy znowu myśl się nasunęła
Ile winien téj staréj kobiecie,
Co sierotę w dom swój przygarnęła,
Gdy nikogo już nie miał na świecie,
I dała mu, co sierocie trzeba,
Odrobinę i serca i chleba,
I kochała go jak dziecko własne,
To ciemniały znów marzenia jasne.
Czyż podobna za dobrodziejstw tyle
Niewdzięcznością serca im zakrwawić,
I porzucać je w nędzy, w rozpaczy?
Takiéj zbrodni i Bóg nie przebaczy.
Ha, stało! się! — rzekł i nieprzytomnie
Porwał pióro, pisząc temi słowy:
„Nie pojadę, nie mogę! Bądź zdrowy,
I pamiętaj tak jak ja — ty o mnie!“
Po wysiłku tym upadł na łoże
I przeleżał tak przez dni trzydzieści,
Cierpiąc duszą i ciałem boleści.
Biedny Staszek! Pożal się go Boże!