Clerambault/Część piąta/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część piąta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Tymczasem jednak nadeszły przykre godziny. Były to przełomowe chwile z roku 1917 na 1918. Mgliste noce zimowe zwiastowały zgrozę ostatecznego ataku wojska niemieckiego. Już od miesięcy zapowiadały go groźne pogłoski; loty wrogów nad Paryżem były wstępem. Zwolennicy wojny aż do ostatka udawali pewność siebie, dzienniki nie przestawały chełpić się, a Clemenceau jeszcze nigdy nie miał tak dobrego snu. Ale naprężenie umysłów objawiało się coraz większą nienawiścią między osobami nie należącemi do stanu wojskowego. Zwracano uwagę zaniepokojonego społeczeństwa na osoby podejrzane w głębi kraju, na defetystów i pacyfistów. Procesy o zdradę stanu ogrzewały i podnosiły moralność poza frontem i powiększyła się liczba szpiegów, udających bohaterski gest Corneille’a, denuncjantów patrjotycznych, świadków przejętych fanatyzmem, a szczekanie publicznych oskarżycieli ścigało całemi dniami z wściekłością nieszczęśliwe ofiary.
To też, gdy z końcem marca wybuchła niemiecka ofenzywa, skierowana na Paryż, nienawiść zawzięta między współobywatelami doszła do najwyższego stopnia i nie ulega wątpliwości, że gdyby się Niemcom udało przełamać szeregi francuskie, zanimby jeszcze doszli do bram miasta, szubienica w Vincernes, ten ołtarz ojczyzny mściwej i zagrożonej, otrzymałaby swoje ofiary, bez względu na to, czy winne, czy niewinne, czy zasądzone, czy tylko oskarżone.
Clerambaulta kilkakrotnie znieważono na ulicy. Nie przejmował się tem bardzo, może nie zdawał sobie dokładnie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie mu groziło. Moreau spotkał go pewnego dnia w pośród grupy przechodniów, kłócącego się z jakimś młodym człowiekiem, na którego twarzy znać było wyraz zawziętego gniewu i który go zaczepił obraźliwem słowem. Podczas gdy mówił, słychać było w pobliżu wybuch granatu „grubej Berty“. Clerambault zdawał się tego nie słyszeć i dalej wykładał spokojnie gniewnemu młodzieńcowi swoje poglądy. Było coś nadzwyczaj komicznego w tym jego uporze, a słuchacze, którzy jako dobrzy Francuzi to zaraz spostrzegli, wymienili z tego powodu kilka dowcipów, nie bardzo uprzejmych, ale też nie złośliwych. Moreau ujął za ramię Clerambaulta, aby go pociągnąć ku sobie. Clerambault przerwał swój wykład, spojrzał po stojących dokoła ludziach, którzy się śmieli, pojął sam również komizm sytuacji i począł się śmiać wraz z innymi.
— Co za stary szaleniec, nieprawda?.. rzekł do Moreau’a, który go pociągnął za sobą.
— Powinien się jednak mieć na baczności, są jeszcze inni szaleńcy, — odpowiedział Moreau dość szorstko.
Ale Clerambault nie chciał go rozumieć.
Proces karny jego wszedł teraz w nowe stadjum. Był obwiniony o przekroczenie ustawy z 5 sierpnia 1914, „mającej zwalczać niedyskrecje, popełnione w czasie wojny’*. Oskarżono go o propagandę pacyfistyczną w kołach robotniczych, w których Thouron jak powiadano, rozszerzał jego pisma, w porozumieniu z autorem. Oskarżenie to było zupełnie bezpodstawne: Clerambault nie miał pojęcia o żadnej takiej propagandzie i nikogo do tego nie upoważniał. Thouron mógł być na to świadkiem. Ale oto właśnie Thouron takiego świadectwa nie złożył. Całe jego zachowanie się było dziwne, zagadkowe. Zamiast zeznawać jasno fakty, używał różnych wykrętów, czynił tak, jak gdyby coś ukrywał i to nawet w sposób dość ostentacyjny: gdyby chciał umyślnie obudzić podejrzenie, nie byłby się mógł lepiej zabrać do rzeczy. Na nieszczęście, podejrzenie to zwróciło się przeci’ Clerambaultowi. Nie zeznawał wprawdzie nic przeciw niemu, przeciw nikomu wogóle, wzbraniał się coś powiedzieć, ale dawał do poznania, że gdyby chciał coś mówić... ale nie chciał. Skonfrontowano go z Clerambaultem, zachował się poprawnie, istotnie po rycersku. Położył rękę na sercu; zapewniał uroczyście o swoim synowskim szacunku dla „mistrza“, dla „przyjaciela“. Clerambault zniecierpliwiony nalegał, aby opowiedział dokładnie, jak się wszystko między nimi odbyło. Thouron jednak wciąż tylko zapewniał o swojej „niezłomnej czci“: nie chce nic więcej zeznawać, nic więcej nie doda, bierze wszystko na siebie..
Wyszedł z sali sądowej, otoczony aureolą, Clerambault zaś obciążony podejrzeniem, jak gdyby chciał się wydobyć z matni przez poświęcenie się swego wasala. Prasa nie wahała się wcale: zarzuciła mu podłość. A tymczasem jedno wezwanie następowało po drugiem: od dwóch prawie miesięcy Clerambault chodził do sądu na bezcelowe przesłuchiwania, a jeszcze nie zapowiadało się żadne rozstrzygniecie sprawy. Możnaby przypuszczać, że człowiek, oskarżony bez dowodów, trzymany tak długi czas pod tak hańbiącem podejrzeniem, ma prawo do sympatji powszechnej. Ale przeciwnie, rozdrażnienie przeciw niemu wzmagało się jeszcze: miano mu za złe, że jeszcze nie jest zasądzony. Najniedorzeczniejsze wymysły krążyły w prasie: twierdzono, iż znawcy odkryli po formie niektórych liter, po pewnych szczególnych znakach pisarskich, dostrzeżonych w jednej z broszurek Clerambaulta, iż ta broszurka została wydrukowana przez Niemców. A brednie te przyjmowali ludzie z bajeczną łatwowiernością, ludzie, którzy byli niegdyś inteligentni przed wojną. (Tak przynajmniej twierdzono)... Było temu zaledwie cztery lata, a wydawało się, że to już wieki upłynęły.
Krótko mówiąc, zawsze ludzie potępiali jednego ze swoich bliźnich, nie badając bliżej sprawy; nie było to po raz pierwszy i nie będzie prawdopodobnie po raz ostatni. Opinja powszechna, dobrze do tego wprawiona, oburzała się, że Clerambault wciąż jeszcze jest na wolności, a dzienniki reakcyjne, obawiając się, aby im się ofiara nie wymknęła, oskarżały sprawiedliwość, starały się ją zatrwożyć, domagały się, aby sprawę tę odebrano sądom cywilnym i przekazano ją orzecznictwu sądów wojskowych. W krótkim czasie podniecenie doszło do stopnia paroksyzmu, który w Paryżu zazwyczaj krótko trwa, ale nie zna żadnego hamulca. Albowiem lud ten, zresztą tak rozumny, w pewnych okresach czasu popada w gorączkę. Można się słusznie pytać, w jaki sposób ci ludzie, którzy przeważnie nie są źli i z natury skłonni do wzajemnej pobłażliwości, nawet obojętności, mogą dojść do takich wybuchów gniewnego fanatyzmu, w których wyrzekają się równocześnie serca i rozumu. Niektórzy twierdzą, że ten lud ma naturę kobiecą, zarówno przez swoje cnoty, jak przez swoje wady, że delikatność jego nerwów, jego zmysłowość, które zawsze stawiały na wysokim poziomie jego sztukę i jego dobry gust, narażają go nagle na wybuchy histerji. Co do mnie, ja sądzę, że każdy lud jest człowiekiem tylko przypadkowo, jeżeli się rozumie przez człowieka zwierzę rozumne — co jest wprawdzie bardzo pochlebne, ale niedowiedzione. Ludzie posługują się rozumem tylko od czasu do czasu, są bardzo prędko znużeni wysiłkiem myślenia. Przynosi im się ulgę, gdy się chce zamiast nich, gdy się chce tego, co wymaga najmniejszego wysiłku. Aby nienawidzić, nie trzeba nowej myśli. Nie potępiajmy ich jednak. Przyjaciel wszystkich prześladowanych powiedział ze swem bohaterstwem, pełnem pobłażliwości: „Nie wiedzą, co czynią".
Znalazł się dziennik nacjonalistyczny, który rozniecił te złośliwe instynkty, drzemiące w tych biednych ludziach. Dziennik ten żył jedynie z wyzyskiwania podejrzeń i nienawiści; nazywał to pracą nad odnowieniem Francji. Dla niego Francja to był on sam i jego zwolennicy. Ogłosił przeciwko „Clerambaultowi“ serję artykułów zabójczych, w rodzaju tych, które się okazały tak skutecznie przeciw Jauresowi; podburzył opinję publiczną, wołając, że skryte wpływy ochraniają zdrajcę i że należy czuwać, aby mu nie dozwolono wymknąć się. I odwołał się nakoniec do sprawiedliwości ludu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.