Clerambault/Część czwarta/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część czwarta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Nieszczęśliwy kaleka odszedł uspokojony. Clerambault pozostał, jak gdyby w stanie lekkiego odurzenia. Milczał, zakosztowawszy tego dziwnego szczęścia, jakiego doznaje dusza, sama osobiście nieszczęśliwa, gdy czuję, że bierze udział w szczęściu innych dusz obecnych lub przyszłych. Szczęście, głęboki popęd do niego, do pełni bytu... Wszystkie istoty dążą do tego, ale ono nie jest jednakie dla wszystkich. Jedni pragną posiadać; dla innych widzieć znaczy tyle, co posiadać; a dla jeszcze innych wierzyć, znaczy widzieć. A wszyscy tworzą tylko jeden łańcuch, który łączy ten instynkt; począwszy od tych, którzy szukają tylko swego własnego szczęścia, szczęścia swej rodziny, szczęścia swego narodu, aż do owej istoty, która ogarnia miljony istot, szczęście wszechświata. A ten, kto sam nie doznaje szczęścia, przynosi je innym, tak jak właśnie Clerambault i sam się tego nawet nie domyśla: albowiem drudzy widzą już światło na jego czole, gdy jego oczy są jeszcze w cieniu.
Spojrzenie młodzieńca odkryło biednemu Clerambault bogactwo jego, o którem sam nie wiedział. A świadomość boskiego posłannictwa, które mu było poruczone, przywróciło związek jego z ludźmi, już przerwany. Oni zwalczali go jedynie z tego powodu, ponieważ był ich śmiałym pionierem, ich Krzysztofem Kolumbem, który stara się uporczywie, na samotnym oceanie, otworzyć im drogę do Nowego Świata. Obsypują go zniewagami, ale idą za nim. Albowiem każda myśl prawdziwa, zrozumiana czy też nie zrozumiana, jest okrętem puszczonym na wodę, który ciągnie za sobą dusze zostające w tyle.
Począwszy od tego dnia, odwracał oczy od niedającego się odmienić faktu wojny i ludzi, którzy zginęli, by się zwrócić ku żywym i ku przyszłości, która jest w naszych rękach. Jakkolwiek potężna jest siła przyciągająca tych, których straciliśmy i jakkolwiek znajdujemy bolesny urok, pogrążając się w ich wspomnieniach, musimy jednak wyrwać się niebezpiecznym i złowrogim wyziewom, które unoszą się, jak w Rzymie, ponad ulicą Grobów. „Musisz iść naprzód i nie wolno ci zatrzymywać się w drodze. Nie masz jeszcze prawa dzielić ich spoczynku. Inni ludzie potrzebują twej pomocy. Spojrzyj na nich tam oto w dole, jak podobni do szczątków wielkiej armji, wloką się mozolnie, szukając wśród ponurej przestrzeni zatartych śladów drogi...
Clerambault poznał posępny pesymizm, który zagrażał tym młodzieńcom po wojnie i ta świadomość przeniknęła go do głębi. Groziło wielkie niebezpieczeństwo moralne. Rząd nie troszczył się jednak o nie bynajmniej. Postępował, jak owi niesumienni stangreci, którzy okładają konia biczem, aby go zmusić do przebycia galopem stromej wyżyny. Koń dostaje się na szczyt: ale droga ciągnie się dalej i koń pada, okulał na całe życie... Z jakim zapałem ci młodzieńcy rzucali się w wir boju, w pierwszych miesiącach wojny! A potem zapał ostygł, ale zwierzę pozostało w zaprzęgu, podtrzymywane dyszlem; starano się utrzymywać dokoła niego sztuczne podniecenie; podlewano wspaniałemi nadziejami jego codzienną strawę, a chociaż alkohol był coraz bardziej zwietrzały, zwierzę nie mogło upaść. Nawet nie wydawało żadnych skarg; nie miało dość sił, aby myśleć. I przed kim miałoby się skarżyć właściwie? Hasło dokoła tych wszystkich ofiar opiewało: nie słyszeć; być głuchym i kłamać.
Ale każdego dnia fala bitew, odpływając od brzegu, wyrzucała na piasek rozbite szczątki swoich pokaleczonych i rannych, a przez nich dostawał się na światło dzienne szum z głębi tego oceanu ludzkiego. Ci nieszczęśliwi, wydarci nagle polipowi, którego byli członkami, miotali się w próżni, nie mogąc nic pochwycić, ani z namiętności wczorajszych, ani z marzeń jutrzejszych. I zapytywali sami siebie z trwogą, jedni nieświadomie, mała liczba z okrutną jasnością, dlaczego żyli, — po co się żyje w ogólności...
Poiché quel che è distrutto patisce quel che distrugge non gode, e a poco andare è distrutto medesimamente, dimmi quello che nessun filosofo sa dire a cui piace o a chi giova cotesta vita infelicissima deli’ universo, conservata in damno e con morte di tutte le creature  che lo compangano?...[1]


∗             ∗

Było rzeczą naglącą odpowiedzieć im, znaleźć im jakąś treść dla ich życia. Człowiek we wieku Clerambaulta nie potrzebuje tego: on żył, wystarczy mu uwolnić swoje sumienie: to tak dla niego, jak gdyby testament publiczny. Ale młodzieńcy, którzy mają przed sobą jeszcze całe życie, im to nie może wystarczyć, gdy widzą prawdę na polu zasłanem trupami; Jak kolwiek byłaby przeszłość, dla nich wchodzi jedynie przyszłość w rachubę. Uprzątnijcie gruzy z drogi!
Wskutek czego cierpią ci młodzieńcy najbardziej! Czy z powodu samego ich cierpienia? — Nie. Z powodu tego, że wątpią we wiarę, której to cierpienie ich zostało złożone w ofierze (Czyż człowiek, który żałowałby, że się poświęcił dla kobiety, którą kocha lub dla swego dziecka?) Ta wątpliwość zatruwa im życie; odbiera im siłę do dalszej drogi, albowiem obawiają się rozpaczy u jej kresu. Dlatego wołają do was: „Strzeżcie się zachwiać ideał ojczyzny! Raczej starajcie się go odbudować!“ — Co za szyderstwo! Jak gdyby można kiedy zachować wolą wiarę, którą się utraciło! Człowiek okłamuje sam siebie i wie o tem w głębi duszy: ta świadomość, do której się nie chce przyznać, zabija jego odwagę i radość.
Bądźcie tedy odważni i odrzućcie precz wiarę, w którą przestaliście wierzyć. Drzewa muszą, aby się ponownie pokryły zielenią, pozbyć się wprzód swych liści jesiennych. Wznieście tedy z waszych utraconych złudzeń ogień, jak to robią wieśniacy ze zwiędłemi liśćmi, a wtedy nowa zieleń, nowa wiara tem bujniej wyrośnie. Albowiem ona czeka już. Natura nigdy nie ginie; zmienia jedynie nieustannie kształty swoje. Odrzućcie za jej przykładem szatę przeszłości.
Patrzcie tylko dobrze! Zróbcie rachunek z tych ciężkich lat. Walczyliście i cierpieliście za ojczyznę. I cóżeście wzamian za to zyskali? Odkryliście braterstwo ludów, które walczą z sobą i które cierpią. Czy to za drogo okupione? Nie, jeżeli pozwolicie mówić waszym sercem, jeżeli będziecie mieli odwagę otworzyć je przed nową wiarą, która przyszła do was wtedy, gdyście się tego najmniej spodziewali.
Człowieka wprowadza w błąd i przejmuje rozpaczą to, że pozostaje przywiązany do celu, jaki miał z początku wytknięty, a gdy przestaje w niego wierzyć, sądzi, że wszystko już jest stracone. Otóż wielki czyn nie wywołuje nigdy skutku, jakiego po nim oczekiwano. I to tem lepiej, albowiem prawie zawsze skutek, jaki rzeczywiście nastąpił, przewyższa skutek oczekiwany i jest od niego zupełnie odmienny. Prawdziwa mądrość nie polega na tem, aby wyruszyć w drogę z mądrością już z góry przygotowaną, ale aby ją znajdować z szczerem sercem wzdłuż drogi. Wy nie jesteście już dzisiaj ci sami, jacy byliście w roku 1914. Miejcie odwagę wyznać to przed sobą otwarcie, miejcie odwagę być tem, czem w istocie jesteście. To będzie główny zysk, może jedyny, z tej strasznej wojny. Ale czy będziecie rzeczywiście mieli tę odwagę? Tyle przyczyn składa się na to, aby was zatrwożyć: trudy tych lat, dawne przyzwyczajenia, obawa wysiłku potrzebnego, aby wejrzeć w głąb własnej duszy, wyplenić, co w niej obumarło, utrwalić, co żywe; jakaś nie dająca się określić część zabobonna dla przeszłości, apatyczne zamiłowanie do tego, co się już zna (chociażby ono było złe, a nawet zabójcze), ta leniwa potrzeba łatwej do uzyskania jasności, która sprawia, że człowiek chętniej wraca na szlaki już utarte, aniżeli miałby sobie dopiero nowe torować drogi. Wszak ideałem przeważnej części Francuzów jest otrzymywać już w dzieciństwie plan życia dokładnie opracowany i nic w nim potem nie zmieniać... O, gdyby ta wojna, która zburzyła tak wiele waszych ognisk, zmusiła was przynajmniej wyjść z waszych gruzów, założyć nowe ogniska, szukać innych prawd!




  1. „Skoro ten, który jest zniszczony, cierpi, a ten, kto niszczy, nie ma przyjemności i wkrótce również ulega zniszczeniu, powiedz mi, czego żaden filozof nie umie wyjaśnić, komu się podoba lub komu właściwie przynosi pożytek to nieszczęśliwe życie wszechświata, które się utrzymuje jedynie na szkodę i przez śmierć wszystkich istot, jakie go składają?“
    (Leopardi).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.